Na początek, zapomnijcie może o tym co mówiłam na temat broni. Od chwili naszego przyjazdu Bobby próbuje z każdą możliwą bronią jaka istnieje. Dosłownie każdą. Żadna z nich nie robi krzywdy temu skurwielowi, on mówi do nas, wyjawia swoje sekrety zaraz potem dodając, że i tak nas zje więc jest bezpieczny.
- Czy Ty się kiedykolwiek zamkniesz?! - Krzyknęłam nie wytrzymując.
- Oh, jak będę was zabijał...- Westchnął.
- Jak w ogóle nas znalazłeś? - Spytał Sam.
- Byliśmy w główce waszego aniołka. Znamy każde wasze fikcyjne nazwiska. - Zaśmiał się. - A ona...- Wskazał na mnie. - Jest teraz wszędzie tam gdzie wy, nie było ciężko. Ale teraz, to nie ja jestem waszym największym problemem prawda? - Uśmiechnął się do nas szeroko, a widząc nasze zdziwione miny dodał. - Nie oglądaliście dzisiaj wiadomości?
Poszliśmy wszyscy na górę i włączyliśmy telewizję. -" Dotychczas martwi Winchesterowie, okazali się żywi i znów mordują! Teraz jednak ze wspólniczką przedstawiła się ona jako Iveline Mikealson! Mamy nagrania z banku w Jerycho gdzie zaatakowali strzelając do wszystkich obecnych! " - patrzyłam w ekran z rozdziawioną buzią.
- Czemu oni...- Sam zaczął.
- Ta suka zabrała mi ciało! - Krzyknęłam wściekła. - Musimy ich znaleźć! Już! - Powiedziałam do Winchesterów.
- Jak oni w ogóle to zrobili? - Zignorował mnie Dean.
- Włosy! Nie trudno znaleźć je w odpływie w motelu! - Krzyknął potwór z dołu.
- To tak można? - Spytałam.
- Najwyraźniej. - Odparł Bobby.- Musicie się ukryć, na jakiś czas na prawdę zniknąć.
- Słucham? Oni zabijają, w naszych ciałach! - Mówił Dean.
- Dokładnie! To jest sprawa osobista! - Powiedziałam.
- Zgadzam się z nimi. - Potwierdził Sam.
- Jesteście idiotami.- Westchnął Bobby. - Ale dobra, pojedźcie do mojego znajomego Frank Deveroux, jest mi winny z sprawę w Sao Paulo. Jest stuknięty. Ale jest geniuszem. - Powiedział prosto. - Ja w tym czasie popracuje nad paplą.
Zrobiliśmy przystanek, na małej stacji benzynowej by kupić coś do jedzenia i picia.
- Okej, ja pójdę. - Zaoferowałam i wyszłam z auta, Dean w tym czasie tankował.
- Dzień dobry. - Powiedziałam do starszego mężczyzny. - Poproszę batony proteinowe i te wody. - Wskazałam, zobaczyłam w tym momencie wzrok faceta na sobie i jego niezręczne zachowanie.
- Mam...je na magazynie, za chwilę wrócę. - Wytłumaczył. Skinęłam głową i zaczęłam się rozglądać. Zobaczyłam, że za blatem schowany jest telewizor gdzie wyświetlane są wiadomości...w których znajdują się nasze twarze. W pośpiechu wyszłam z budynku i skierowałam się do auta.
- Jedziemy, szybko. Poznał nas. - Posłuchali mnie. Na szczęście przed wyjściem chwyciłam kilka wód oraz jakichś zwykłych batonów, które teraz rzuciłam na siedzenie obok siebie.
- Mamy przesrane wiecie? - Spytałam. - Osiągnęli to co chcieli, najbardziej poszukiwani w Stanach Zjednoczonych.
Oni nie mówiąc słowa, tylko pokręcili głowami.
Podjechaliśmy pod jakąś dużą, opuszczoną i zapuszczoną ruderę. Wysiedliśmy z samochodu niepewnie.
