ROZDZIAŁ 7.2

127 19 24
                                    

Enjoy!!

---------

Dziewiąty dzień. Wieczór.

Harry nie mógł spać, nie mógł jeść, nie mógł myśleć. Jeśli Louis nie wróci w ciągu kilku następnych godzin... nie, kurwa. Wróci. Musi wrócić. Zaczęło do niego dochodzić, jak głupi był, odwlekając zgłoszenie tego gdziekolwiek. Nie powinien słuchać Lottie. Dziewięć dni to dużo czasu. Kiedyś naoglądał się seriali kryminalnych i wiedział, że jeśli chodzi o zaginięcia, najważniejsze jest pierwsze czterdzieści osiem godzin.

Czy jakoś tak. 

Chodził nerwowo od pokoju do pokoju. Jebany kutas. Dlaczego nie napisał ani razu? Jak nie do niego, to do Zayna, Nialla, Lottie, kogokolwiek? Czy to było normalne? Nie wiedział.
Zapomniał nawet o ich kłótni. Po prostu chciał, żeby Louis już wrócił z całą torbą słodyczy, zostawił buty na środku korytarza i zamknął się w swoim pokoju. Czy to było tak wiele? Niestety, tak.

Na skutek tych wszystkich nerwów, tego dnia po raz kolejny posprzątał cały dom. Najwyraźniej była to jego metoda na rozładowanie stresu. Sterylna czystość, która opanowała dookoła niego, sprawiała, że czuł się niekomfortowo. Zupełnie jakby mieszkał tu zupełnie sam. Gdyby przebywał tu ktoś, kto nie wiedział o istnieniu szatyna, pewnie nawet nie pomyślałby, że czegoś brakuje. Jak łatwo można wymazać czyjąś wieloletnią obecność? Cóż, jak się okazuje, zdecydowanie zbyt łatwo. 

Pod wpływem emocji zadzwonił do Zayna, prosząc go o przybycie tak szybko, jak to możliwe. Wiedział, że było to dość egoistyczne posunięcie, ponieważ dochodziła już dziesiąta wieczorem, a starszy od rana musiał stawić się na wykładach, zresztą podobnie jak on, jednak w chwili kiedy go o to prosił, nie myślał o tym.

Malik chętnie się zgodził. Podejrzewał, że również potrzebował teraz czyjegoś towarzystwa. Gigi wyjechała na kilka dni do siostry, więc podobnie jak on sam, nie miał z kim usiąść i spokojnie porozmawiać. Ich miejsca zamieszkania dzieliło dobre dwadzieścia minut drogi samochodem, nie licząc korków, co oznaczało, że miał jeszcze dwadzieścia minut na bezradne chodzenie po całym domu, dopóki nie zostanie zmuszony siedzieć w miejscu.

Zdziwił się, kiedy już po równych dziesięciu minutach, usłyszał charakterystyczne skrzypienie towarzyszące otwieraniu drzwi wejściowych. Znajdował się wtedy w jednym z pokoi gościnnych na piętrze, jednak z łatwością to usłyszał, ponieważ w całym domu panowała głucha cisza.
Zbiegł szybko po schodach, mijając co drugi stopień, pokonał krótki korytarz i stanął w miejscu, lekko otwierając usta. 

Osoba, która weszła do budynku, zdecydowanie nie była Zaynem. Mógł poczuć jak kamień spada mu z serca, kiedy przed jego oczami zmaterializowała się sylwetka szatyna. Poczuł również, jak ogarnia go złość. Miał ochotę na niego nakrzyczeć, tak żeby dotarło do niego, że tak się nie robi. Już nie biegiem, ale szybkim krokiem, zaczął się zbliżać do obróconego tyłem Tomlinsona.

- Ty pierdolony dupku! – Praktycznie wykrzyczał do jego pleców. Zacisnął mocno pięści. – Dziewięć, jebanych dni! Rozumiesz? Dziewięć dni! Nie mogłeś chociaż napisać? Zadzwonić? Wysłać gołębia pocztowego? Kurwa cokolwiek! Zdajesz sobie do kurwy sprawę przez co... Jezu, Louis, co się stało? – Otworzył szeroko oczy, kiedy starszy obrócił się do niego przodem. Wszelka złość wyparowała z niego w jednej sekundzie. 

Or so I've been told
I've been cold, I've been merciless*

Jego włosy, zawsze czyste i lśniące, były tłuste i pokryte czymś na kształt błota zmieszanego z pyłem. Jego skóra była blada, matowa i sucha, a kości policzkowe zdecydowanie bardziej widoczne, niż ostatnim razem, kiedy go widział. Usta mężczyzny były sino-fioletowe.

Hopelessness | l.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz