1.

3.2K 161 25
                                    

-Dawaj Ivy! Nie dekoncentruj się, nie wolno Ci bo można to wykorzystać! Wal! Dobrze! - słyszałam co chwila komendy wujka Teda. Byłam już nieźle wkurwiona. "Ludzie! Ja mam już prawie 30 lat a nadal poucza mnie jak mam się bić! Poluję już od ponad 10, a mimo to nadal coś jest źle. Ugh! Jednak cieszę się że wyjeżdżam we własną drogę." O tym właśnie myślałam, ostatni raz uderzając w kukłę do treningów Teda. Skończyłam na tym że kopiąc ją zerwałam ją z łańcucha zawieszonego na drzewie, co było równoznaczne z zakończeniem treningu.

-Okej mała, to było niezłe. Mam nadzieję że tak właśnie będzie gdy będziesz polować sama. Pamiętaj: Nie odwracaj się plecami...

-I nie ufaj nikomu! Tak wiem! Zresztą z potworem nigdy tak dobrze mi nie pójdzie, bo nie będzie tam Ciebie. Tak byłam wkurzona na te twoje porady...że wyszło jak wyszło.

-Oj już nie gadaj tyle! - powiedział i uderzył mnie ręcznikiem. Zaśmiałam się i otarłam nim twarz. - chodź do domu, zjesz coś i wynoś się z farmy!

- I tak wiem że będziesz tęsknić!

Ted zatrzymał się i złapał moje ramiona.

-Zawsze Ivy, wiesz o tym.

-Wiem Ted. - odparłam i przytuliłam go. - dziękuję Ci...za wszystko co dla mnie zrobiłeś.

***

Po zjedzeniu ostatniego na ten czas obiadu z Ted'em, poszliśmy do garażu i zapakowałam swój plecak, na tył mojego cudnego samochodu oraz całą potrzebną mi broń do zabezpieczonego przed wszystkim bagażnika. To się dzieje! Wyjeżdżam stąd! Odwróciłam się do człowieka który wychował mnie na genialnego łowcę i przytuliłam go ostatni raz.

-Dobra jedź już, bo wcale Cię nie puszczę. - powiedział lekko podłamanym głosem.

Oderwałam się od niego i wsiadłam do mojego Mustanga.

-Do zobaczenia Teddy.

-Do zobaczenia.

***

Jechałam już od dwóch godzin, gdy postanowiłam zatrzymać się na stacji, zatankować, kupić coś do jedzenia i picia, no i jeśli dobrze pójdzie znaleźć jaką sprawę. Weszłam do sklepu i rozejrzałam się, poszłam kupić sobie pączki. Kocham pączki! Zobaczyłam także miejscowy express, z intrygującym nagłówkiem: MĘŻCZYZNA ZJEDZONY PRZEZ NIEDŹWIEDZIA WE WŁASNYM DOMU!

-Poproszę jeszcze wodę i tę gazetę. - rzuciłam ją na blat. Ekspedient po przyjęciu zapłaty, puścił mi oczko i podał zapisany na kartce numer. Bleh, uśmiechnęłam się delikatnie i wyszłam szybciej niż weszłam do sklepu. Wsiadłam do samochodu i odjechałam. Zatrzymałam się przy parku i wzięłam się za czytanie gazety. Nie wydaje mi się żeby był to niedźwiedź, i zamierzam sprawdzić czy mam rację.

***

Zajęłam pokój w pobliskim motelu, i rozpakowałam się, czując, że zabawię tutaj kilka dni. Wyjęłam fałszywe dowody i odznaki i po przebraniu się w elegancki żakiet, postanowiłam udać się do kostnicy jako funkcjonariusz FBI. Z dostaniem się tam nie było problemów, robiłam to już kilka razy, poza tym wiedziałam że moja "odznaka" jest doskonale zrobiona i tylko osoba która zna się na fałszowaniu tego typu rzeczy rozpozna że to fałszywka. Doktor powiedział że jest to coś nietypowego, i że ślad uzębienia na ręce ofiary przypomina bardziej zgryz człowieka niżeli niedźwiedzia, wpis w raporcie wyjaśnił jedynie tym że uważa iż to nie możliwe. To właściwie nie do końca legalne, ale dla łowców tym lepiej. Zdjęłam nakrycie z trupa i skrzywiłam się, nie wyglądało to najlepiej.