- Jesteście pewni że to tu? - Zapytał Dean.
- Tak napisał Bobby. - Wzruszył ramionami jego brat.
Weszliśmy na werandę, i Dean zapukał w drzwi, lecz nie było żadnego odzewu.
- Frank? - Powiedziałam.
Nikt nie odpowiedział, więc otworzyłam drzwi i weszliśmy do domu.
- Jest tu kto?- Spytał Dean, który szedł pierwszy.
Wydawało nam się, że dom jest pusty jednak nagle rozbłysło światło. Jakiś stary zapuszczony jak dom w którym mieszka, facet celował do nas ze snajperki siedząc w fotelu.
- Proszę, proszę. Pająk złapał jakieś muszki. - Powiedział, wszyscy unieśliśmy ręce do góry, ja jednak uniosłam dodatkowo brew zaskoczona dziwnym tekstem faceta.
- A niech mnie...- Zaczął odchylając się na fotelu robić zdziwioną minę. - szaleni psychopaci. Pokazują was teraz w CNN.
- Nie, nie to nie my. - Powiedział Sam.
- Wiem, chyba, że macie teleporter. - Poprawił pistolet nadal celując do nas. - Macie teleporter?!
- Nie. - Powiedzieliśmy razem. - Nie... proszę pana. - Dodałam.
- Więc moje kondolencje z powodu sobowtórów. A teraz kto was przysłał? - Poprawił pistolet.- NSA? Instytut Matki i Dziecka?!
- Nie, proszę pana. Bobby Singer. - Odezwał się Dean, wtedy facet wstał i zagroził nam snajperem.- Albo nie!
- Powiedział, że możesz nam pomóc, że wisisz mu za Sao Paulo! - Wyjaśnił Sam.
Wtedy facet opuścił broń.
- Facet raz ratuje Ci życie, i jesteś mu dłużny do końca? - Zapytał retorycznie Frank.
- Właściwie, to tak. Dokładnie tak to działa. - Wyjaśniłam podenerwowana.
Przekręcił oczami i zaprowadził nas do innego, pełnego komputerów i innych urządzeń pomieszczenia. Zaczął niszczyć dokumenty Sama i Deana. Moich nie musiał, ponieważ Castiel nie znał ani jednego.
Oglądaliśmy monitory, gdzie były pokazane każde zbrodnie, które "popełniliśmy".
- O tak. - odezwał się Frank. - Wiem, że Bobby siedzi w tych magicznych sprawach. Ale tak na prawdę, rząd od lat klonował ludzi, teraz padło na was. - Wyjaśnił.
Spojrzeliśmy na siebie, a potem na niego jak na wariata.
- Właściwie...- Zaczął Sam.
- Daruj sobie, gość jest na fazie. - Powiedział Dean.
- Byliście bardzo pracowici. Jesteście na drugim miejscu. - Mówił Frank pochodząc do nas. - Najszybszy awans na liście przebojów od czasów Donny Summer. - Oh, po prostu cudownie!
- Więc co powinniśmy zrobić? - Zapytał Sam.
- Kuba jest piękna o tej porze roku. - Zaproponował.
- Nie będziemy się ukrywać. - Powiedziałam. Frank zaśmiał się.
- Ona zawsze jest taka głupia? - Zapytał chłopców.
- Musimy tu zostać i skopać parę tyłków. - Wyjaśnił Dean. - Zniknąć z radarów, ale zostać na pokładzie.
- W takim razie, koniec z rockowymi odniesieniami. Od teraz jesteście Tom i John Smith. Nie używacie kart, tylko gotówka. Telefony zmieniać często i nieregularnie. - Mówił patrząc na nas wszystkich. - O! I nie wchodźcie w obiektywy dwustu milionów kamer do których rząd ma dostęp. - Zauważył.
- Dwustu milionów? - Zapytałam.
- Omijajcie miejsca, które choćby stać na ochronę. - Mówił chodząc. W pewnym momencie wyjął laptopa Sama. - To twój laptop? - Zapytał patrzą na na niego.
