32.

1.3K 62 7
                                    

Stałam nad paleniskiem do czasu aż kompletnie przestało się żarzyć, było kompletnie ciemno, prawdopodobnie poranek był już bliski, Jody i Sam odjechali wcześniej, po należytym pożegnaniu, a ze mną do końca został Dean. Nie rozmawialiśmy, właściwie nawet się nie dotykaliśmy, po prostu ze mną był.
Jody pozwoliła mi spędzić u siebie jakiś czas i to właśnie zrobiłam, spałam w wysprzątanym pokoju mojej siostry, sama nie wiem czy chciałam się tym dobić czy podnieść na duchu. Chłopcy nie chcieli mnie zostawić samej więc wynajęli motel niedaleko i często pojawiali się w domu. Sama zaczęłam kontaktować z otoczeniem dopiero tydzień po jej śmierci, nadal niewiele jadłam, o mówieniu już nie wspomnę, ale wiedziałam co dzieje się dookoła. Czasem nawet uśmiechałam się do szeryf Mills, która przez ten czas stała mi się na prawdę bliska. Musiały minąć trzy tygodnie, aż pozbierałam się do kupy. Wiedziałam juz od rana, że to czas ruszyć dalej. Każdy kogoś traci, ja straciłam więcej niż zazwyczaj tracą ludzie, ale jestem też przystosowana do strat, pisałam się na to zostając łowcą. Dlatego gdy wstałam z łóżka wzięłam głęboki oddech, uśmiechnęłam się pod nosem, mimo że było to sztuczne...w jakiś sposób podniosło na duchu. Pierwszy raz od dawna ubrałam się w rurki, luźną koszulkę, koszulę i swoją kurtkę. Nałożyłam swoje ciężkie, cudowne i wygodne buty, uzbroiłam się w anielskie ostrze i zeszłam na dół. Nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam w salonie Winchesterów oglądających telewizję i rozmawiających cicho z Jody. Uśmiechnęłam się do siebie, albo do nich. Sama nie wiem. Oparłam się nonszalancko o ramę drzwi.
- Witajcie chłopcy. - Powiedziałam swobodnym głosem. Takiego jakiego używałam te kilka tygodni temu. Nie znam powodu dla którego z dnia na dzień zmieniłam się z cienia człowieka w siebie, na powrót. Może po prostu uznałam, że tak należy? Że muszę przynajmniej zgrywać pogodzoną z losem? Tak, to jest odpowiedź.
- Ivy! - Odetchnął Sam.
- Ty...- zaciął się Dean, zrobił zdziwioną minę i wstał. - Ty jesteś ubrana. Mam na myśli...zawsze byłas ubrana tylko...jesteś ubrana jak Winchester, znaczy nie Winchester, jak Ty, znaczy jak łowca. - Plątał się. Zachichotałam i spojrzałam na siebie rozkładając ramiona.
- Tak, uznałam ze dość płakania w poduszkę. I szczerze mówiąc...potrzebuję sprawy, z wami. Mam na myśli, chcę normalności. - Jęknęłam. Nie kłamałam, przynajmniej po części. Chciałam normalności, sprawy, z tym ze nie miałam w tym juz takiego ducha. Chciałam po prostu odciągnąć myśli.
- Tak? Poważnie? - Spytał Sam wstając. - Bo, znaleźliśmy jedną w Minnesocie i chcieliśmy ci przekazać ze jakiś czas nas nie...
- W porządku, jadę z wami. - Stwierdziłam. - Kiedy wyjedziemy? - Spytałam.
- Chcieliśmy...wyjechać za chwilę. - Podrapał się po głowie Dean.
- Dacie mi chwilę? Spakuję resztę rzeczy, pożegnam się z Jody i możemy jechać dobra? - Spytałam odwracając się w stronę schodów. Próbowali udawać, tak bym nie zauważyła ich zszokowanych min.
- J-jasne. Nie spiesz się.

Wzięcie wszystkich rzeczy zajęło mi 10 minut, nie było tego wiele. Mam niewiele ubrań i po prostu piorę je na bieżąco. Złapałam za klamkę, jednak zatrzymałam się i ostatni raz spojrzałam na pokój. Uśmiechnęłam się do siebie, zaraz jednak zatrzymałam wzrok na biurku, na wieszaku wisiał naszyjnik. Nie wiem skąd Lil go miała, jednak poczułam że chcę wziąć go ze sobą. Zrobiłam kilka kroków i zgarnęłam biżuterię. Okazało się, że była malutka srebrna gwiazdka. Rozpięłam łańcuszek i zapięłam go ponownie na swojej szyi. Dotknęłam go ostatni raz i wyszłam z pomieszczenia.
- Myślicie, że to normalne? Że jej przeszło? - Usłyszałam cichy głos Sama.
- Próbuje wrócić do tego co było. To silna dziewczyna, i na pewno wróci do siebie jeśli dacie jej czas, ale teraz? Gra, i bądźcie dla niej łagodni. - Odezwała się Jody. Westchnęłam i zrobiłam krok w ich stronę.
- To jak? Zbieramy się? - Spytałam kołysząc się na nogach.
- Oh! - Zmieszał się Sam. - J-jasne. To, to ty pogadaj z Jody, a my weźmiemy twoje rzeczy. - Uśmiechnął się, wstał i odebrał ode mnie bagaż. Dean w ciszy podszedł do mnie, złapał za ramiona, i pocałował policzek.
- Nie rób tego. Daj sobie to przeżyć, chcę prawdziwą ciebie. Nie aktorkę, Iv. - szepnął i odszedł. Zamrugałam i potrząsnęłam głową.
Zwróciłam się w stronę szeryf. Bez namysłu wyciągnęłam ręce w jej stronę i przyciągnęłam do siebie mocno przytulając.
- Dziękuję. Dziękuję za wszystko, za opiekę nad Lily, za opiekę nade mną. - Zaśmiałam się, przełykając łzy. - Jesteś  cudowną kobietą Jody. Proszę, dzwoń zawsze jakbyś czegoś potrzebowała, dobrze? - Pokiwała głową, kołysząc nami.
- Będzie tutaj teraz pusto. - Szepnęła. - Nie dziękuj mi, to była przyjemność. Ten dom jest przykry bez ludzi w nim. Wyświadczyłaś mi przysługę. - Westchnęła i odsunęła mnie na odległość ramion i złapała mnie za policzek. - Wiem, że Winchesterowie to niebezpieczne towarzystwo, niebezpieczne i ciąży nad nimi jakaś klątwa, mimo tego...potrzebują Cię, i nie w tym sensie o którym mówiłaś, kochają Cię, wiesz o tym? Jesteś dla nich ważna, a oni dla ciebie. Trzymaj się ich, i uważaj na siebie. - Powiedziała, a ja zacisnęłam oczy i przytaknęłam.
- Dobrze, ja...już muszę iść. Do zobaczenia Jody. - Powiedziałam i jeszcze raz ją przytuliłam.

I'll always have your back. | SPNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz