ROZDZIAŁ 17.1

121 20 7
                                    

1.01.2016

Harry leżał na klatce piersiowej Louisa, która unosiła się w spokojnym, równym tempie. Uśmiechnął się sennie i przycisnął policzek do ciepłej skóry. Przez ostatni miesiąc, zdążył już przyzwyczaić się do takich poranków, jednak nie sprawiło to, że kochał je chociaż odrobinę mniej. Co prawda on i szatyn nie byli razem, ale takie chwile, kiedy budził się obok niego, dawały mu nadzieję na to, że jeszcze do tego dojdzie.

Sylwester nie pozostawił ich relacji bez zmiany. Zgodnie stwierdzili, że skoro wiedzą, że jeden drugiemu nie jest obojętny, mogą coś z tym zrobić. Louis od razu jasno zaznaczył, że nie chce na razie wchodzić w związek, a Harry to rozumiał i uszanował. Nie musieli przypisywać sobie etykiet, żeby być blisko.

Od tego czasu nie przestali dzielić pokoju młodszego, a sypialnie Tomlinsona wciąż nie została przywrócona do porządku. Jedyne co w niej zrobili, to wymiana szyby w oknie, dla bezpieczeństwa. Harry za nic nie chciał wyrzucać Louisa ze swojego łóżka, jednak nie ukrywał, że przeszkadzał mu stan tamtego pokoju. Wejście tam bez czegokolwiek na nogach, było równoznaczne ze skaleczeniami, zresztą, młodszy lubił porządek.

Starszy wielokrotnie mówił, że posprząta następnego dnia, jednak do tej pory to nie nastąpiło. Brunetowi przeszło przez myśl, że Tomlinson po prostu boi się, że kiedy posprząta będzie zmuszony spać u siebie, ale nigdy nie zapytał, czy jego przypuszczenia są słuszne.

Młodszy poczuł jak Louis zaczyna się wiercić i przyciskać go mocniej ramieniem. Obrócił głowę w jego stronę. Powieki szatyna zaczęły lekko unosić się w górę, co oznaczało, że już nie spał, jednak w pokoju było zbyt jasno, aby mógł w pełni je otworzyć.

- Dzień dobry – mruknął młodszy, a następnie podniósł się na łokciu i złożył delikatny pocałunek na ustach starszego.

To była kolejna rzecz, która teraz znajdowała się na porządku dziennym. Pocałunki. Zaczęło się od tego, kiedy dzień po wydarzeniach sylwestrowej nocy został obudzony w dokładnie taki sam sposób, jak teraz Louis. Nie poruszyli tego tematu, przyszło im to zupełnie naturalnie. Szybkie całusy w ciągu dnia, lub dłuższe i intensywniejsze wieczorem, kiedy leżeli razem na kanapie, a w telewizorze leciał przypadkowy serial, stały się teraz czymś czego potrzebował, chociaż nie wiedział o tym dopóki tego nie dostał.

Za każdym razem, kiedy wargi Louisa znajdowały się na jego własnych, miał motyle w brzuchu. Uwielbiał to jak jego ciało reagowało na Tomlinsona i miał nadzieję, że nie zmieni się to przez długi czas. Właściwie, nie przeszkadzałoby mu, gdyby pozostało tak na zawsze.

- Dzień dobry – szatyn odpowiedział niskim, zachrypniętym głosem, który zawsze towarzyszył mu tuż po wyrwaniu ze snu. – Długo nie śpisz?

- Nie, zbudziłem się kilka minut temu – odparł zgodnie z prawdą, a następnie wtulił twarz w szyję starszego i przekręcił się tak, że teraz leżał na nim całym ciałem. Louis zaczął wydawać dźwięki przypominające duszenie się, jednak Harry wiedział, że tylko udaje. Jego przypuszczenia potwierdziły się w momencie, kiedy szatyn ucichł i sam objął go mocno ramionami, przyciągając jeszcze bliżej, o ile było to możliwe.

- Wstawaj, zrobię nam śniadanie – Tomlinson mruknął po kilku minutach bezczynnego leżenia, a Harry jęknął w jego szyję.

- Nie chcę – dokładnie w chwili, kiedy wypowiedział te słowa, jego żołądek zaburczał, a szatyn zaśmiał się i wtulił nos w jego włosy.

- Śmierdzisz. Idź wziąć prysznic, a ja nam coś przygotuję – powiedział po chwili, ale młodszy wiedział, że powiedział to tylko po to aby zmotywować go do wstanie. Harry prychnął pod nosem z udawanym oburzeniem, jednak bez słowa podniósł się i podszedł do szafy, aby wyciągnąć z niej ubrania na dzisiejszy dzień.

Hopelessness | l.sजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें