I'll always have your back. |...

By emmywin

69.9K 3.4K 447

Iveline Mikealson to łowczyni z przypadku, w wieku 14 lat straciła rodzinę i została wychowana przez łowcę kt... More

Prolog
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
24.
25.
Nie rozdział!
26.
27.
Nie rozdział, przepraszam!
28.
29.
30.
31.
32.
33.
34.
35.
Jeszcze nie rozdział
36.
37.
38.
39.
I'll fight for you.
Niespodzianka!

23.

1.2K 80 14
By emmywin

W trakcie jazdy, około godziny 6 rano gdy obaj chłopcy spali, udało mi się znaleźć coś interesującego. To znaczy usłyszeć, ponieważ właśnie w radiu mówili o zabójstwie czwartego mężczyzny w mieście. Został rzucony o ścianę, tak, że czaszką wybił dziurę w ścianie, został pozbawiony dłoni i stóp oraz na jego piersi wycięto sztyletem jakiś dziwny symbol. Gdy chłopcy się obudzili, dałam im znać o tym co znalazłam, i oznajmiłam, że jesteśmy już w drodze.
- To Bobby'ego? - Usłyszałam pytanie Sama. Spojrzałam na Deana,który chowa menażkę do kurtki.- Nie wiedziałem ze ją wziąłeś.
- W mojej zrobiła się dziura.
- Większość ludzi na pamiątkę nosi zdjęcie. - Zaznaczył Sam.
- Zamknij się. Oddaje mu cześć. - Odparł. - To terapia, tak jak pogoń za cieniem Ivy.
- Pogoń za cieniem? - Uniosłam się. - W ciągu dwóch tygodni zamordowano czterech gości!
- Koleś z fetyszem dostał amoku. - Wzruszył ramionami.
- Dorosły facet przeleciał przez ścianę, myślę że Iv ma rację.- Powiedział Sam.- Zresztą co innego masz do roboty? Dick jak na razie to ślepy zaułek. Równie dobrze...
- Możemy pracować dalej. - Przerwał mu Dean.
- Dokładnie! - Przytaknęłam.

Było około godziny 22, jednak postanowiliśmy od razu obejrzeć ciała, by były względnie...świeże. Koroner wysunął jedno z nich z lodówki.
- Zawsze macie takie późne godziny pracy? - Spytał, krzywiąc się.
- Godziny pracy są do bani. - Jęknął Dean. - Ale za to świetny pakiet świadczeń. - uśmiechnął się.
- Tak? - Zainteresował się lekarz.
- 10% współpłatnosci na leki. - Ja i Sam spoglądaliśmy lekko zirytowani na tę pogawędkę.
- Serio? Ale tylko na zamienniki?- Zdziwił się lekarz.
- Nie, na markowe tez. - Odparł Dean. Postanowiłam przerwać to...coś.
- Okej, ile ważył facet?
- 85 kg. Rzucono nim o ścianę z taką siłą, że aż ściana się odkształciła. Dłonie i stopy odcięto za życia. Zabójca chciał, by cierpiał. - Wyjaśnił nam koroner.
- Wszystkie ofiary to mężczyźni? Z tym samym znakiem na piersi? - Spytał Sam.
- Tak.
- Na którymś z miejsc zbrodni zostało jakieś DNA? - Zapytałam.
- Na wszystkich. Poprzednia ofiara ugryzła napastnika, i miała kawałek mięsa na zębach.- Ożywiłam się.
- Mamy trafienie? - Spytałam.
- Nie. - Odparł prowadząc nas do komputera. - Próbki odrzucono, markery nie pasowały do niczego co znamy.
- Do nikogo z bazy? - Spytał Dean.
- Nie, w ogóle nie odpowiadały ludzkim.

Wyszliśmy z kostnicy, Sam postanowił zadzwonić do kogoś, ja zrobiłam to samo, zadzwoniłam do Teda, by pomógł nam w tym wszystkim.
-Przyznaje to może być sprawa dla nas.
- Zazwyczaj słowa "nieodpowiadające ludzkiemu" przesądzają wszystko.- Odparł Sam.
- Ted! Hej! - Powiedziałam, gdy mężczyzna się przedstawił.
- Ivy? Co u ciebie?
- Słuchaj, wszystko świetnie, mam tylko sprawę...- zaczęłam.
- Przykro mi, nie mogę ci teraz pomóc. Nie ma mnie w domu, pomagam Trevorowi w Maine. - Wyjaśnił.
- Oh, jasne. Uważaj na siebie. - Skrzywiłam się i rozłączyłam. - Ted nie pomoże, brak dostępu do bazy. - Westchnęłam.
- Okej, nie widziałem nigdy takiego symbolu. - Powiedział Sam. - Chodźmy coś zjeść. Wrócimy do motelu i poszukam czegoś w laptopie.- Ja skinęłam głową, a Dean zatrzymał nas.
- To genialny pomysł! - Powiedział zadowolony. - Mój jest taki. Wy zrobicie po swojemu, a ja pogadam z miejscowymi jako tajniak i zobaczę co znajdziemy. - Odparł.
- Idziesz do baru. - Stwierdziłam.
- Jasne, jeśli tak chcesz to upraszczać. - Skinął głową.
Wtedy też rozstaliśmy się. Poszłam z Samem do jakiejś małej knajpki, obgadaliśmy sprawę i zastanawialiśmy się czy widzieliśmy kiedyś coś podobnego. Doszliśmy do wniosku, że nie, wobec czego wróciliśmy do motelu i całą noc szukaliśmy czegoś co moglibyśmy dopasować do motywu. Nic. Dean nie wrócił do godziny 6, dokładnie wtedy kiedy mieliśmy położyć się spać. Rzucił się na łóżko praktycznie w momencie wejścia do pokoju. Wywróciłam oczami, i zrobiłam podobnie. To samo Sam.

Zebraliśmy się około godziny 10, gdy usłyszeliśmy zgłoszenie morderstwa kilka przecznic stąd, mężczyzna stracił stopy oraz dłonie i tak dalej. Dean był ledwo przytomny.
- Boże, człowieku gdzieś się szlajał? - Spytałam,  patrząc na niego.
- Ja...przesiedziałem całą noc w barze. - Podrapał się po głowie. - Robię się na to za stary. Rozgryźliście symbol?
- Nie, potrzebny będzie ekspert...- Powiedział Sam.
- Jasne, tak się składa, że nasz ekspert jest martwy. - Zdążył powiedzieć, gdy zatrzymał nas policjant, któremu okazaliśmy odznaki.
Weszliśmy na piętro, gdzie zobaczyliśmy ofiarę.
- Piękny wystrój. Wczesny rzeźniczyzm. - Zażartował Dean beznadziejnie. Spojrzałam na niego z litością.
- Panowie, to Charlene Penn. Prowadzi sprawę. - Powiedział nam koroner, przedstawiając blondynkę.
- Z grubsza to samo. Nie ma śladów włamania. - Powiedziała.- Ofiarę rzucono przez pokój i zadano jej cierpienie.
- Ten sam symbol. - Zauważył Sam.
- Przepraszam. - Powiedziała kobieta i odeszła.
- Ten facet przypomina poprzedniego. Koło trzydziestki, przystojny. - Wskazałam.
- Jak pierwsi trzej. Wiodło im się dobrze, brak wrogów.
Dean poszedł za koronerem, a ja i Sam do chłopaka który wpatrywał się w miejsce zbrodni zza taśmy.
- Hej, znałeś ofiarę? - Spytałam.
- Jerry był moim przyjacielem. Chciałem dowiedzieć się jak to się stało.
- Bardzo mi przykro. Zamordowano go w nocy. - Wyjaśnił Sam. - Mieszkasz w pobliżu?
- Tak, dwa mieszkania dalej.
- Znasz może kogoś, kto chciałby skrzywdzić Jerry'ego? - Spytałam.
- Nie, był miłym gościem. No...może jego żona była na niego zła.
- Dlaczego?
- On...kilka nocy temu zrobił mały skok w bok. - Wyjaśnił.
- Jasne, dzięki. - Odparł Sam i odeszliśmy do Deana.
- Kto to był?
- Sąsiad. Żona ofiary, przyłapała go na zdradzie. - Powiedziałam.
- Ale to raczej nie jej robota. - Odparł dziwnym tonem Dean. Zmarszczyłam brwi.
- Dean dobrze się czujesz?- Spytałam.
- Ja? Świetnie. Sam, mógłbyś na chwilę? - Spytał, odchodząc. Zostałam na miejscu, czekając aż wrócą. Patrzyłam jak Sam się wścieka, Dean denerwuje i dzwoni do kogoś przez telefon. Robi zdziwioną minę i odkłada komórkę. Jeszcze chwilę rozmawia z bratem, po czym młodszy z nich podchodzi do mnie, a starszy zostaje w tyle.
- Coś się stało? - Spytałam zmierzając w stronę auta.
- Ja...po prostu potem porozmawiaj z Deanem. - Westchnął.
- Okej. - Powiedziałam zdziwiona.

Kolejnego dnia, pojechaliśmy do eksperta, jeśli chodzi o starożytność, którego znalazł Sam. Od wczoraj ponownie pojawiło się między naszą trójką dziwne napięcie, którego nie rozumiałam.
- Znakomite rysownictwo. - Zaznaczył profesor, oglądając zdjęcie symbolu wyciętego na jednym z mężczyzn.
- Pomijając fakt, że zostało wycięte nożem na ciele. - Odparł Dean.
- Profesorze Morrison, liczymy że powie nam pan, co oznacza ten symbol. - Powiedział Sam.
- Pewnie byłbym w stanie, czy FBI oferuje odpowiednie wynagrodzenie? - Spytał, a ja się zdenerwowałam.
- Szepniemy słówko skarbówce. - Powiedział Dean. Zrobiło się dziwnie cicho.
- Wygląda na starożytny. - Powiedział profesor.
- To zawęża listę. - Zaznaczyłam sarkastycznie.
- Symbolika powiązana z kultem. Z pewnością jakieś mało znane, regionalne pismo. - Tłumaczył.- To będzie wymagało nieco poszukiwań.
- Świetnie. Przyjdziemy jutro. - Powiedział Sam wstając.
- Jutro?! - Zdziwił się profesor. - Nad czymś takim, muszę spędzić cały urlop naukowy. - Zaśmiał się.
- Chodzi o seryjnego zabójcę. - Uniosłam się.
- Rząd Pana potrzebuje. - Powiedział łagodnie Sam.
- Moja gosposia potrzebuje zielonej karty. - Odezwał się po chwili. Zdziwiliśmy się, jednak przytaknęliśmy.

- Gdzieś ty go znalazł? - Spytał Dean, gdy wyszliśmy z budynku.
- Miał być czołowym ekspertem w swojej dziedzinie. - Wyjaśnił Sam.
- Miejmy nadzieje, że będzie wart zachodu.
- To co mamy robić? Tracić czas?
- Właśnie to tutaj robimy! - Powiedział Dean.
- Wierz mi, ja też chcę do niego zadzwonić. - Zatrzymał się Sam. - Ale Bobby'ego nie ma. Jesteśmy zdani na siebie. - Wyjaśnił.
- No jasne. - opuścił głowę. - Cholera, muszę jechać po piersiówkę. - Spojrzał na Sama i odszedł. Odwróciłam się za nim.
- Co jest? - Zdziwiłam się. Sam nie odpowiedział mi tylko westchnął.

Wróciliśmy do motelu, a ja zaczęłam robić nam coś do jedzenia. Sam zadzwonił w tym czasie do brata.
- Gdzie jesteś? To piersiówka, nie święty Graal. - Zdenerwował się. - Narazie nie. Mógłbyś wracać? - Spytał. - Mieliśmy jechać do laboratorium. Dean? - Zirytował się. - Czemu po prostu...ugh! - Odłożył telefon.
- I jak? - Spytałam, kładąc dwa talerze na stół.
- Nie wiem, właściwie niczego się nie dowiedziałem.
Skinęłam głową i po prostu zaczęłam jeść. Dean nie wrócił, nawet gdy zdążyliśmy zjeść więc nie czekając na niego pojechaliśmy do kostnicy.
- Kolejny facet. Waga około 90 kg, siła uderzenia była tak wielka, że tynk ze ściany wbił mu się w czaszkę.- Wyjaśnił doktor. Podeszła do nas także pani detektyw.
- Czemu FBI interesuje się tą sprawą? Zawsze myślałam, że macie ważniejsze sprawy. - Powiedziała.
- W zasadzie...- zaczęłam.
- Pomyślałem, że są podobieństwa do starej sprawy. Wkroczylibyście gdyby zabójca przekroczył granicę stanu. - Obronił nas koroner.
- Dokładnie. - Zgodziłam się.
- Nie ważne, będziecie musieli to zakończyć. Nie tylko tą sprawą się zajmujemy. - Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, ponieważ odeszła. Spojrzałam zdziwiona na Sama.
- Trzeba się przyzwyczaić.- Wyjaśnił nam doktor.
- Nie przenieśliśmy akt starej sprawy, masz może kopię? - Spytał Sam.
- Tak. - Powiedział i odszedł. Sam złapał za jakąś ulotkę i zdziwił się czytając coś.
- Co masz?
- Cobalt Room. Dean tam był. - Stwierdził.
- Znany lokal. - Odezwał się koroner.- Druga ofiara tez tam była, ochroniarz widział jak wyszedł z niezłą laską.
- Podobnie jak Jeremy. - Zauważyłam czytając akta.
- Z tego co wiem, przynajmniej dwóch z nich tam było.
- Tak samo w Chicago. - Zdziwił się Sam.
- Sporo rozbitych małżeństw, zdrady z nieznajomymi kobietami, wszystko tuż przed śmiercią. - Odparł.
- Dzięki. - Powiedział Sam i wyszedł, a ja za nim. Stanął w pokoju obok, i zadzwonił do brata.
- Nie pojawiłeś się. - Powiedział Sam.- Czyli? - Zdziwił się po słowach brata. - Potrzebujesz wsparcia? - Spytał spoglądając na mnie. - Okej, dwa lata temu w Chicago był identyczny festiwal morderstw, wcześniej w Miami. Ofiary to młodzi, odnoszący sukcesy mężczyźni, wielu z nich poszło do tego samego baru, a trop szybko stygł. - Wyjaśnił zaniepokojony Sam. Nadal nie wiedziałam co się dzieje, i czułam się okropnie z tą myślą. - A kilka mężczyzn było przed śmiercią w tym samym barze co ty. - Zaznaczył.- W Cobalt Room. Udało Ci się uniknąć problemów. - Po chwili odłożył telefon. - Miła rozmowa. - Powiedział z sarkazmem. Pojechaliśmy do motelu, i szukaliśmy czegokolwiek. Czekaliśmy aż wróci Dean, byśmy mogli pojechać do profesora Morrisona, zobaczyć czego się dowiedział.
Wrócił dopiero wieczorem, a razem z nim do pokoju wszedł Sam, który półgodziny temu wyszedł...gdzieś. Szczerze mówiąc, zaczna irytować mnie, że nie wiem co dzieje się wokół. Chce się dowiedzieć czegoś więcej, tym bardziej teraz kiedy chłopcy nagle zaczynają milczeć w mojej obecności.
- Okej. Mam dość, albo powiecie mi teraz co jest grane, albo odejdę. Nie będę pracować, kiedy tak na prawdę jestem odsunięta od sprawy!- zirytowałam się. Zobaczyłam, jak Sam i Dean spoglądają na siebie pełni obaw.
- Nie będę się w to mieszał. - Zaznaczył Sam i odszedł, siadając przy stole.
- Ivy, to nic ważnego. Wyjaśnię Ci to kiedy skończymy robotę dobrze?- Spytał łagodnie.
- Ale to właśnie utrudnia robotę! - Wściekłam się.
- Nie, to tylko...ja. Wszystko będzie świetnie. Po prostu jedźmy juz do Morrisona. - Westchnął nie patrząc mi w oczy. Spojrzałam na Sama, wyglądał na bardzo złego jednak nie powiedział słowa.
- Jasne.- Powiedziałam, mijając go i chwytając kurtkę.

- Identyfikacja zwoju nie była spacerem. - Zaczął profesor, gdy usiedliśmy w audytorium, patrząc na rzutnik.
- Do rzeczy, profesorze. - Odparłam.
- No tak. Jest starożytny i regionalny. Bardzo trudny do rozpoznania. - Przekręciłam oczami. - Ale udało mi się. To odmiana symbolu związanego z greckim Panteonem, świątynią bogini Harmonii. Według mitu owocem jej związku z Aresem, były Amazonki.
- Amazonki? - Spytał Sam.
- Tak, plemię wojowniczek. - Wyjaśnił. - Myślę, że symbol pochodzi właśnie od nich. Ich kultura była ściśle kobieca...
- Mężczyzn używali jedynie do rozmnażania. - dodałam, zasługując na zdziwione spojrzenia Winchesterów. - Wszystkie ofiary były mężczyznami i miały ten sam symbol. - Zauważyłam.
- Oraz odcięto im dłonie i stopy, to ciekawe... - Zaczął profesor.- Po zapłodnieniu zabijały samców, ucinając im pewne części ciała.

- Widziałem gdzieś tu grecką encyklopedię dziwactw. - Mówił Dean przeszukując rzeczy Bobby'ego. - organizacja by go zabiła? - Spytał zirytowany, zwracając się w stronę moją i Sama.
- Był zorganizowany.
- Macie coś? - Spytał, biorąc łyka z piersiówki.
- Nie.
- Tak. - Powiedziałam równocześnie z Samem. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie mówiłaś nic, męczyłem się z tym!
- Nie pytałeś. - Wzruszyłam ramionami. - Morrison pominął wiele ciekawych faktów...
- Zanim opowiesz. Skąd wiesz to wszystko? - Spytał mnie Dean.
- Starożytna Grecja to okres który uwielbiam, swego czasu na prawdę dużo czytałam. - Wyjaśniłam. - Okej, kiedyś miała miejsce krwawa wojna, w której Amazonki zostały zdziesiątkowane. Dogadały się wtedy z Harmonią. - Mówiłam, przyglądając się Deanowi który szukał czegoś w księgach. - Stały się wtedy czymś więcej niż ludźmi. Harmonia zrobiła z nich potwory.
- Można zabić je jak ludzi czy potrzebna sztuczka?
- Tego nie wiem, musimy spróbować. - Wzruszyłam ramionami.
- Coś jeszcze? - Westchnął.
- Szybko się rozmnażają. - Gdy powiedziałam te słowa Dean podniósł głowę. -Do porodu dochodzi po...około dniu od stosunku. Wtedy dziewczynki dorastają w przeciągu dwóch dni, a starzeją się w normalnym tempie. To ich sposób na tworzenie armii. Cykl godowy mniej wiecej co dwa lata. - Zobaczyłam jak Winchesterowie zaniepokojeni spoglądają na siebie.- Okej, a teraz co?
- To niepokojące...i chyba pasuje. - Zaczął Dean. - N-no wiesz, przestępstwa miały miejsce co dwa lata. - Wyjaśnił zdenerwowany.
- Jasne. - zgodziłam się niepewnie. Dean wstał i zaczął chodzić po pokoju, Sam się spiął i siedział w ciszy spoglądając na brata, a ja czułam się jak naiwniak. Starszy Winchester znów napił się alkoholu z menażki, po czym wrócił do przeszukiwania papierów.
- Przeszukiwanie papierów Bobby'ego jest jak grzebanie w śmieciach! - Warknął po kilku godzinach szukania.
- Co ty nie powiesz. - Odparł Sam. W pewnym momencie poczułam chłód i spojrzałam na łóżko. Na książce leżała jakąś stara kartka. Wzięłam ją do rąk.
- Tego tu nie było. - Powiedziałam.
- Nie...na pewno nie. - Zgodził się Dean. - Sam? Papiery się przesunęły. - Odezwał się.
- Co? - Zdziwił się.
- Nie dotykałem ich.
- Ja też nie. - Odparłam, marszcząc brwi. Sam spojrzał na moją dłoń i na inne uporządkowane kartki. Poszedł po czytnik fal i gdy go włączył, ten aż szalał.
- Wszędzie maksimum. - Mówił chodząc po pokoju. Jednak prychnął, gdy zobaczył otwarte okno.- Dostaje się przez nie, tak jak i wiatr, który może przesuwać papiery.
- A czułeś wiatr? - Spytał go Dean.
- Nieważne, odczyty są bezużyteczne. - Zdenerwował się.
- Może to...- Zaczął Dean machając piersiówką Bobby'ego.
- Spaliliśmy go. - Powiedziałam.
- No to co? - Spytał Dean.
- Co sugerujesz? - odbił pałeczkę Sam.
- Nie wiem, a ty?
- Skoncentrujmy się na czym innym.
- Dlaczego?
- Bo to nie Bobby! - Krzyknął Sam. - To nie możliwe.
- Dlatego?- Spytał Dean.
- Bo chcemy żeby to był on!
Ignorując ich, spojrzałam na kartkę którą trzymałam w dłoni.
- Chłopaki? - Przerwałam ich kłótnię.- To greka, starożytna. - Wyjaśniłam. Podałam kartkę Samowi.
- Może to coś przydatnego. - Zasugerował Dean.
- Jest tu sterta "przydatnych" papierów! Poza tym to w grece, nikt nie umie czytać w grece. - Odparł zirytowany Sam.
- Poza grekami. - Skinął głową.- I Bobbym. - Dodał.
- I profesorem Morrisonem. - Odpowiedział Sam. - Zamknijcie drzwi i nie wychodźcie.- Powiedział wychodząc i trzaskając drzwiami. Zmarszczyłam brwi.
- Czemu Sam nas tu zostawił? I czemu nam matkował? - Zapytałam. Dean nie odpowiadał. - Dean? - Zdenerwowałam się.
- Ivy...- W momencie, gdy miał coś powiedzieć ktoś zapukał do drzwi. Dean zestresował się i wyciągnął pistolet przystawiając go do powłoki drzwi jednocześnie otwierając je. Stała w nich jakaś młoda, piękna blond dziewczyna.
- Nie znasz mnie, ale mam na imię Emma. - Od razu się przedstawiła. Dean wyglądał na zdenerwowanego a ja byłam zdezorientowana. Dziewczyna mnie nie widziała, ponieważ stałam za ścianą. Postanowiłam tam zostać. - Potrzebuję twojej pomocy. Chyba mam kłopoty, a ty jesteś jedyną osobą której mogę zaufać. - Dodała.
- Czemu? - Spytał zestresowany.
- Bo jesteś moim ojcem. - Moje serce stanęło. Dean...to dlatego tyle przede mną ukrywali! Byłam wściekła. Chciało mi się płakać, gdy dotarło do mnie, że Dean przespał się z inną kobietą jednak nie powinnam mieć nic do tego. Dlatego postanowiłam zignorować te kwestię, z ciężkim sercem. Byłam zła, ponieważ ukrywał przede mną prawdę, i to że jest teraz w niebezpieczeństwie. Wyszłam zza ściany patrząc na nich oboje. Dean nie wiedział co ze sobą zrobić, nie potrafił spojrzeć mi oczy, dziewczyna za to teraz wyglądała na zdenerwowaną.
- Iv ja...- Zaczął Dean.
- Nie interesuje mnie to, że z kimś spałeś. - Zaczęłam zimnym głosem.- Jak mogłeś? Jak mogłeś nie powiedzieć mi, że jesteś zagrożony?! Jak Sam mógł to przede mną ukryć?! - Pokręciłam głową i spojrzałam w stronę dziewczyny, tak jak i Dean. Westchnął i wpuścił ją zamykając za nią drzwi. Oparł się o stół, ona usiadła na łóżku, a ja podeszłam do kuchenki by zrobić nam coś do picia. Nie z grzeczności, by nie musieć na nich patrzeć.
- Uciekłaś ponieważ...- Spytał z powątpiewaniem Dean.
- Trzymają Cię tam i ufasz im. Tylko tyle wiesz. Nie kwestionuje tego, że chcą abyś robiła straszne rzeczy. Torturowały mnie, mówiąc że muszę umieć znieść ból, żeby być tak silna jak one. Ale ja nie chcę taka być!- Tłumaczyła, a ja słuchałam cały czas będąc odwrócona plecami, mocno zaciskałam pięści.
- Okej, załóżmy że narazie nie jesteś jak one. Czego oczekujesz ode mnie? - Spytał.
- Zabierz mnie stąd. Wywieź, a potem już nigdy mnie nie zobaczysz. - Powiedziała.- Wiem, że mnie nie chcesz. - Miałam ochotę prychnąć.
- Nie idźmy w tym kierunku, to nie kwestia...- Zaczął się jąkać.- rozumiesz, że to nie jest normalna sytuacja?
- A skąd miałabym wiedzieć? - Odparła głośno. - Trzy dni temu nawet nie istniałam. A teraz jestem. Matka mnie tam wtrąciła, a ojciec...rozumiesz, że to moja ostatnia szansa na normalność? - Spytała. Miałam ochotę odwrócić się i jej pomóc, ale nie potrafiłam czując łzy w oczach i ból w klatce piersiowej.
Dean westchnął.
- Wyglądasz na padniętą i głodną - Powiedział Dean i podszedł do lodówki, obok mnie i spojrzał na mnie. Na mój widok zacisnął oczy i wrócił wzrokiem do wnętrza lodówki.- Mamy tylko ser i resztę burrito. - Zaniepokoiłam się słysząc jak dziewczyna wstaje, i odwróciłam się.
- Obojętne mi to. - Powiedziała wysuwając nóż. No oczywiście! Podbiegłam do niej, podczas gdy Dean zaczął w nią celować z pistoletu. Nie udało mi się to i oberwałam w brzuch. Jęknęłam i upadłam obok stołu, odepchnięta przez Emmę. Zaczęłam uciskać ranę, by powstrzymać krwawienie.
- Ivy, w porządku? - Spytał Dean, nadal celując do swojej...córki, nie ruszając się z miejsca tak jak i ona. Jęknęłam coś w odpowiedzi.
- Powiedziały, że będziesz wyzwaniem. - Stwierdziła dziewczyna.
- Tak myślałem, że próbujesz uśpić moją czujność. Prawie Ci się udało,  właściwie spodziewałem się twojej matki. - Odparł.
- Nie, to moje zdanie. Ja muszę Cię zabić.
- Tak Ci powiedziały?
- Taka jestem.
- Więc powinienem Cie zastrzelić. - Powiedział. Chciałam powiedzieć żeby to zrobił, ale za bardzo skupiałam się na krwi której robiło się coraz więcej.
- Jasne, ale mogłeś to zrobić pół minuty temu. Wiesz co? Do tej pory, moje dzieciństwo to jedno wielkie rozczarowanie. - Powiedziała z żalem. W tym momencie spojrzałam na drzwi, gdzie zobaczyłam Sama.
- Jeszcze nikogo nie zabiłaś. - Powiedział Dean. Miałam wrażenie, że zapomniał o tym co przed chwilą zrobiła mi. - Odejdź. Nie będę Cię ścigał. - Dodał, a moje serce się zapadło, próbowałam wstać jednak osunęłam się na ziemię osłabiona utratą krwi.
- Nie mogę. Nie mam wyboru.- powiedziała Emma. W tym momencie do pokoju wpadł Sam.
- Nie pozwól mu mnie skrzywdzić.- Powiedziała płaczliwym głosem, po chwili usłyszałam jedynie strzał i to jak ktoś upada na podłogę.
- Ivy! - Usłyszałam jak Sam podbiega do mnie, tak samo jak Dean. Ktoś klepie mnie po policzku i uchyliłam powieki. - Hej! Hej! Nie zasypiaj! Zaraz to zszyjemy. - Mówił do mnie, pociągając moją koszulkę. - Nie jest poważnie, organy nie uszkodzone...tylko dużo utraty krwi. - Westchnął z ulgą i wziął mnie na ręce oraz położył na stole. - Dean, idź po nić dentystyczną, alkohol, igłę i bandaże. - polecił surowo. Po jego słowach straciłam przytomność.

Obudziłam się na łóżku, za oknem było jasno, a ja byłam cała obolała. Zajęło mi chwile zanim dotarło do mnie co jest tego powodem. Podwinęłam koszulkę, która swoją drogą była świeża. Bandaż był lekko zakrwawiony, a ja syknęłam widząc to.
- Iv! Dzięki Bogu! - Powiedział Dean, zbliżając się do mnie.
- Nie podchodź do mnie Dean. - Zatrzymałam go.
- Ale...ja nie...
- Ona chciała mnie zabić! - Wstałam. - A ty chciałeś puścić ją wolno. - Mówiłam walcząc ze łzami. - Co wiecej. Obaj...- Powiedziałam,  wskazując na Sama siedzącego przy stole ze zmartwioną miną. - Oszukiwaliście mnie, i nie powiedzieliście co jest grane mimo że prosiłam o to wiele razy! - Otarłam wściekła łzy. - Mam dość. Nie obchodzi mnie z kim spałeś Dean...- Powiedziałam, chociaż czułam, że to kłamstwo.
- Ja przepraszam to było...- podszedł do mnie, jednak położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, on złapał za nią. - Nie wiem, czemu to zrobiłem ukryłem to bo miałem wyrzuty sumienia.- wyrwałam rękę z jego dłoni.
- Mam to gdzieś! Śpij sobie z kim chcesz! - Spojrzałam w jego oczy wściekła. Widziałam, że on także cierpiał. - Jestem taka wściekła, że nic mi nie powiedzieliście. Tak mi ufacie? - Spytałam spoglądając na Sama. Nie powiedzieli słowa. - Chcę odejść. - Powiedziałam cicho, podniosłam swoją torbę z ziemi z sykiem gdy się schyliłam.
- Co?
- Co? - Spytali obaj zbliżając się do mnie.
- Słyszeliście. - Powiedziałam dosadnie. - Odchodzę. Mam dość kłamstw, wystarczy. Oszukujcie siebie na wzajem ale nie mnie. - Wyjaśniłam wściekła, ocierając łzy.
- Ale, Ivy...- Zaczął Sam.
- Nie Sam, wystarczy. - Przerwałam mu, wzięłam torbę w rękę i podeszłam do drzwi trzymając się za brzuch. - Odezwę się za jakiś czas, uważajcie na siebie. - Powiedziałam i trzasnęłam drzwiami. Zacisnęłam mocno powieki, nie miałam zamiaru płakać. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia co teraz ze sobą zrobić, wzięłam jakiś stary wóz z komisu. Pojechałam pod domek Rufusa, by zabrać swojego Mustanga. Wsiadając do niego i rzucając swoje rzeczy na tył odetchnęłam głęboko. Muszę zacząć radzić sobie sama. Pomyślałam, że minęło już pięć tygodni odkąd Lily mieszka z Jody, uznałam, że to dobry czas. Wysłałam jej SMS'a, z informacją, że jestem w drodze. Przez całą jazdę zastanawiałam się co bardziej mnie zraniło. To, że Dean potrafił przespać się z inną, czy to że on i jego brat, a mój najlepszy przyjaciel potrafili mnie oszukać.

Bum! Nie mogłam sobie darować tego odcinka:)

Continue Reading

You'll Also Like

26.3K 1.8K 25
Rose jest licealistką, która po śmierci rodziców przeprowadza się do swojej cioci. Jednak dziewczyna ma dwie tożsamości. Jedna, w której jest zwyczaj...
2K 136 22
«c o m p l e t e d» ❝kiedy się kogoś kocha, to zawsze znajdzie się dla niego czas... kiedy się kogoś kocha, to nie mówi się mu - spokojnie - gdy mówi...
3.2K 257 20
19 letnia Mi-do od 5 lat zmaga się z pijącymi alkohol i bijącymi ją rodzicami. Któregoś dnia pewnien chłopak postanawia o nią zapytać i przez niego j...
20.3K 475 21
Książka oparta na fałszywych sms-ach z udziałem Twoim i Shawna. start: 23.06.2018r. Okładka by: @Labellamuerte1