ROZDZIAŁ 7.1

111 16 12
                                    

21.10.2015

Od imprezy minęło dziewięć dni. Dziewięć dni, które połowicznie wypełnione były ogromnym szczęściem i ulgą. Harry czuł, jakby coś ciężkiego spadło mu z serca, a oddychanie sprawiało mniej trudu. Nie było to spowodowane samą świadomością tego, że po tak długim czasie w końcu odważył się spróbować alkoholu i może odrobinkę przesadzić. Nie, to zdecydowanie nie było to. 

Brunet w końcu był pewien tego, że prawdopodobnie najgorszy rozdział jego życia, właśnie został na dobre zamknięty. Przynajmniej taką miał nadzieję. Nie spinał się już na myśl o imprezowaniu w licznym gronie pijanych osób, mało tego, nie bał się sam stać się jedną z nich, a co było dla niego najważniejsze, nie obawiał się, że kiedy już spróbuje nie będzie potrafił przestać. I nie chodziło mu o jednorazowe przegięcie, którego dopuścił się tamtego wieczora. 

Tym czego bał się najbardziej przez te dwa lata, było to, że jeśli zacznie to wszystko zatoczy koło. Że alkohol mu nie wystarczy, że cały czas będzie chciał czuć to, co czuł przez ten krótki moment i zacznie sięgać po coraz to mocniejsze i bardziej niebezpieczne substancje, aż w końcu będzie to jedyne o czym potrafi myśleć i nie będzie w stanie przestać. 

Ale to się nie stało. 

Rzeczą, którą najbardziej pamiętał z tamtej nocy, wcale nie był alkohol. 

Byli to ludzie i wspaniałe uczucie, które wypełniło go jeszcze przed otwarciem piwa. Bawił się znakomicie i był w stu procentach pewny, że dałby radę nawet na trzeźwo. Może i ilość kieliszków, które w siebie wlał była zdecydowanie za duża, ale teraz był pewny, że się uwolnił. Był pewny, że jest silniejszy niż przypuszczał i normalny. Uśmiechnął się na tę myśl. Co prawda, nie zamierzał tego powtarzać w najbliższym czasie, ale miał świadomość tego, że jakby chciał to nic nie stało mu na przeszkodzie. Mógł się bawić jak każdy człowiek z mniej... bujną przeszłością. I był z tego cholernie dumny.

Udało mi się. Uciekłem.

Dzisiejszy dzień był również dziewiątym dniem bez Louisa.

Z historii, którą usłyszał najpierw od Zayna, a następnie od Liama, który był świadkiem z pierwszej ręki, Louis faktycznie zrobił to co zamierzał. Bawił się. Może jeszcze lepiej niż on sam. W pewnej chwili po prostu wziął przypadkową butelkę, której nikt jeszcze nie zdążył otworzyć i oznajmił, że idzie się przewietrzyć. Nikt go nie zatrzymał, ponieważ w tamtym momencie nie wydawało im się to podejrzane, a Malik, który prawdopodobnie jako jedyny był w na tyle dobrym stanie aby odpowiednio zareagować, przebywał na balkonie.

 Oczywiście, kiedy tylko wrócił i zorientował się, że szatyna nigdzie nie ma, poszedł go poszukać, jednak oprócz opróżnionej już butelki z którą tamten wyszedł porzuconej kilkadziesiąt metrów obok ich domu, nie trafił na żaden ślad Tomlinsona. 

Mulat jako jedyny martwił się od samego początku. Reszta osób przywykła już do tego, że szatyn lubił znikać. Sam Harry nie przejął się tym od razu, w końcu Niall sam mu to powiedział trzy dni wcześniej. Przez chwilę chciał nawet zadzwonić do Louisa, jednak zważając na ich ostatnią rozmowę, podejrzewał, że jest ostatnią osobą z którą chciał rozmawiać szatyn. Zresztą Zayn i tak wielokrotnie próbował się z nim skontaktować, bezskutecznie, więc nie widział sensu w próbach kontaktu na własną rękę. 

Styles zaczął się martwić drugiego dnia wieczorem.

Kiedy do końca wyleczył kaca, a cały dom lśnił, uderzyło go jakieś dziwne przeczucie, że coś może być naprawdę źle. Dokładnie przeanalizował w głowie ich ostatnią rozmowę, jednak tym razem nie skupiał się na słowach. Pamiętał jego spojrzenie. Mowę ciała. 

Hopelessness | l.sWhere stories live. Discover now