Rozdział dwudziesty siódmy

Start from the beginning
                                    

Największy ze wszystkich bukietów był różaną aranżacją odwzorowującą mój książęcy herb. Składał się z kwiatów czerwonych i złotych, którym mocą magii nadano wygląd zwiędłych. Do tego jeszcze imitacja Dotyku Śmierci – miło, że ktoś pomyślał, iż w domu są również ludzie. Całość była tak ciężka, że nie mogłam podnieść jej bez użycia magii. Zajęło mi też dłuższą chwilę, nim znalazłam dołączoną do prezentu kopertę. Była zapieczętowana woskiem, w którym odciśnięto herb rodu Atheneów, a wewnątrz znalazłam odręcznie napisany list. Życzono mi w nim wszystkiego najlepszego i zapraszano nieoficjalnie do zajęcia miejsca w radzie. Myślałam, że kwiaty i wiadomość są od całej rodziny królewskiej, ale wtedy przyjrzałam się podpisowi. Wyglądało na to, że złożył go własnoręcznie sam król.

– Bogowie tej ziemi – wyszeptałam w końcu, cofając się o krok. Wiedziałam, że jest tradycją Mędrców zasypywać dziewczyny kwiatami przy okazji ważnych rocznic, ale nawet ja byłam zdumiona tym, od ilu osób je dostałam. Lawirując pomiędzy kolejnymi wazonami, nie mogłam się nadziwić, skąd książęta Mediolanu i Brytanii czy wicehrabia Bawarii wiedzieli, dokąd w ogóle je wysłać, a także – jak poradzić sobie z rygorystyczną ochroną, jaką mnie otoczono. Odpowiedź poznałam, natrafiwszy na orchideę przysłaną przez ambasadę Mędrców w Londynie. Listów i kwiatów było jednak więcej: od dyrektorki St. Saphire, od nauczycieli, od dawnych szkolnych kolegów, a także – od przyjaciółki, która wciąż była ze mną. Jo posłała mi naszyjnik i pojedynczą szklistoróżową różę.

Dotarłam w końcu do stosu prezentów od ludzi. Cóż, te były znacznie bardziej prozaiczne: pełno było tu tanich kosmetyków i zestawów do makijażu oraz kartek na „słodką szesnastkę" przysłanych przez jakieś ciotki i jakichś wujów od strony mamy, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia.

Z głębokim westchnieniem opadłam na łóżko. Sama nie wiedziałam, co myśleć. Z jednej strony byłam wciąż zła i roztrzęsiona po tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. Z drugiej – czułam zawód. Okłamał mnie. Dlaczego? Dlaczego nie mógł od razu mi powiedzieć, że jest tu z powodu Extermino? To nie miało sensu, a do tego – nie licząc podejrzenia, że to rozłamowcy odpowiadają za śmierć mojej babci – nie potrafiłam zrozumieć, co to wszystko może mieć z nią wspólnego. Lepsze już jednak to niż bycie okłamywaną.

Moją uwagę zwróciły teraz różowe tulipany stojące na stoliku przy łóżku. Biały wazon, w którym je umieszczono, przewiązany był wstążką o kolorze równie szokującym jak same kwiaty. Wsunięto pod niego kartkę, teraz lekko wilgotną i noszącą odcisk spodu wazonu.

Sięgnęłam po nią i ją otworzyłam. Poczułam rozczarowanie na widok nagłówka „Dla naszej córki". Liścik napisał odręcznie mój ojciec, ale podpisali się pod nim oboje.

Odrzuciłam kartkę na poduszkę, a rozdartej na dwoje kopercie dałam spaść na podłogę. Dzięki odrobinie magii już po dziesięciu minutach nadawałam się do pokazania ludziom. Podążyłam teraz za moim nosem i ruszyłam do kuchni. Zastałam tam ojca, który właśnie nakładał na talerze jajecznicę. Czekała też na mnie mieszanka pomidorów i czegoś jeszcze. O ile w moim pokoju, pełnym kwiatowych wzorów i perkalu, wcale to nie raziło, o tyle nowoczesna w wystroju kuchnia wyglądała dość dziwacznie cała zastawiona świeżymi ciętymi kwiatami. A było ich naprawdę mnóstwo. Wyglądało to tak, jakby tata urządził żniwa na wszystkich bez wyjątku kwiatach, które mimo listopadowego chłodu trzymały się jeszcze w ogrodzie. Ich zapach w połączeniu z aromatami kuchni dawał niesamowity efekt. Było bosko i postanowiłam od razu mu o tym powiedzieć.

Zsuwając patelnię z ognia, poruszył parokrotnie głową. Był wyraźnie zaskoczony, że to ja zainicjowałam rozmowę.

– Wszystkiego najlepszego – zaczął trochę niezgrabnie, by zaraz skupić się znów na gotowaniu.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now