ROZDZIAŁ 11.2

105 21 42
                                    

Pojawili się pod klubem równo o dziesiątej wieczorem. Na miejscu czekała już na nich Gigi razem z Liamem, Nickiem i Sophią, więc pozostało im czekać na jubilata. Ucieszył go fakt, że nie tylko on postanowił wyglądać lepiej niż dobrze. Wszyscy mieli na sobie jeszcze kurtki, jednak wiedział, że Gigi, Sophia i Barbara ubrane były w krótkie sukienki, a Liam i Nick w kolorowe koszule. Musiał przyznać, że jako grupa prezentowali się bardzo dobrze i gdyby nie Niall, który postanowił pozostać przy zwykłym podkoszulku, który wziął na szybko z szafy Louisa i rozdartych (zapewne przez upadek) jeansach, mógłby powiedzieć, że wyglądają perfekcyjnie spójnie.

- Czy on zawsze się musi spóźniać? To dla niego tutaj jesteśmy, mógłby okazać trochę przyzwoitości – mruknął Nick, a Harry spiorunował go wzrokiem. Z niewiadomych przyczyn, wciąż nie mógł się do niego przekonać i jeśli nie było takiej potrzeby, wolał się z nim nie widywać.

- Nikt ci nie karze tutaj stać – powiedział pod nosem, mając nadzieję, że nikt go nie usłyszy.

- Oi oi! – Zanim ktokolwiek zdążył zareagować na jego słowa, poczuł jak ramię Louisa ląduje na jego barkach.

- Nie spieszyło ci się, Tomlinson – Liam zbił z nim piątkę, a następnie ponowił czynność z resztą, oprócz kobiet, które szybko przytulał.

- Miałem kilka spraw do załatwienia, Payno – odpowiedział z szerokim uśmiechem. Harry obrócił głowę w jego stronę i spojrzał na niego pytająco. Louis zacisnął rękę na jego ramieniu. – Na co czekacie, wchodzimy!

Nie czekając na reakcję innych, zaczął iść w kierunku wejścia. Harry wzruszył ramionami i udał się w jego ślady, ponownie jak pozostali. Chwilę później znajdowali się w szatni, gdzie zostawili swoje odzienia wierzchnie, a w następnym momencie zajmowali miejsca w zarezerwowanej wcześniej loży.

Harry usiadł pomiędzy Zaynem a Louisem. Odetchnął głęboko. Na razie czuł się bezpiecznie. Miał nadzieję, że tak pozostanie.

- Idę po drinki, co chcecie? – Louis cały czas się uśmiechał, a jego oczy błyszczały i były lekko zaczerwienione. Harry był pewny, że starszy był przynajmniej trochę zjarany. – Wezmę po prostu jedną butelkę wódki i jedną tequili – stwierdził, kiedy każdy wymienił napój na jaki miał ochotę, młodszy parsknął pod nosem. – Curly, idziesz ze mną. Weźmiesz coś dla Zayna i Barbary – dodał i praktycznie pociągnął bruneta za sobą.

Przez całą drogę starszy miał owiniętą dłoń wokół nadgarstka Stylesa, a ich tempo było niemożliwe. Wymijali zgrabnie ludzi, a Harry potknął się kilka razy o własne stopy, kiedy próbował dotrzymać kroku Louisowi. Starszy co chwilę obracał głowę w jego stronę i uśmiechał się szeroko. Młodszy miał problem z interpretacją tego uśmiechu. Mógł dostrzec w jego oczach pewne emocje i iskierki, jednak nie był pewny, czy były one radosne. Było w nich coś dzikiego i nieznajomego, ale postanowił nie poruszać tego tematu, bojąc się, że zepsuje mu humor. Zresztą, zapewne było to wywołane ziołem, które musiał wcześniej wypalić.

- Jezu, Louis. Gdzie ty się tak spieszysz – wykrzyczał mu do ucha, tak aby na pewno usłyszał. Wyszli już z największego tłumu, ale muzyka wciąż była zbyt głośna, aby przeprowadzić rozmowę normalnym tonem.

- Do baru – wykrzyczał starszy, a Harry przewrócił oczami, chociaż drugi nie mógł już tego dojrzeć.

Doszli do lady kilka sekund później. Louis oprócz dwóch butelek alkoholi oraz dwóch piw dla Zayna i Barbary, zamówił również cztery shoty wódki.

- Chcesz? – Kiwnął głową w kierunku kieliszków, a młodszy szybko chwycił jeden z nich i wlał sobie do gardła. Tak na rozluźnienie. – Ej! Nawet nie powiedziałeś za co pijesz! – Powiedział z udawaną złością.

Hopelessness | l.sWhere stories live. Discover now