ROZDZIAŁ 13

107 19 36
                                    

- Harry – było pierwszym co usłyszał następnego popołudnia, kiedy przekroczył próg domu.

Było źle. Bardzo źle.

Nie pamiętał za dużo z poprzedniej nocy, a tym co przerażało go najbardziej, było to, że tego nie żałował. Chciał tego żałować, naprawdę chciał i starał się jak tylko mógł, ale nie mógł. Nawet niemożliwie silny ból głowy i osłabienie nie sprawiały, że chciałby to cofnąć. Wiedział, że robi się niebezpiecznie, ale podobało mu się to. Nienawidził siebie za to.

Obudził się rano, na ławce w parku oddalonym kilka kilometrów od ich domu. Zdezorientowany i przemarznięty. Temperatura na zewnątrz wskazywała zero stopni, więc to, że przez noc nie zamarzł na śmierć było cudem, a on nie wiedział, czy się cieszyć czy płakać. Gwałtownie (zbyt gwałtownie) wstał i jak w amoku, na drżących nogach udał się spowrotem do domu. Do Louisa.

Nie pamiętał o czym myślał po drodze. Wiedział tylko, że jego głowa niemiłosiernie pulsowała i ponownie doświadczał uczucia odrealnienia. Miał wrażenie, jakby poprzednia noc była bardzo realistycznym snem, z którego niedługo miał się obudzić. To niestety nie nastąpiło. W dłoni ciągle ściskał pustą saszetkę. Zdziwił się, kiedy po uświadomieniu sobie, że zrobił coś, czego obiecał sobie nigdy nie powtórzyć, nie poczuł nic. Żadnych wyrzutów sumienia, smutku, poczucia porażki. Nie poczuł tego chaosu, który wypełniał go jeszcze kilka godzin wcześniej. Była tylko pustka.

Miał nadzieję, że to chwilowe otępienie jest wywołane szokiem, zmęczeniem, zimnem i emocje zaczną docierać po kilkunastu minutach. Niestety, czas płynął, a on ciągle pozostawał w tym stanie. Potrzebował jakiegoś bodźca. Czegoś, co wywoła w nim jakieś drgnięcie, czegoś co sprawi, że poczuje cokolwiek oprócz zimna i głodu. Potrzebował...

- Harry – ktoś potrząsnął jego barkami, a następnie wciągnął w głąb domu.

Jego płaszcz został z niego zdjęty, podobnie jak buty i gruba bluza, która przez noc przesiąkła wilgocią i stała się sztywna od mrozu. Następnie został poprowadzony na kanapę i okryty grubym kocem. Kilkoma grubymi kocami. Mógł poczuć ciepłą dłoń na tej zimnej, należącej do niego. Wpatrywał się w jeden punkt, kiedy ktoś chwycił jego podbródek i obrócił w prawą stronę.

Wlepił wzrok w niebieskie tęczówki i powoli mrugnął. Louis. Louis tu był. Był w domu.

Niekontrolowanie rozluźnił wolną dłoń i spojrzał w tamtą stronę. Saszetka. Ciągle tam była. Ponownie spojrzał na starszego mężczyznę. Jego spojrzenie ciągle było skierowane na jego dłoń, a jego usta otworzyły się w szoku. Szatyn po dłuższej chwili przeniósł wzrok na jego twarz. Jego oczy wyrażały niedowierzanie, zdziwienie i troskę. Troska. Znowu tam była. Widział ją w teraz już zaciśniętych ustach i mógł ją poczuć, kiedy mniejsza dłoń zacisnęła się mocniej, na tej należącej do niego.

Może miał dla kogo walczyć?

- Przepraszam, Lou – powiedział cicho. To były jego pierwsze słowa tego dnia. Jego głos był zachrypnięty, a gardło nieprzyjemnie szczypało.

- Weź ciepły prysznic i wróć do mnie, dobrze? – Jego słowa były ostrożne, ale było w nich coś, czemu Harry nie mógł się sprzeciwić. Kiwnął wolno głową i na sztywnych nogach udał się w stronę swojej sypialni, po rzeczy na przebranie.

Ciągle drżał z zimna, miał wrażenie, że wszystko w nim zamarzło przez noc i teraz zaczynało się roztapiać. Zgarnął z półki przypadkowe dresy i bluzę, a następnie skierował się do łazienki, wcześniej zamykając drzwi od pokoju. W sekundzie, kiedy trzask drzwi rozbrzmiał w domu, usłyszał szereg zduszonych przekleństw i dźwięk czegoś szklanego roztrzaskującego się o ścianę. Czyli Louis był zły.

Hopelessness | l.sWhere stories live. Discover now