-Znaleźliście coś przy ofierze? Lub na ofierze?

-Nie raczej nic, to wyglądało tak, jakby to coś co zaatakowało wystraszyło się i zdążyło tylko uśmiercić tego faceta. Jakby miało własny rozum i nie chciało zdradzić swojej tożsamości. Niemożliwe nie?

-Racja...no dobra dziękuję. Ofiara to Rob Garret?

-Tak... - doktor chciał dodać coś jeszcze ale w tym momencie do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn, przedstawili się jako agenci FBI, lekarz zdziwił się ale nie powiedział słowa, wzięłam odznakę jednego z nich do ręki, zresztą wyglądał on na lekko przestraszonego. Och, już wiem czemu, to fałszywka. Więc albo to łowcy albo...no cóż potwory.

-Witam, jestem agent Elliot Finch a to mój partner Fred Smith.

-Agentka Josette O'Connell. Panowie, ciało zostało sprawdzone, nie sądzę by państwa kontrola była konieczna. Doktorze dziękuję za udostępnione informacje, agencie Finch, Smith proszę za mną. Szłam za nimi w bezpiecznej odległości aż w końcu zostaliśmy sami na długim korytarzu. Wtedy podcięłam nogi wyższemu z nich i przycisnęłam mu nóż do szyi. Drugi facet rzucił się na mnie ale nieczysto uderzyłam go między nogi przez co niewiele mógł zrobić.

-O skurwysyn!

-Kim jesteście do cholery?! Na pewno nie FBI! Demony?

-Nie! Jestem Sam Winchester a to mój brat Dean. - skinął na chłopaka zginającego się wpół. Na wszelki wypadek oblałam jednego i drugiego wodą święconą, dla bezpieczeństwa, ale zaraz potem schowałam nóż i pomogłam wstać Samowi. Uwierzyłam im tak łatwo ponieważ słyszałam o tych dwóch od Teda, podobno to dobrzy łowcy. Spojrzałam na drugiego chłopaka.

-Och, przepraszam...no wiesz broniłam się.

-Ta...jasne. - syknął.- wszystko okej, tylko...nie mów o tym co się stało nikomu.

-Załatwione.- zaśmiałam się.

-Dobra jakby nie było, przerwałaś nam śledztwo. - odezwał się Sam, z niepokojem patrząc to na mnie to na brata. - Tak w ogóle kim jesteś?

-Jestem Iveline Michealson,ale mówcie mi Ivy. Nie musicie zajmować się tą sprawą, ja ją załatwię.

-Słuchaj jechaliśmy tutaj aż cztery godziny tylko po to by usłyszeć od jakiejś panny..

-Łowczyni, nie panny dupku. - warknęłam.

-Tak, tak łowczyni, metr pięćdziesiąt w kapeluszu, nie ważne, zajmiemy się tym czy tego chcesz czy nie.

-Dean...może trochę więcej szacunku co? Bądź co bądź to łowca, jak my.

-Tak, tak.- powiedział dupek i machnął ręką.

-Dobra słuchaj kolego, nie obchodzi mnie to czy uważasz mnie za łowcę, czy nie, jestem nim i to ja byłam pierwsza na miejscu, więc albo zaczniesz współpracować, łącznie ze swoim bratem albo możesz spierdalać bo to ja załatwię to coś.

-Nie złość się tak krasnalu, jednorazowa współpraca, a potem nigdy więcej się nie widzimy.

-Jestem za. - skinęłam głową i spojrzałam na Sama, który delikatnie się do mnie uśmiechnął.

I'll always have your back. | SPNOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz