Tom II. Rozdział 24 - Stary znajomy.

1.1K 87 3
                                    


Od samego rana, na Privet Drive każdy domownik krzątał się po domu, by wszystko na święta było wysprzątane. W oknach nie było firanek, które miały zostać dopiero powieszone na sam koniec, a w kuchniach gospodynie przyrządzały pyszne potrawy, których woń rozpościerała się po całym domu. Czujący te zapachy, domownicy jeszcze z większym zapałem zabierali się do swojej pracy, czekając na nadejście tego szczególnego dnia, by skosztować pysznych potraw, których kucharka tak dzielnie broniła, nie dając za żadne skarby podjadać. Tak też było w domu pod numerem cztery, gdzie jedna kobieta dowodziła piątką mężczyzn. Jednak sprzątanie na święta w tym przypadku nie było dla wszystkich trudne, gdy w kieszeni miało się różdżkę.
-Dudley! - zawołała Petunia, stojąc przy kuchennym blacie i robiąca ciasto na pierogi. Miała na sobie żółtą, zwiewną sukienkę za kolano, która ukazywała jej szczupłą sylwetkę i długie nogi. By nie pobrudzić sobie ubrania, miała także biały fartuszek wiązany na szyję oraz w pasie.
-Jest na górze. Sprząta z chłopakami. Pewnie nie słyszy przez tą muzykę, którą rozgłosili - odpowiedział wilkołak, stając w progu.
-Mógłbyś go zawołać? Musi iść do sklepu, bo skończyła mi się mąka.
-Ale ja mogę iść. Chętnie się przejdę.
-Naprawdę? - spytała.
-Oczywiście - odparł z uśmiechem mężczyzna.
-Weź pieniądze z blatu. Sklep jest niedaleko. Wystarczy iść prosto, a po chwili będzie widoczny supermarket.
-Trafię. Kupić coś jeszcze?
-Spytaj o te ryby. Możesz również wybrać jakieś sok do obiadu, bo ostatni karton znikł ze sprzątającymi na górze chłopcami.
Remus zaśmiał się, a następnie zabrał pieniądze i uprzednio założywszy kurtkę, wyszedł na zewnątrz. Pogoda jak na grudzień była dość ładna. Słońce malowało się na bezchmurnym niebie, a jego świetliste promyki sprawiały, że puszysty śnieg okrywający ziemię, błyszczał jak małe diamenty. Powietrze było rześkie i mroźne, a biały puch trzeszczał pod butami stąpającego. Nikt dorosły nie wyściubiał nosa z ciepłego domu, jedynie dzieciom mróz nie był straszny, ponieważ nie zwracając uwagi na zimno, świetnie bawiły się na zewnątrz. Mężczyźnie od razu stanęły przed oczami zabawy Huncwotów na śniegu. To wpychanie w zaspy, pojedynki na śnieżki, nacieranie, lepienie bałwanów, które później ożywili, by ganiały woźnego, wrzucanie do jeziora, tarzanie się, jako zwierzęta w śniegu, w Zakazanym Lesie oraz wiele innych zabaw. Mnóstwo bolesnych wspomnień, które kiedyś dały tyle radości. Teraz może dzielić się nimi tylko z młodymi, ale ile będą chcieli go słuchać? Przecież w końcu znudzi im się poznawanie przeszłości Huncwotów, którzy uważali się za niepokonanych, a mimo to pokonała ich rzeczywistość i śmierć. Idąc dalej, zobaczył pary jeżdżące na lodowisku, które znajdowało się niedaleko i od razu przypomniało mu to Syriusza, którego tak bardzo mu brakowało. W takich właśnie momentach odczuwał to ze zdwojoną siłą, jakby codziennie nie było to już wystarczająco bolesne. Odrywając się od raniących duszę i serce myśli, w końcu zauważył cel swojej podróży. Wchodząc do sklepu samoobsługowego, uderzyła go fala ciepłego powietrze, która sprawiła, że od razu zrobiło mu się o wiele cieplej.