- Tak. - Skinął głową.
W pewnym momencie uderzył komputerem o biurko z całą swoją siłą. I uderzał tak dopóki nic z niego nie zostało. Wzdrygaliśmy się a Sam wyglądał na przerażonego.
- Hej! Czemu to zrobiłeś?! - Zapytał, w momencie, w którym Frank wyciągnął do niego rękę z nowym laptopem uśmiechając się szeroko. Sam spojrzał na niego sceptycznie, i wziął komputer przytulając go do piersi.
- Dzięki...chyba.
- Nie ma sprawy. - Powiedział wesoło. - Wisicie mi 5 tysiaków.
- Co?! - Spytaliśmy.
- Okej, zróbmy panom Smith nowe dowody osobiste. - Mówił ciągnąć Deana za kurtkę na jakieś białe tło. Chwilę zajęło mu robienie zdjęć, i robienie dowodów. Włożył je do szkatułki, i dał mi jakąś mapę.
- Zaznaczyłem miasta, gdzie były wszystkie wasze sobowtóry, więc możecie zobaczyć wzór.
- Świetnie, ale to wygląda na...losowe miasta. - Powiedziałam.
- Rada od zawodowca. - Powiedział. - Przypadkowa seria morderstwa i rabunków przez złych bliźniaków nie istnieje. Przyjrzyjcie się temu. - Pokazałam mapę Samowi, lecz on tez pokręcił głową nie widząc wzoru. - Powodzenia. - Powiedział Frank klepiąc Deana po ramieniu.
- Dzięki. - Odparł Sam.
- Za co? Za wysłanie was na pewną śmierć? Wasi dublerzy chcą być w ukrytej kamerze kopiąc pod wami dołki. Ja bym się przyczaił, bo kocham życie, ale skoro wy chcecie być głupi to w porządku. Przynajmniej bądźcie na tyle mądrzy żeby pozbyć się auta.
Spojrzałam na Deana z rozszerzonymi oczami, jak i on na mnie i Sama.
- Że co proszę? - Spytał.
- Wasze sobowtóry używają tego samego modelu. - Wyjaśnił. Widziałam wściekłość i zagubienie Deana na tę wiadomość.
Jechaliśmy w jakimś kradzionym, na prawdę beznadziejnym, nie rzucającym się w oczy wozie, jedynym jego plusem były trzy miejsca z przodu, z czego skorzystałam. Siedziałam między braćmi, patrząc na drogę, a raczej bardziej na jakiegoś kucyka pony dyndającego z lusterka. Sam przeglądał mapę, a Dean wściekły prowadził wóz. W pewnym momencie nie wytrzymałam i złapałam za zabawkę, chcąc ją odciąć jednak zapiszczała. Ścisnęłam ją mocniej, przecięłam sznurek i rzuciłam to cholerstwo na tylnie siedzenie. Czułam wzrok Winchesterów na sobie.
- W porządku? - Zapytał Sam, mnie i Deana. Ja jedynie warknęłam.
- Nie dość, że podszywają się pod nas i zabijają ludzi, to jeszcze to? Jedziemy tym...czymś, gdy Dziecinka jest pod kluczem! - Powiedział Dean.
- Tylko na razie, Dean. - Odezwał się Sam.
- Nikt nie posyła Dziecinki do kąta!
- Może, włączymy jakąś muzę? - Zaproponowałam. Kliknęłam guzik, a z głośników poleciała romantyczna piosenka, którą zna każdy jednak nikt nie zna tytułu.
- Przepraszam. - Zmieszałam się.
- Zostaw, prawdopodobnie i tak nie ma nic innego. - Odezwał się Dean. Byłam pewna, że nie chodziło tylko o to, bo gdy przyszedł czas refren i ja i Dean zaczęliśmy śpiewać cicho jej słowa. Sam patrzył się na nas jak na idiotów, więc udawaliśmy, że nic się nie działo. Gdy znów odwrócił wzrok, popatrzyliśmy na siebie, i znów zaczęliśmy śpiewać przerysowując zabawnie uczucia. W tym momencie muzyka ucichła, ponieważ Sam ją wyłączył. Dean uśmiechał się pod nosem, tak jak i ja, a Sam pokręcił głową i nadal przeglądał mapę. Westchnęłam znudzona i oparłam się i jego ramię głową, patrząc na mapę tak jak on. Po chwili poczułam jak się porusza, i odchyla głowę.
- Ej, chyba coś mam. - Zaczął, a ja poderwałam się momentalnie. - Dean, Jerycho - Kobieta w bieli, Black Water - Wendigo, Lake Manitoc - dzieciak w jeziorze. - Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co chodzi.
- Co? - Spytałam.
- Uderzają w miasta, w których pracowaliśmy. - Powiedział Dean.
- W kolejności od dnia, gdy odszedłem ze Stanford z Deanem. - Wyjaśnił mi Sam.
- Chcą żebyśmy ich znaleźli? - Spytałam zdziwiona.
- Przekonamy się w jeden sposób. - Powiedział patrząc na mapę. - Następna sprawa byłaby w...St. Louis.
Dean chwilę marszczył brwi, jednak nagle się rozjaśnił.
- Super! Connor's Dinner. Najlepsze burgery w mieście. Zasługuję teraz na coś dobrego.
- O tak! - Przytaknęłam mu.
Reszta drogi upłynęła nam na luźnych rozmowach i opracowywaniu planu, którego prawdę mówiąc nie wymyśliliśmy. Po jakimś czasie do Sama zadzwonił Bobby.
- Mam jakiś sposób. Odcięcie im głowy ich nie zabije, ale solidnie spowolni. Dopóki się nie poskładają. - Mówił.
- To już coś, zakładając że uda nam się tak zbliżyć. - Powiedziałam.
- Nadal szukam czegoś czym można by ich zastrzelić.
- Dzięki Bobby. - Odezwał się Dean.
- Jesz majonez, Bobby? - Spytała jakaś kobieta w telefonie.
- Masz tam jakąś laskę? - Zapytał zadowolony Dean.
- Co? Nie. - Odpowiedział szybko.
- Pracujesz w ogóle, lovelasie? - Zaśmiał się.
- Zamknij się, idioto. - Popatrzeliśmy na siebie uśmiechnięci.- Gdzie teraz jedziecie?
- St. Louis, tam...- Powiedział Sam.
- Za późno, zaatakowali jadłodajnię.
- Connor's Dinner? - Spytał zrezygnowany Dean.
- Tak, skąd wiedziałeś?
- Szczęśliwy traf. - Westchnął.
- W takim razie jedziemy do Ankeny w Iowa. - Poprawił nas Sam. - Dzwoń, gdy będziesz coś miał.
- Jasne. - rozłączył się.
Szliśmy główną ulicą w mieście, gdy zobaczyliśmy Impalę jadącą ulicą a w niej nasze krzywe odbicia. Stanęliśmy i przypatrywaliśmy się temu jak stają po drugiej stronie ulicy.
- O Boże, to takie beznadziejne. - Powiedział Sam. Wysiedli z auta, i zrobiło się jeszcze dziwniej. Druga ja, podeszła do Deana II i przyciągnęła go do siebie za poły kurtki, całując go. Położyłam rękę na usta, bojąc się spojrzeć w oczy prawdziwymi Deanowi. Druga ja, oderwała się od faceta, spojrzała w moją stronę i puściła mi oczko.
- Ty suko. - Syknęłam, ruszając w jej stronę, jednak prawdziwy Dean zatrzymał mnie łapiąc za ramię.
- Spokojnie, tygrysie. - Powiedział, także nie mogąc spojrzeć mi w oczy.
- To było takie...- Zaczął Sam.
- Nic nie mów. - Warknęłam.
- Okej, okej. - Uniósł ręce do góry.
Dean wyjął telefon z kieszeni i zadzwonił do Bobby'ego.
- Bobby, widzimy ich. - Zaczął mówić. - To jak patrzenie w krzywe zwierciadło...powiedz, że coś masz. Inaczej będziemy musieli się zbliżyć....- ruszyliśmy ulicą. -...Za późno. - Wtedy zatrzymał nas radiowóz, z wycelowanymi w nas broniami.
- Ręce do góry! - Krzyknęli.
- Hej! Hej! - Mówił Dean. - To jakaś pomyłka! Faceci których szukacie są za wami. - Wskazał za radiowóz.
- Cicho! Rzuć telefon i ręce do góry! - Powiedział jakiś stary policjant.
- Skuć ich! - I zrobili to co im kazano, w ten sposób wylądowaliśmy na komisariacie.
- Bonnie i Clyde'a, posadźcie razem w celi, tego tu..- Wskazał na Sama. - Do pokoju przesłuchań.
- Chcę telefonu! - Powiedział Dean.
- Wykonamy telefon! Do FBI! - Odparł policjant.
- Popełniacie błąd! - Krzyknęłam.
Siedziałam na pryczy, opierając głowę na rękach. Dean zaś awanturował się przy kratkach.
- Mam prawo do telefonu! - Krzyknął.
- Prawo? - Zaczął policjant. - Zabiliście tyle ludzi i gadasz o prawach?
- Ja nie...proszę. - Uspokoił się Dean. - Proszę o jeden, jeden telefon.
Mężczyzna odpuścił i pozwolił zadzwonić Deanowi do Bobby'ego, jednak musiał rozmawiać na głośniku. Wstałam z łóżka i podeszłam do mężczyzn.
- Bobby, przymknęli nas.
- Będę jak najszybciej.
- Nie ma czasu, widzieli nas, my widzieliśmy ich. Wiec...idziemy po nas, rozumiesz? - Dean tłumaczył, starając się ograniczać wiadomości.- powiedz ze coś masz.
- Jest taki środek chemiczny...- ożywiłam się, słysząc te słowa. - Boran sodu.
- Jasne, już dzwonie do znajomego chemika.- Powiedział Dean, wykręciłam oczami.
- Znajduje się praktycznie w każdych środkach czystości, mydłach i proszkach do prania. - Wyjaśniłam mu, zobaczyłam zdziwione spojrzenie Deana. Policjant trzymający telefon patrzył na nas jak na wariatów.
- Mamy załatwić tych gnojów jak kura domowa? - Zapytał Dean.
- Zaufaj mi, poparzy ich na tyle żeby ich spowolnić. - Wyjaśnił Bobby.
- Borax, poparzenia, kumam.
- Potem oblej ich, podejdź i odrąb głowę.
- Okej wystarczy! - Przerwał policjant rozłączając się. - Borax, dekapitacja? Jesteście bardziej popieprzeni niż myślałem.
- Posłuchaj... - Zaczęłam. - Jeśli nie przyniesiesz wszystkiego, co zawiera chociaż odrobinę tego środka, to już po nas!
- Co z was za psychole? - Spytał wychodząc z aresztu.
Uderzyłam o kraty rękoma. Byłam wściekła.
Policjant wrócił chwile potem, blady i przerażony.
- Co się stało? - Zapytał Dean.
- Ja widziałem...- Zaczął się jąkać. - Nie mam pojęcia co widziałem..
- Wypuść nas. - Powiedziałam.
- Rób co mówimy, a wyjdziemy z tego cało. - Odezwał się Dean, gdy staliśmy obok policjanta. On pokiwał głową. - Przemknij się do schowka i przynieś wszystko co zawiera Borax, dobra? Juz! - Odszedł. Dean odwrócił się w moją stronę.- Chodź, i pilnuj się mnie co by nie było.
Poszliśmy na dyżurkę, i wzięliśmy broń od martwych policjantów leżących na własnych biurkach.
- Przykro mi. - Powiedziałam cicho.
Chcieliśmy wrócić, jednak przed nami pojawił się Sam.
- Sammy...Jednak nie. - Odezwał się Dean, zauważając jego minę. Zza niego wyszła jeszcze...Oh no druga ja!
Strzeliłam do niej, jednak nic jej się nie stało, tak jak zresztą i klonowi Sama.
On podszedł do Deana i rzucił nim o szklaną gablotkę.
- Dean! - Krzyknęłam. Jednak nie zdążyłam się nim zająć, gdyż przede mną pojawiła się kopia mnie.
- Oh...gdybyś tylko tak bardzo się nim nie przyjmowała, juz by Cię tu nie było prawda? Właściwie...gdybyś nie przyjmowała się nimi obojgiem. Jednak on to co innego, czyż nie? - Zaśmiała się. Spojrzałam na Deana kątem oka by upewnić się ze z nim wszystko w porządku, było. Wstał i obecnie mierzył się z klonem Sama.
- Zamknij się suko. - Warknęłam i uderzyłam ją kantem broni w nos, przez co oddaliła się ode mnie lekko.
Dean wziął toporek ratunkowy, przymocowany do ściany. Cofnęłam się za niego, i sięgnęłam po wielki kawał szkła z podłogi.
- Uroczo. Myślicie, że uda wam się zbliżyć na tyle, żeby go użyć? - Zapytał Sam/Nie Sam.
- Dopiero gdy zapłoniecie. - Puściłam oczko parze na przeciwko. Wtedy policjant wylał wiadro z boraxem na te dwa potwory, zaczęły krzyczeć i się dymić. Doskoczyłam do drugiej mnie, i odcięłam jej głowę szkłem, przedtem przewracając ją. Przez naparcie na szkło sama się trochę uszkodziłam jednak to było nic.
Wstałam, i zobaczyłam, że Dean tez zabił juz drugiego stwora.
- To było oczyszczające. - Podsumowałam.
Ruszyliśmy w stronę pokoju przesłuchań. Policjant został na posterunku. Ja wzięłam wiadro a Dean siekierę. Kopnął drzwi tak, że udało mu się je wyważyć wpadł do pomieszczenia a ja za nim. Oblałam Deana/ nie Deana boraxa a on odciął mu głowę.
- Taak, miałaś rację. - Odwrócił się w moją stronę zadowolony.
Podeszłam do Sama.
- Mógłby Pan go rozkuć? - Powiedziałam wskazując na kajdanki. Wykonał moja prośbę.
- Wiecie, FBI juz tu jedzie.
- Co do tego...
- Zrobię co mogę, zwłaszcza jeśli chodzi o to co widziałem.
- Miałem nadzieję, że pomożesz nam być...trupami. - Powiedział Dean. - No wiesz, w cudzysłowie.
- Chyba dam radę.
- Okej, Sam, łap za mopa. - Powiedział Dean wychodząc z pomieszczenia, zatrzymał się widząc ze nie wstaje.
- Nic Ci nie jest?
- Wszystko w porządku. - Powiedział zacinając się, ogólnie zachowując się dziwnie.
- Chodźmy. - Powiedziałam, kładąc rękę na jego ramieniu. Posłuchał mnie i wstał. Dean wyszedł, ja trzymałam się z tyłu z Samem. - Sam, poważnie, co się stało?
- Juz wiem...- powiedział zły. - O Amy. - Dodał i wyszedł nie czekając.
O cholera.
Staliśmy na jakimś moście, godzinę drogi od komisariatu. Przyszedł czas na pozbycie się głów potworów. Nie rozmawialiśmy w czasie jazdy, podczas której czuć było napięcie. Sam był zły, a Dean wyglądał jakby tego nie zauważył.
- Na pewno chcemy je wyrzucić? - Zapytał Dean, trzymając torbę z głowami w ręku. - Mogą się przydać. Co myślicie?
Nie odpowiedziałam nic, tak jak i Sam. Spojrzałam na Deana, starając się sprawić by jakoś domyślił się co się stało. Coś w końcu mu zaświtało.
- Co jest Sammy? - Zapytał.
- Nic. - Odpowiedział patrząc się w dal.
- Bardzo przekonujące. - Sarkazm. - Przestraszyłeś się naszych sobowtórów? - Zapytał, a ja wywróciłam oczami. Czasami wątpię w jego mądrość.
- On wie o Amy, Dean. - Powiedziałam. - Dean/ nie Dean mu powiedział. - Dodałam, wzdychając. Czułam, że czeka ich rozmowa wiec odeszłam od wozu, wcześniej biorąc głowy by wyrzucić je do wody i się ich pozbyć.
Odchodząc słyszałam wyrzuty Sama, jego wściekłość a potem to jak otwiera drzwi samochodu, a zaraz potem je zatrzaskuje.
- Dean, nie mogę nawet być blisko ciebie! - Usłyszałam krzyk. - Wyrzuciłam szybko głowy, i równie szybko wróciłam do chłopców widząc, że coś się dzieje.
- Powinieneś jechać beze mnie. - Odezwał się Sam i odwrócił. Spojrzałam na Deana przerażona, on także nie wiedział co robić. Położyłam rękę na jego ramieniu.
- Poczekaj. - Powiedziałam na szybko i podbiegłam do oddalajacego się Sama.
- Sam! - Zawołałam, i słysząc, że to ja zatrzymał się. - Sam. Ja sama byłam zła na niego, wściekła.
- To czemu mi tego nie powiedziałaś?!
- Nie chciałam być powodem waszej kłótni. Nie zatrzymuję Cię. - Powiedziałam i spojrzałam mu w oczy. - Ale wiedz, że zostanę z Deanem, nie potrafię inaczej ja...
- Rozumiem. - Odwrócił wzrok.
- Wiedz, że on żałuje tego co zrobił. Nie mówię tego, byś od razu mu wybaczył. - Od razu dodałam. - Ma koszmary. Nie zauważyłeś? W nocy często szepcze przepraszam, lub nagle się zrywa z łóżka. To wszystko przez to co zrobił.- Wyjaśniłam. Zobaczyłam jak Sam zaciska szczękę.
- Nie mogę Ivy, nie teraz. - Dotknęłam jego ramienia.
- Rozumiem Sam. Po prostu...proszę żebyś na siebie uważał, i wrócił do nas za jakiś czas w porządku? - Zapytałam łagodnie.
- Postaram się. - Odparł spuszczając głowę w dół.
- Pisz czasem dobrze? Żebym wiedziała, że nic Ci nie jest. Nie będę przekazywać nic Deanowi, to powinno być dla niego karą.- On skinął głową. Stanęłam na palcach, pocałowałam jego policzek i jeszcze raz powiedziałam żeby na siebie uważał. Potem odszedł, a ja odwróciłam się w stronę starszego brata który siedział w aucie. Usiadłam na siedzeniu obok.
- Za jakiś czas Ci wybaczy. - Szepnęłam gdy kolejną minutę siedzieliśmy w ciszy, nie ruszając.
- Mam nadzieję, że tak będzie. - Odchrząknął i opuścił głowę. - Myślałem, że odejdziesz z nim. - Powiedział cicho. Spojrzałam w jego stronę zdziwiona.
- Jestem po jego stronie, w tym konflikcie. - Stwierdziłam. - Mimo to...nie pomyślałam nawet by odejść. - Dodałam. - Martwię się o niego, niesamowicie. Ale poradzi sobie, a za jakiś czas do nas wróci. Ty też byś sobie poradził tylko...- zacięłam się. - Po prostu jedź juz. - Powiedziałam zażenowana. Widziałam jak uśmiecha się delikatnie, mimo to odpalił samochód i pojechaliśmy szukać kolejnej sprawy. Było tu trochę pusto bez Sama, ale wiedziałam, że ta samotność jest mu potrzebna.
AAAA DEIVY FEELS. Sama jaram się tym co piszę, bo <powiem wam sekret> wymyślam to wszystko dosłownie w minucie pisania i AAA