MALBAT (ZOSTANIE WYDANE)

By Zuzaannx

265K 12.3K 484

Alice to młoda policjantka, której życie nie rozpieszcza. Kiedy zostaje przydzielona do ciężkiej sprawy porwa... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Rozdział 3

8.8K 364 28
By Zuzaannx


Teraz to ja trzymałam telefon przy uchu, a oczy kolegów zwrócone były w moją stronę.
Oparłam się o parapet i skrzyżowałam nogi w kostkach, jakbym chciała ukryć fakt, że byłam cholernie zdenerwowana.
Usłyszałam ciepły, męski głos.
– Na chwilę obecną nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, choć przecież mnie nie widział.
– Dobrze. Jest to dla nas bardzo ważne. Musimy się dowiedzieć, czy krew należy do kilku osób, czy tylko jednej.
– Wiem, Alice. Robimy co możemy. Jak tylko będę coś wiedział, od razu do ciebie zadzwonię.
– Dzięki, Francis. – odpowiedziałam trochę zrezygnowana. Też chciałam przekazać jakieś znaczące informacje mojemu zespołowi, tak jak wcześniej zrobił to Elias, ale nie dowiedziałam się niczego konkretnego.
Już chciałam się rozłączyć, ale moja ciekawość jak zwykle wygrała.
– Jesteś tam jeszcze? – zapytałam, żeby upewnić się, że Francis dalej mnie słyszy, a kiedy potwierdził swoją obecność krótkim ,,mhm", przycisnęłam telefon bliżej ucha. Nie chciałam przypadkiem przeoczyć ważnej odpowiedzi. – Czy jeżeli krew należy tylko do jednej z kobiet...
Nie dał mi dokończyć. Wiedział o co chcę zapytać i najwidoczniej bardzo mu się spieszyło, bo nie czekał aż skończę mówić. Można by to uznać za niekulturalne, ale każdy z nas miał ręce pełne roboty, a czasu było coraz mniej.
– Jako technik policyjny, powiedziałbym ci, że bez dokładnych badań i obliczeń nie mogę jeszcze nic stwierdzić.
– A prywatnie jako Francis? – nie dawałam za wygraną.
Nie widziałam jego twarzy, ale wyobrażałam sobie, jak teraz wygląda. Zastanawiał się nad odpowiedzią, co nawet mnie ucieszyło, bo nie próbował mnie zbyć.
– Jako Francis mogę powiedzieć, że nie ma szans, by ktokolwiek przeżył utratę takiej ilości krwi.
Tego się obawiałam. Przełknęłam ślinę i czekałam, aż jeszcze coś doda. On jednak milczał, bo odpowiedział mi na moje pytanie, więc dalsza rozmowa nie miała już sensu. Nie chciałam dłużej go zatrzymywać, rzuciłam krótkie ,,dzięki" i już po chwili Francis się rozłączył.
Przekazałam ekipie czego się dowiedziałam, a raczej czego się nie dowiedziałam. Brak postępów w śledztwie popchnął mnie w stronę drzwi wyjściowych. Koniec pracy na dziś, zdecydowanie miałam już dość.

Byłam już prawie pod blokiem, kiedy przypomniałam sobie, że nie mam nic na obiad. A raczej na kolację. Właściwie to było za późno, by cokolwiek jeść, ale dawno nie czułam takiego głodu.
Życie singielki miało swoje minusy. Wrócę zaraz do mieszkania, w którym nikt na mnie nie czeka. Już pal licho tego faceta, z którym ewentualnie miałabym budować wspólną przyszłość, mieć dzieci i psa, ale przydałby się ktoś do ugotowania zupy. Albo chociaż zrobienia kanapek. Miłość jest może przereklamowana, ale nienawidziłam gotować.
Wiedziałam, że o tej godzinie tylko jeden sklep będzie otwarty.
Osiedlowy minimarket nie cieszył się najlepszą sławą, zazwyczaj zaglądali tu tylko pijacy lub pracoholicy, którzy nie wyrabiali z zakupami w ciągu dnia.
Znudzona kasjerka podniosła wzrok znad krzyżówki, kiedy weszłam do środka, ale nie zadała sobie tyle trudu, by rzucić mi choćby ,,dobry wieczór''. Ja też postanowiłam się nie odzywać. Jeżeli miała równie gówniany dzień w pracy jak ja, doskonale rozumiałam jej nastrój.
Przechodziłam między półkami z płatkami śniadaniowymi i odruchowo sięgnęłam po tę samą paczkę, co zawsze. Właśnie wtedy go zobaczyłam, a czekoladowe chrupki wypadły mi z ręki.
Spojrzał w moim kierunku.
Kurwa.
Wolnym krokiem wszedł w alejkę, w której stałam jak zahipnotyzowana. Próbowałam zrozumieć, dlaczego moje ciało i umysł tak reagowało na człowieka, którego praktycznie nie znałam.
Cholerne zdradzieckie ciało.
Schylił się po paczkę, która leżała na podłodze.
– Dobry wybór. – zagadał, uważnie mi się przyglądając.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto kupuje płatki z promocji. – również postanowiłam wlepić w niego wzrok. Niech nie myśli, że czuję się speszona jego obecnością. – Zwłaszcza takie czekoladowe, dla dzieci.
Uśmiechnął się delikatnie. Niech lepiej tego nie robi. Albo niech robi. Cały czas. Tak, zdecydowanie powinien uśmiechać się non stop.
– Zdziwiłabyś się. – zerknął na opakowanie. – A mają w środku niespodziankę?
Parsknęłam śmiechem, chyba nawet głośniej niż planowałam, bo kasjerka zmierzyła mnie wzrokiem.
– Akurat te nie mają, ale w tych kukurydzianych można wylosować magnes na lodówkę.
– Magnes na lodówkę? – zmarszczył brwi, wrzucając chrupki do mojego koszyka. – Chujowo. Kiedyś w paczkach były zabawki.
Stałam w małym, obskurnym sklepiku z Christianem Parkerem, rozmawiając o płatkach śniadaniowych. A ja głupia myślałam, że ten dzień nie może mnie już niczym zaskoczyć.
W mojej głowie pojawiła się dziwna myśl, że trafił tu nie przez przypadek. Szedł za mną? Śledził mnie? To byłoby dziwne, trochę straszne. Ale też ekscytujące. Po co? Chciał mnie zobaczyć? Porozmawiać? Musiałam się dowiedzieć, ale nie chciałam zabrzmieć jakbym była... policjantką. Cholera. Jeżeli zacznę go wypytywać, pomyśli, że go przesłuchuję.
– Co tu robisz? Często bywasz w takich dziwnych sklepach?
Naprawdę nie chciałam, samo mi się wymsknęło. Zboczenie zawodowe.
– Dziwnych...? – zaczął, ale przerwał, obracając nagle głowę.
Do marketu wszedł, a raczej wtoczył się pijany mężczyzna, w asyście dwóch, równie zalanych kumpli.
Stanął przed ladą i rzucił na blat kilka monet. Wydawało mi się, że przeklinał coś pod nosem, ale nie mogłam zrozumieć ani słowa. Kobieta najwyraźniej dobrze go znała, bo kiedy kazała mu, bardzo delikatnie mówiąc, wyjść ze sklepu, zwrócił się do niej po imieniu:
– Dorothy, jesteś taką samą suką, co twoja matka! – wybełkotał mężczyzna, kierując się do wyjścia. Potknął się o własne nogi, ale nie upadł, bo złapał za regał ze słodyczami. Kilka paczek ciastek spadło na podłogę.
– Co ty bredzisz! Nie poznałeś mojej matki! – krzyknęła, jakby zapomniała, że w sklepie byli też inni ludzie, na przykład ja z Christianem, i wychyliła się zza lady, by rzucić okiem na bałagan.
– Całe szczęście, bo jest taką samą suką, co ty! – skwitował, dumny z siebie.
Nie zdążyłam przemyśleć, czy jego wypowiedź miała w ogóle jakiś sens. Drzwi zamknęły się z hukiem, a w środku zapanowała niezręczna cisza.
– Masz rację. – zaczął Christian, nie odrywając wzroku od porozrzucanych ciastek. – Ten sklep jest trochę dziwny.
Zachichotałam, kiwając głową. Chyba dałam mu tym znać, że czas się zmywać.
Wyprostował się i odchrząknął, zabierając mi koszyk z ręki.
Co ty robisz, gościu?
Bez słowa podszedł do kasy, omijając herbatniki na podłodze. Położył na ladzie banknot i zanim odwrócił się w stronę wyjścia, rzucił krótkie ,,bez reszty''. Podszedł do drzwi i otworzył je, czekając aż wyjdę pierwsza.
Zrobiło mi się niezręcznie, ale nie mogłam się odezwać. Ten facet miał w sobie coś, co sprawiało, że nie umiałam prawidło wyartykułować swoich myśli. Może przez to, że ja w ogóle nie myślałam. Mój umysł jakby się wyłączał. Zawsze, gdy czytałam głupie romanse, miałam niezły ubaw z tych naiwnych, zauroczonych idiotek. Powoli docierało do mnie, że przy tym facecie stawałam się jedną z nich.
Alice, ogarnij się!

Stanęliśmy przed sklepem, zimny wiatr rozwiał mi włosy. Chwyciłam za kaptur, żeby zakryć sobie głowę. Przy Christianie, który stał w rozpiętej, czarnej kurtce, całkowicie niewzruszony wichurą, wyglądałam jak Eskimos.
Żadne z nas się nie odezwało. Czułam się dziwnie spięta i nie chciałam patrzeć mu w oczy, więc omiotłam wzrokiem okolicę. Ciemne, stare blokowisko. I mam uwierzyć, że niby przypadkiem spotkaliśmy się w tym sklepie?
Kątem oka zauważyłam, że się we mnie wpatruje.
Cholera.
Zaburczało mi w brzuchu. Mój organizm przypomniał mi, że od wielu godzin nie miałam niczego w ustach.
– Już późno. No cóż, miło było pogadać. – powiedziałam, jakbyśmy się żegnali. Bo taki był właśnie mój plan. Chciałam iść do domu i wreszcie uciec przed jego spojrzeniem. Czułam ścisk w żołądku, nie wiedziałam tylko czy to z głodu, czy ze zdenerwowania.
Przechylił lekko głowę, jakby analizował, czy naprawdę rozstaniemy się pod tym marketem i każdy pójdzie w swoją stronę.
– Mieszkasz niedaleko? – zapytał, jednocześnie podając mi paczkę z płatkami. – To niebezpieczne kręcić się po takiej okolicy, kiedy jest ciemno.
– Kilka minut drogi. Poza tym znam te osiedle jak własną kieszeń. – odpowiedziałam wymijająco. Ostatnią rzeczą, którą chciałabym zrobić było podanie mu mojego adresu. – Poczekaj, oddam ci za kolację...
Sięgnęłam do torebki i uświadomiłam sobie, jak idiotycznie to zabrzmiało. Christian chyba też potrzebował dobrych kilku sekund, żeby zrozumieć o co mi chodziło.
Nie wiem, dlaczego powiedziałam to w taki sposób. Zabrzmiało to co najmniej tak, jakby zabrał mnie na romantyczną kolację przy świecach, za którą zapłacił majątek. Tymczasem wykosztował się na paczkę płatków do mleka. Nie szkodzi, nieważne, ile zapłacił, ja nie miałam zamiaru być mu cokolwiek winna.
– Za kolację? – zaśmiał się cicho, a mnie przeszła fala gorąca. Może to przez zawstydzenie, a może przez jego uśmiech. Nie, to zdecydowanie fala wstydu, bo kiedy próbowałam spojrzeć mu w oczy, mimowolnie uciekałam spojrzeniem w dół.
Wzruszyłam ramionami, udając obojętną, ale marna była ze mnie aktorka. Przynajmniej na tamtym etapie życia, bo dopiero później nauczyłam się kłamać jak z nut.
– Tak, to moja kolacja. – uśmiechnęłam się lekko, wyciągając portfel.
Zanim zdążyłam otworzyć zamek i wyciągnąć pieniądze, Christian położył na nim rękę, kierując go z powrotem do mojej torebki. Przy okazji dotykał moją dłoń, ogrzewając ją swoim ciepłem przez kilka sekund.
– Daj spokój. – pokręcił głową, a kiedy próbowałam się odezwać, uniósł palec do góry, jakby chciał mnie uciszyć. – Nie lubię mieć drobnych w portfelu.
Zmarszczyłam brwi, a on chyba to zauważył. I dobrze.
Alice, widzisz te wszystkie czerwone flagi?
Sygnały ostrzegające mnie przed tym człowiekiem były tak widoczne, że aż rażące w oczy.
Dominujący, zbyt pewny siebie, kontrolujący i do cholery, śledzący mnie. Czy to mało powodów, by skończyć tę krótką znajomość?
Nie daj się zwieść tym ciemnym oczom, Alice.
– Zamiast się na mnie wkurzać, może dasz się zaprosić na prawdziwą kolację? – zapytał, jak gdyby nigdy nic z uśmiechem na twarzy i luzem, którego mu zazdrościłam.
Nie.
Pomyślałam, że to bardzo zły pomysł.
– W porządku. – odpowiedziałam drżącym głosem.
Cholera, Alice!

Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłam. Kiedy wsiadałam do jego samochodu, próbowałam sobie wytłumaczyć swój chwilowy zanik logicznego myślenia i całą winę zrzucić na głód. Przecież to tylko kolacja, co złego mogłoby się stać? Jestem dorosła i idę z mężczyzną na kolację, wielkie mi halo.
A to, że ten mężczyzna jest właścicielem klubu, z którego zaginęły striptizerki, to już inna sprawa. Nie będziemy przecież rozmawiać o pracy. Prywatnie mogę spotykać się z kim tylko chcę. A tego właśnie chcę- iść na kolację z Christianem Parkerem.
Zwróciłam uwagę na moje trzęsące się kolana, kiedy usiadłam wygodnie w jego aucie. Byłam jednocześnie zdenerwowana i bardzo podekscytowana, więc nic dziwnego, że moje ciało zachowywało się tak, jakbym cierpiała na chorobę Parkinsona.
Rozejrzałam się po wnętrzu pojazdu. W komedii romantycznej mężczyzna typu Christiana, przystojny, wysoki, dobrze zbudowany, zdecydowanie powinien jeździć sportowym, wypasionym autem. To jednak na takie nie wyglądało, choć kompletnie nie znałam się na samochodach.
Nie żeby mi to przeszkadzało, ale po właścicielu klubu nocnego spodziewałam się czegoś bardziej luzackiego. Gdzieś już kiedyś widziałam podobne auto...
– Fajny samochód. Mój dziadek jeździł podobnym. – rzuciłam bez zastanowienia, bo właśnie przypomniałam sobie, skąd znam ten model.
Kurde, serio powiedziałam to na głos?
Zacisnęłam powieki, czując jak się czerwienię. Nie miałam nic złego na myśli i naprawdę nie wiedziałam czemu przy tym facecie każda rozmowa przychodziła mi z trudem.
Christian nie wyglądał na obrażonego, wręcz na nieco rozbawionego moimi słowami, a może moją reakcją na własną głupotę. Wsadził kluczyk do stacyjki i obrócił się w moją stronę.
– W takim razie twój dziadek to super gość, ma dobry gust. – zaśmiał się, ruszając.

Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą, na szczęście dość krótką drogę i dziękowałam Bogu za radio w samochodzie, które zagłuszało niezręczną ciszę. Próbowałam zerknąć w stronę Christiana, by sprawdzić jaki ma wyraz twarzy. Wydawało mi się, że robię to dyskretnie, ale zorientowałam się, że uśmiecha się pod nosem, dobrze wiedząc, że na niego patrzę. Szybko odwróciłam wzrok i nie miałam odwagi nawet spojrzeć w jego kierunku, aż do momentu, gdy silnik przestał pracować.
Nie spodziewałam się, że ten wieczór będzie tak udany. Wraz z pojawieniem się na naszym stoliku talerzy z jedzeniem, wróciła mi chęć do rozmów i żartowania. Nawet Christian wydawał mi się bardziej ludzki, kiedy jadł swoje spaghetti i nie zgrywał tak groźnego, pewnego siebie dupka.
Rozmawialiśmy o wszystkim, co nie miało związku ze sprawą, która w jakimś sensie nas łączyła.
Oczywiście, że na początku miałam ochotę go przesłuchać i wypytać o zaginione, ale powstrzymałam swoją ciekawość dla dobra udanej kolacji. A z każdą kolejną godziną zapominałam, że prowadzę jakiekolwiek śledztwo.
Prawił mi komplementy, które chłonęłam jak gąbka. Tak bardzo tego potrzebowałam, że aż rozpływałam się pod wpływem jego ciepłych słów. Wydawało mi się, że doskonale wiedział co chcę usłyszeć.
Temat zaginionych kobiet przestał zaprzątać mój umysł, bo całą moją uwagę przykuły jego ciemne oczy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo mnie zgubią.