"Mąka, ryby, sok" powtórzył sobie w myślach, łapiąc za koszyk, a następnie zaczął szukać wzrokiem potrzebnych produktów, mijając nieznane sobie postacie. Wiele osób starało się jeszcze na ostatnią chwilę kupić bliskim jakieś prezenty lub przyszli do marketu, bo zostali wysłani, tak jak on, przez gospodynie. On sam chciał wyjść się przewietrzyć, by trochę pobyć w samotności. To prawda, był wdzięczny, że tych świąt nie spędzi tak samo jak od wielu lat, czyli przy butelce Ognistej i wspominaniu przeszłości, przy oglądaniu starego albumu, który już prawie się rozleciał. Teraz, jak za dawnych czasów, miał z kim spędzić ten czas i to dzięki synowi swojego najlepszego przyjaciela.
"Chyba minąłem stoisko z napojami" pomyślał smętnie, nagle się cofając. Spowodowało to, że niespodziewanie na kogoś wpadł, a dokładniej w czyjeś ramiona.
-Przepraszam, ja.. - zaczął wilkołak i druga postać w tym samym czasie, jednak widząc siebie nawzajem, nagle zamilkli.
-Dzień dobry Severusie - powiedział pierwszy Huncwot, wyplątując się z objęć.
-Witaj Lupin.
-Co robisz poza Hogwartem? - zapytał wilkołak, przyglądając się ostrożnie mężczyźnie. Miał on na sobie brązowe spodnie, tego samego koloru kurtkę, którą trzymał obecnie w dłoni oraz czarną koszulę, rozpiętą pod szyją i ukazującą bladą skórę mężczyzny. Huncwot, patrząc na znajomego, powoli zaczynał oblewać się rumieńcem, którego nie potrafił na złość zatrzymać.
"To nie przez to, że seksownie wygląda" pomyślał szybko. "Seksownie? O cholera.. Remusie, ogarnij się " krzyczał na siebie w myślach.
-Czyżby, aż tak zdziwił cię mój brak czarnych szat? - zadrwił obserwowany, patrząc na reakcję znajomego.
-Ja.. Po prostu nie pomyślałem, by zdjąć kurtkę. Strasznie tu gorąco.. –wyjaśnił. - Choć zobaczyć cię w szatach innych, niż tych, którymi powiewasz w Hogwarcie, jest trochę zaskakujące. Nie, że źle teraz wyglądasz. Powinieneś się tak ubierać w szkole - dodał paplając trzy po trzy.
-Gdyby uczniowie zobaczyli mnie w takim stroju, straciłbym swój autorytet, na który tyle lat pracowałem.
-Przesadzasz Severusie. Może parę osób trafi do Skrzydła Szpitalnego, widząc swojego Mistrza Eliksirów ubranego po mugolsku, jednak po pewnym czasie przyzwyczają się.
-Chyba nie dam im tej przyjemności - rzucił mężczyzna i wykrzywił ironicznie usta. - Szukasz czegoś konkretnego w tym sklepie? Może pomogę ci to znaleźć -zaproponował czarnowłosy, nie chcąc, by nastała między nimi niezręczna cisza.
-Soków - odparł wilkołak, a następnie ruszył za prowadzącym go towarzyszem.
-Dziękuję - powiedział wdzięcznie Remus, wybierając nektar z pomarańczy, a następnie zapłacili za swoje zakupy i wspólnie opuścili sklep.
-Daj, pomogę ci - rzucił Snape i bez pytania zabrał Lupinowi jedną torbę.
-Dzięki. Nie wiedziałem, że wyjeżdżasz z Hogwartu na święta. Masz tu kogoś?
-Musiałem odwiedzić dom. Dobrze, że nie jest opuszczony przez cały rok - odpowiedział poplecznik Voldemorta.
-Ktoś mieszka w twoim domu?
-Oczywiście i niecierpliwie oczekuje każdego mojego przyjazdu.
-Nie wiedziałem, że masz kogoś Severusie - wydukał wilkołak, któremu nagle niewiadomo czemu, zrobiło się smutno.
