Tom II. Rozdział 1 - Lord Voldemort

3.1K 169 26
                                    

Jego różdżka była już w kogoś wycelowana. W szoku ujrzał, że celował w stronę ukochanego, a z jej końca zaczął wylatywać promień Avady.

"Slytherinie! Nie, tylko nie on. Ja nie mogę go zabić. Kocham go!" myślał gorączkowo. Dopiero co przeżył ból straty. Myślał, że już nigdy nie zobaczy swojej miłości, na wieczność pozostając samotnym. Dostał jednak szansę ponownego spotkania Wellsa, który nic się nie zmienił. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętał. Roztrzepane włosy, smukła twarz i piękne oczy, które od początku go urzekły, a teraz patrzyły na niego w pełnym skupieniu.
Dla niego czas zwolnił maksymalnie.

- Nieeee... - dźwięczał w jego uszach krzyk jakiejś dziewczyny i chłopaka, a on z przerażeniem patrzył na to, co ma się stać.

"On musi żyć. Nie mogę znów go stracić." pomyślał. Szybkim ruchem i mzgią bezróżdżkową ożywił kamienną postać centaura z Fontanny Braterstwa, po czym skierował go między Alexandra, a zaklęcie.


Harry stał z przeświadczeniem, że zaraz zginie. Zamknął oczy, jednak nic się nie stało.
"Czyżby to była bezbolesna śmierć?" pomyślał, jednak niespodziewanie usłyszał ogromny huk.
Zdezorientowany zobaczył, że tuż przed nim rozpryskuje się kamienny posąg i z łoskotem upada na podłogę.
Nim odłamki mogły go dosięgnąć, zatrzymały się na tarczy, która nagle przed nim wyrosła.

Kurz opadł, a jego wzrok ponownie powędrował do czerwonych, tak bardzo nieludzkich oczu swojego wroga. To co w nich ujrzał, wstrząsnęło nim do samego rdzenia.  Mimo barwy, nie widział w nich już nienawiści, ale troskę, ulgę, szczęście i czyżby miłość?

- Alex - wyszeptał Czarny Pan z uczuciem.

"Alex? Kto to jest do cholery? To sen? Przecież taka sytuacja nie może zdarzyć się naprawdę"

- Poddaj się Tom. Ministerstwo już wie, że wróciłeś.

Marvolo rozejrzał się zdezorientowany. W pomieszczeniu prócz Dumbledore'a, który do niego przemówił, Alexa, jakiegoś rudowłosego chłopaka i dziewczyny z burzą włosów na głowie, był także posiwiały mężczyzna, obracający nerwowo melonik w swojej prawej dłoni oraz dwóch Aurorów, stojący po jego bokach z wycelowanymi różdżkami, prosto w niego.
Nim zdążył się odezwać, poczuł nagłe szarpnięcie towarzyszące teleportacji.

- Co? - zaczął, lecz nagle zobaczył czarnowłosą kobietę, która przed nim klęczała. Czarne, kręcone włosy były dziwnie pospinane, sprawiając wrażenie jeszcze większego nieładu. Fryzura nadawała jej dzikości, która była widoczna również w jej ciemnych oczach. Blada skóra, duże usta i "szopa" na głowie, wyróżniała ją z tłumu.

- Wybacz mój Panie, ale musiałam cię zabrać z Ministerstwa, gdyż zaraz miały pojawić się posiłki Aurorów.

"Panie? Dumbledore wyglądał na starszego niż go ostatnim razem widziałem, ale czy to coś znaczy?" myślał gorączkowo i nagle przypomniał sobie usłyszane słowa;
"Cały czas powtarzał, że nie jesteś Voldemortem. Czy pokocha cię jednak, jeśli nim będziesz?"

Wiedząc, że ma szansę się przekonać czy jego podejrzenia są niestety słuszne, spytał - Czyli uważasz, że bym sobie nie poradził?

- Nie, to nie tak, mój Panie - odparła szybko, patrząc na niego niemalże z czcią.

- A dlaczego bym sobie poradził?

- Bo jesteś mój panie, najpotężniejszym Czarnym Panem na świecie - odpowiedziała z dumą.

- Możesz odejść - rzucił, czując ucisk w sercu. Niestety jego przypuszczenia były słuszne, choć tak bardzo chciał to zmienić.

- Panie...

- Czy nie wyraziłem się jasno? Niebawem zwołam zebranie.

- Tak panie, oczywiście - odparła,  kłaniając się nisko. Następnie pocałowała rąbek jego szaty i czym prędzej opuściła pokój.