Kilka dni później siedziałam w biurze. Rozejrzałam się, upewniając, że nikt nie patrzy w moją stronę i przykleiłam gumę pod biurkiem, jak zawsze po lewej stronie.
Od czasu, kiedy Christian zaprosił mnie na kolację, nie mieliśmy okazji się zobaczyć.
Liczyłam na to, że szef wyśle mnie do klubu, ale pech chciał, że całe zainteresowanie naszego zespołu padło na samochód, który porywacze zostawili w Helen, mieście oddalonym od Montgomery o prawie dwieście pięćdziesiąt mil.
Wciąż nie mieliśmy żadnych nowych informacji, żadnych postępów w śledztwie i żadnych znaków, świadczących o tym, że kobiety żyją. Staliśmy w miejscu.
Mój służbowy telefon nagle zawibrował.
Wbiłam wzrok w wyświetlacz i uśmiechnęłam się do siebie, bo poczułam jakbym przyciągnęła Francisa myślami.
– Halo?
– Przepraszam, że trwało to tak długo, ale zbieranie materiału dowodowego z samochodu jest cholernie żmudną pracą. – wypalił, pomijając powitanie. – Jednak dzisiejsze badanie krwi poszło nam bardzo szybko...
Zamarłam i poczułam nieprzyjemny ścisk wżołądku. Łatwo połączyłam kropki. Jeżeli nie było problemu ze sprawdzeniem grupy krwi w laboratorium i praca nad badaniami zajęła im zaledwie kilka godzin, mogłam się już domyślić, że krew należała tylko do jednej osoby. A to z kolei oznaczało, że przynajmniej jedna z porwanych kobiet była już martwa.
Westchnęłam ciężko, nie kryjąc rozczarowania.
– Alice, jesteś sama? – usłyszałam przy uchu.
– Nie, wszyscy z ekipy są ze mną w biurze. – odpowiedziałam, ale szybko się poprawiłam. –Wszyscy oprócz Taylora.
– Dobrze. Weź mnie na głośnomówiący.
Zrobiłam o co poprosił, a raczej rozkazał.
Wszyscy spojrzeli w moim kierunku, Thomas nawet lekko się skrzywił. Widocznie był niezadowolony, że to do mnie dzwonią w ważnych sprawach.
– Już, Francis. Możesz mówić.
Zapadło kilka sekund ciszy. Przypuszczałam, że Francis szuka jakichś dokumentów, żeby przeczytać nam wyniki badań z laboratorium.
– Krew nie należy do tych porwanych dziewczyn...
– Ale jak to? – przerwałam mu, marszcząc brwi. Zerknęłam na Astrid i Eliasa, bo akurat stali najbliżej mnie. Wyglądali narównie zaskoczonych, co ja. Nie znaliśmy przecież grupy krwi żadnej z kobiet, więc jak mógł wykluczyć, że akurat ta krew nie należała do żadnej z nich?
– Alice. – zaczął spokojnie, ale w jego głosie usłyszałam nutkę irytacji, przez to, że nie dałam mu dokończyć zdania. – To nie jest ludzka krew. Ktoś po prostu utrudnia wam pracę i chyba świetnie się przy tym bawi.
– Nie jest ludzka? – powtórzyłam powoli, analizując każde słowo Francisa.
– Nie, to krew zwierzęca. Zmarnowaliśmy tylko sporo cennego czasu.
Cholera.
Z jednej strony mi ulżyło, bo choć nie mieliśmy pewności, że którakolwiek z porwanych kobiet żyła, to jednak dowód na to, że jedna była martwa okazał się być fałszywy.
Podziękowałam za przekazanie mi informacji i po prostu się rozłączyłam. Nie miałam siły, by powadzić teraz długą konwersację. Musiałam się oszczędzać, bo czułam, że walka, która dopiero się rozpoczęła, nie skończy się szybko.
I nie myliłam się.

Continue Reading

You'll Also Like

328K 8.1K 34
pierwsza część serii „law and business" Igrała ogniem z samym diabłem, choć pokryta była benzyną. - Panno Mitchell.... - Kiedy skończysz mówić do m...
2K 84 12
Noelia Wood to niszczona i deptana przez życie dziewczyna. Takie potwory jak jej rodzice nigdy nie powinny mieć dzieci. Z rodziną zielonooka cały cza...
386K 8.5K 26
- Co jak ktoś tu wejdzie? - jęknęłam czując pocałunki na szyi. - To zobaczy tutaj niezłe porno. - powiedział bez zastanowienia. Czy miłość Lukasa I L...
1.6M 49K 87
Elena od dziecka starała się być silna. Nie miała łatwego dzieciństwa. Ojciec alkoholik i nałogowy hazardzista zniszczył jej spokojne i szczęśliwe ży...