-Jest on w moim życiu od bardzo dawna.
-On? Przepraszam, nie powinienem wypytywać. Za długi język.
-Nic się nie stało. Tak, on. Ma na imię Santiago.
-Santiago? To Hiszpan? – spytał, wyobrażając sobie przystojnego, opalonego i nieźle wysportowanego mężczyznę.
-Nie, skrzat - odparł Mistrz Eliksirów świetnie się bawiąc poprzez obserwowanie zaskoczonego, zmieszanego i niedowierzającego nauczyciela Obrony Przed Ciemnymi Mocami.
-A, co? Jesteś zainteresowany? - zapytał czarnowłosy z jawnym podtekstem oraz z uśmiechem błąkającym się po twarzy.
-Nie dziękuję, nie potrzebuję skrzata.
-Może mi wcale nie chodziło o skrzata - dodał, gdy wilkołak wybrnął sprytnie z sytuacji.
-A, o co?
-Może o jakiegoś mężczyznę - odrzekł nauczyciel Eliksirów. - Chyba, że masz już kogoś - dodał szybko.
-Nie - odpowiedział bardzo speszony Lupin, którego twarz ponownie przybrała barwę purpury. - Eee ... Muszę już iść.
"Dzięki Merlinowi jestem już pod domem" pomyślał zauważając, że zatrzymali się pod numerem cztery. Szybkim krokiem ruszył, więc w stronę budynku, nie zważając na nawoływania swojego towarzysza. Wpadł do mieszkania i od razu, zaraz po odniesieniu zakupów, uciekł na górę. Tymczasem do drzwi zadzwonił dzwonek, a Petunia, nie słysząc, by ktoś chciał ją wyręczyć w tym zadaniu, powędrowała do drzwi i otworzyła je szeroko. Momentalnie stanęła jak wryta, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Wytarła brudne dłonie o fartuszek i uśmiechnęła się z trudem do mężczyzny.
-Severus - wydukała. - Co tu robisz?
-Remus zapomniał jednej torby - odpowiedział. - Dobrze cię widzieć, Petunio. Nie widzieliśmy się wiele lat. Co u ciebie?
-Och, wiele się wydarzyło, a słyszałam, że... - Jej wypowiedź przerwał tupot stóp. -O, Harry - uśmiechnęła się z ulgą.
-Witam panie profesorze - wyszczerzył ząbki. - Co pan tu robi?
-Właśnie wychodzę - rzucił oschle mężczyzna. Przekazał torbę pani Dursley i wyszedł dumnie, nie odwróciwszy się nawet raz.
-To było dość dziwne - mruknął Harry pod nosem, patrząc na zamykające się drzwi, w których jeszcze przed chwilą stał jego nauczyciel. Czemu jednak Gryfon zszedł tak szybko na dół? Ponieważ widział przyjaciela swojego ojca, który wyglądał jakby przed czymś uciekał. Może nawet przed jakimś stworem, bo minę miał nie za ciekawą.
"Może Nietoperz zalicza się właśnie do stworów" pomyślał Potter, jednak szybko skarcił się w duchu za swoje myśli "Nie powinienem tak myśleć o Mistrzu Eliksirów. W końcu to też człowiek, który ma uczucia, mimo że świetnie potrafi je ukrywać. Nie mniej jednak ciekawe, co się stało..."
-Chciałeś coś Harry? - spytała ciotka, patrząc na zamyślonego chłopaka.
-Zapytać za ile będzie obiad – odparł, lustrując twarz kobiety. Mimo, że starała się mówić beztrosko, ujrzał w tym ziarno zdziwienia, zaszokowania i oszołomienia.
-Myślę, że tak za piętnaście minut.
-Dziękuję ciociu - rzucił, a następnie pognał ponownie na górę.
"Co Snape robił poza Hogwartem i czym zdenerwował Lunia? „ Te myśli nie chciały dać zielonookiemu spokoju.