Voldemort znajdował się w swoim zamku, a konkretnie w biurze z którego przejście, aktualnie otwarte, prowadziło wprost do sypialni. Było to miejsce urządzone z klasą, oczywiście w ciemnych, ślizgońskich kolorach.
Elegancko zrobione biurko, regały na książki, stolik oraz drzwi, były wykonane z idealną precyzją.
Ciemnozielony, puchaty dywan był miękki i delikatnie pieścił nogi stąpającego po nim mężczyzny.
Duże, majestatyczne łóżko, zapraszało do odpoczynku od spraw doczesnych.
Czarny, skórzany fotel wydawał się zaś bardzo wygodny.
Voldemort czym prędzej do niego podszedł i z bólem głowy, zatopił się w nim, zamykając swoje czerwone oczy.

- Jestem Czarnym Panem, którego Alexander, a raczej Harry, nienawidzi najbardziej na świecie - szepnął zbolały w mowie węży - Stałem się potworem, którego mój mały Ślizgon chce zabić...

- Panie?

- Nagini? - zapytał zaskoczony pojawieniem się wężycy. Uchylił powieki, obserwując dokładnie gada. Mimo upływu czasu, nie zmieniła się zbyt wiele, nie licząc długości, którą osiągnęła. Była jednak tak samo piękna, jak wtedy, gdy ją dostał.

- Słyszałam przez przypadek co mówisz. Czy to znaczy, że pamiętasz Alexa?

- Tak, ty też go pamiętasz? - spytał z nagłym ożywieniem

- Oczywiście. To on mnie uwolnił od tego okropnego sklepu w którym wszyscy patrzyli na mnie z odrazą. Tylko on był mną naprawdę zafascynowany.

- Nagini, ja nie jestem tym, kim byłem do tej pory. Pochodzę z czasów kiedy Alex umarł, a następnie zostałem tu po prostu przeniesiony.

- Tak jak Wells do naszych czasów?

- Dokładnie. Tutaj jednak on nas nienawidzi. W sumie wcale się mu nie dziwię. Zabiłem jego rodziców oraz nie raz próbowałem uśmiercić i jego.

- Wymyślimy coś panie, byś mógł się do niego ponownie zbliżyć, by poznał cię naprawdę. - powiedziała i na pocieszenie zwinęła się na kolanach mężczyzny.

- Dziękuję ci moja droga przyjaciółko. Nie wiem co bym bez ciebie zrobił - szepnął z wdzięcznością Voldemort, głaszcząc pieszczotliwie wężycę.



- Harry, co się dzieje? Wiem, że śmierć Łapy tobą wstrząsnęła, jednak..

- Chcę pobyć sam Hermiono. Zobaczymy się później - rzucił, wychodząc z Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

Harry Potter, Chłopiec - Który - Przeżył, Zbawiciel Czarodziejskiego Świata, czuł się obecnie zagubiony i jakby nie na miejscu?
Dodatkowo męczyła go sprawa z Voldemortem. Czemu tak dziwnie na niego patrzył? I kim jest Alexander?
Poza tym męczyła go jeszcze jedna sprawa. Po powrocie z Ministerstwa, podziękował dyrektorowi za obronę przed Avadą, ale ten z żalem przyznał, że  nie ożywił posągu.
Ron i Hermiona też tego nie zrobili, więc kto?
W pomieszczeniu był tylko Voldemort, gdyż Ministerstwo jeszcze się nie pojawiło.

"Nie, to niemożliwe. Przecież ta gadzina chciała mnie zabić i to nie raz! Ta Lordowska Mość rzuciła w moją stronę Zaklęcie Zabijające, więc czemu miałaby nagle troszczyć się o moje życie?" rozważał, kompletnie wykluczając scenariusz jaki ułożył mu się w głowie.

Przecież Ten - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać dawno odciął się od wszystkiego co ludzkie.

"Więc dlaczego mam tak sprzeczne odczucia?" pomyślał, patrząc na niebo usłane gwiazdami, idealnie widocznymi z Wieży Astronomicznej, na której się znajdował.

Tylko tutaj mógł spokojnie pomyśleć, bez towarzystwa przyjaciół. Czasami potrzebował samotności, choć był im również wdzięczny za wsparcie jakie w nich posiadał.
Nie bali się ryzykować swojego życia, by wybrać się z nim do Ministerstwa Magii.
Po powrocie nie mieli również pretensji, że mogli zginąć podczas tej wyprawy.

"To będzie długa noc" westchnął, opierając głowę o zimny kamień.

Harry Potter Azyl CzasuWhere stories live. Discover now