"Czyżby miał mnie śledzić dla Voldemorta, a może przyjeżdżając do swojego domu, chce być bliżej Remusa? Bo on chyba nikogo nie ma, a to może świadczyć tylko o jednym.."
-Zimna woda mu pomoże - powiedział pewnym głosem Dudley.
-O, czym wy gadacie? - spytał Harry, nie rozumiejąc tej wypowiedzi.
-Niemożliwe. Samo słowo "woda" podziałało - rzucił zadowolony Dursley.
-Tom, o co mu chodzi? Bo normalnie nie ogarniam.
-Właśnie, nie ogarniasz. Wróciłeś z dołu i stałeś na środku pokoju nieruchomo przez jakieś pięć minut - wyjaśnił chłopak o turkusowych oczach.
-Nawoływaliśmy cię, ale nie odpowiadałeś. Normalnie jakbyś się zawiesił – dodał drugi.
-Serio? - zapytał zaskoczony Chłopiec - Który - Przeżył.
-Nie, jaja sobie robimy... Jasne, że serio.
-Oj tam, po prostu się zamyśliłem - wyjaśnił na swoje usprawiedliwienie.
-A, o czym tak myślałeś?
-Raczej, o kim - Wybraniec poprawił swojego chłopaka.
-O kimś? - zapytał Anguis ciekawy, a czarnowłosy w odpowiedzi uśmiechnął się zadziornie. -O kim tak intensywnie myślałeś? - spytał ponownie Tom, lecz chłopakowi nie kwapiło się do odpowiedzi, bowiem nadal uśmiechając się, oglądał sobie paznokcie, jakby to była najciekawsza rzecz na świecie.
-Harry.. O kim tak myślałeś? - turkusowooki nie był ustępliwy i chciał dowiedzieć się, co wstrząsnęło tak Gryfonem. Nie słysząc jednak nadal żadnej odpowiedzi, zaczął powoli zbliżać się do chłopaka.
-Powiesz mi? - spytał stykając się z czarodziejem nosami.
-Nie powiem - odpowiedział dumnie, jednak zaraz tego pożałował, bo wylądował na podłodze, łaskotany przez Marvola.
-Przestań! Błagam cię..
-Powiesz mi? – zapytał, przerywając serwowane tortury.
-Nie mogę mieć własnych tajemnic? - rzucił, jednak zamiast odpowiedzi, znów zaczął być gilgotany.
-Hahaha! No przestań! Dobra, powiem ci!
-Powiesz?
-No tak.. Myślałem o Remusie i naszym Mistrzu Eliksirów. Lunio wszedł na górę jak burza, a Snape stał w drzwiach, trzymając jakąś torbę, którą oddał cioci Petunii.
-Myślisz kochanie, że oni naprawdę mają się ku sobie? - zapytał Anguis. Dudley wiedział już od wakacji o ich związku i nie potępiał ich. To jednak była tajemnica przed resztą Dursleyów. Rogacz Junior nie chciał popsuć swoich stosunków z rodziną, które ostatnimi czasy się poprawiły.
-Chłopcy, chodźcie na dół! - usłyszeli głos gospodyni.
-Tym razem ci się upiekło - rzucił Marvolo, a następnie pocałował ukochanego, po czym pomógł mu wstać i wspólnie ruszyli na dół.
Jedząc obiad, Huncwot był pogrążony we własnych myślach i wcale się z tym nie krył. Dłubał bezmyślnie w jedzeniu, nie udzielając się w ogóle, w rozmowie, jaka toczyła się między resztą obecnych domowników. To było dziwne, zważywszy na jego zawsze dobry humor. Nawet, gdy był zmęczony przed pełnią, potrafił wykrzesać z siebie nutkę entuzjazmu i nie przytłaczać innych własnym bólem. Coś jednak zaszło pomiędzy nim, a Severusem Snape'em.
"Muszę dowiedzieć się, co" postanowił twardo Harry, obmyślając w głowie podstępny plan.

Harry Potter Azyl CzasuWhere stories live. Discover now