Sojusz, Granger?

By HachiYuuko

204K 14.9K 7.3K

A co gdyby to wszystko zaczęło się od kłamstwa? ~ Cztery lata po wygranej bitwie rehabilitowany Severus Snape... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42 [część 1]
Rozdział 42 [część 2]
Rozdział 42 [część 3]
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74 [część 1]
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82 [część 1]
Rozdział 82 [część 2]
Rozdział 83
Rozdział 84
Rozdział 85
Rozdział 86 [część 1]
Rozdział 86 [część 2]
Rozdział 87
Rozdział 88
Rozdział 89
Rozdział 90
Rozdział 91
Rozdział 92
Rozdział 93

Rozdział 74 [część 2]

1.5K 119 68
By HachiYuuko

Molly Weasley opuściła salę zaskakująco szybko, ale podobnie jak pozostali wyszła na korytarz nieco osowiała i przytłoczona. Choć wydawało się, że starsza część świadków, głównie państwo Weasley, Minerwa i Severus, znosiła obecność w Ministerstwie o wiele lepiej, niż młodsza część zeznających, tak rozciągający się w czasie proces na wszystkich z nich zostawiał swoje piętno. Cisza stała się niemal nieustannie obecną towarzyszką, której nikt nie chciał, ale której jednocześnie nikt nie umiał się pozbyć — co jakiś czas próbowano ją przegnać, jednak krótkie rozmowy szybko umierały w zarodku, tłamszone coraz mocniej panoszącym się zmęczeniem.

Severus Snape stał oparty o ścianę, obserwując kątem oka ułożone na udach dłonie Hermiony, siedzącej na ławce obok. Kobieta nieco nieobecnym wzrokiem patrzyła w martwy punkt na podłodze przed sobą, bezwiednie obracając przy tym pierścionek zaręczynowy na serdecznym palcu; dostrzegł jakiś czas temu, że wyrobiła sobie ten nawyk, zmuszona do ciągłego noszenia biżuterii i dodał go do listy gestów, jakie zaobserwował, że wykonywała w określonych sytuacjach. Było coś niezwykle satysfakcjonującego w możliwości odszukiwania takich znaków — a bystry umysł Snape'a poczuł wyzwanie, którego nie mógł odrzucić.

Co sprawdzało się jako idealne odwrócenie uwagi od faktu, że powoli zbliżał się czas jego zeznań. Choć na bladej twarzy nie pojawił się absolutnie żaden wyraz sugerujący zdenerwowanie, ciemnowłosy mężczyzna czuł nieprzyjemne mrowienie w opuszkach palców; nie zwykł się niczego bać, ale jego pokiereszowane, wciąż noszące ślady wojny ciało, coraz gorzej znosiło sytuacje, w których wystawiał je na stres. Którego, w związku z szemraną, nieciekawą przeszłością — niestety — przy tym procesie miał aż za wiele.

Niespodziewanie uwagę zebranych przykuły otwierające się niewielkie, ciemne drzwi, zza których wyłonił się strażnik prowadzący pod ramię Draco Malfoya. Hermiona, Harry i Ginny wstali jednocześnie, a Snape rozglądnął się, widząc, że siedząca po drugiej stronie holu Minerwa i Artur oraz Molly podnieśli jedynie spojrzenia na zamieszanie. Narcyza, która im towarzyszyła niemal od razu ruszyła w stronę syna, podobnie jak Potter i jego przyjaciółki, a Severus dopiero po chwili za nimi podążył, trzymając się jednak z boku.

— Draco — mruknęła wysoka blondynka, zbliżając się do wychudzonego mężczyzny.

Hermionę przeraziło to, jak zmizerniały był; jakby zaprzyjaźnił się z samą śmiercią. Nie chciała nawet myśleć, gdzie jest trzymany na czas ich zeznań, w jakich warunkach czeka na koniec rozprawy, jak go traktują. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że prawdopodobnie i tak zna odpowiedź.

— Proszę się nie zbliżać — warknął postawny strażnik, kiedy Narcyza znalazła się za blisko. Jego ramię ostrzegawczo zagrodziło jej drogę, kontrastując swoją wielkością ze szczupłym ciałem kobiety, kiedy ta zatrzymała się zaskoczona, posyłając mu oburzone spojrzenie.

— Za grosz manier. — Blondynka wyprostowała się walecznie, marszcząc mocno brwi i dodała: — Przecież nie odbiję go wam tutaj. Chciałam tylko przytulić syna. Proszę... — Jej mina zrzedła, stając się nagle zbolała, pełna cierpienia. — To moje jedyne dziecko. Jedyne.

Severus zmarszczył brwi. Znał Narcyzę na tyle dobrze, żeby doskonale wiedzieć, że o ile naprawdę tęskniła za Draco, tak nie szczyciła się nigdy mówieniem o swojej miłości. Brała strażników na litość i to bardzo jak na siebie, byle tylko móc dodać otuchy synowi, jednak — ku braku zaskoczenia Snape'a — nie dostała takiej szansy. Nieugięci ochroniarze we dwójkę ustawili się pomiędzy Malfoyami, zagradzając matce dostęp do syna, a po ich minach widać było, że nie działają na nich ani łzy, ani próby manipulacji emocjami.

— Nie macie serc — powiedziała cicho Narcyza. — Wasze matki pewnie wstydzą się, że mają takich synów.

Tym razem Severusa zaskoczył fakt, że sytuacja eskalowała od razu. Jeden ze strażników wyciągnął różdżkę, każąc blondynce stanowczo się odsunąć, a zaskoczona kobieta bezwiednie wykonała jego polecenie, wpadając na Pottera, który instynktownie również wyciągnął z kieszeni broń — podobnie jak Severus, który jednak swoją trzymał jedynie w pogotowiu, kątem oka upewniając się, że Granger nie stoi na linii ognia. Stała, oczywiście.

— Wystarczy — usłyszeli nagle. W zgiełku niespodziewanego incydentu zebranym w holu czarodziejom umknął dźwięk ponownie otwieranych drzwi, a kiedy odwrócili się w stronę źródła głosu, dostrzegli jak Pratney podchodzi do nich z poważną miną w asyście kolejnej pary strażników. Stanął przy zbiorowisku, strofując wysokiego ochroniarza ciętym spojrzeniem i zapytał: — Co tu się dzieje?

— Proszę upomnieć swoich świadków — ostrzegł go tęższy z mężczyzn, chowając różdżkę. — Takie zaczepki mogą się źle skończyć, a czas leci.

— Minuta sędziego nie zbawi — odparł prawnik. — Możecie być przy tej rozmowie.

Hermiona poczuła zimne poty, kiedy strażnik obrzucił obrońcę równie ostrym spojrzeniem, po czym bez słowa odpowiedzi odwrócił się i wyprowadził Malfoya z okrągłego pomieszczenia. Odprowadzony przez zaskoczone spojrzenia wszystkich, którzy przysłuchiwali się całemu zajściu z nadzieją na coć krótką rozmowę, Draco zniknął za drzwiami do łazienek, a dopiero po długiej chwili ktoś zdecydował się przerwać milczenie.

— Musicie zaprzestać takich prób — ostrzegł ich Pratney, zwracając się do Harry'ego i Narcyzy. Posłał im wyrozumiałe spojrzenie, zerkając przez ramię na strażników, którzy eskortowali jego samego i dodał: — Sędziowie zdecydowali o przerwie, także uzbrójcie się w cierpliwość. Pozwolili nam wyjść tylko na chwilę, ale potem musimy tam wrócić.

— Dostał chociaż miejsce do siedzenia? — zapytał Potter, a Hermiona zerknęła na przyjaciela pełnym bólu wzrokiem.

— Udało mi się wynegocjować dla niego ciepły posiłek — mruknął Winston. — Przenieśli go już wczoraj, więc podlegało to pod przedłużoną opiekę. Proszę się nie martwić. Nie zginie tam ze mną.

Młoda gryfonka spuściła głowę, czując, że musi przymknąć powieki. Nie wierzyła, w to co słyszała; że tyle lat po wojnie, żyjąc w tak cywilizowanym społeczeństwie, dalej dopuszczano do tak barbarzyńskich zachowań. "Wynegocjować ciepły posiłek" brzmiało tak absurdalnie, że Hermiona miała problem z zaakceptowaniem, jak brutalnie było prawdziwe.

— Dziękuję — mruknął Harry, wciąż wspierając ciało Narcyzy, która objęła się szczelnie ramionami i przyglądała się prawnikowi w milczeniu.

— Jeszcze walczymy, panie Potter — odparł Pratney, zerkając dookoła na świadków i zahaczając wzrokiem o Ginny Weasley. — Później przyjdzie na to pora.

Kiedy odszedł, Narcyza Malfoy poddała się emocjom. Odeszła od towarzystwa, siadając obok Minerwy McGonagall i pozwoliła, aby kilka łez spadło z zastygłych, błękitnych oczu, dając upust mimo wszystko skrywanym w środku emocjom. Snape widział, że odegrana szopka wcale nie była dla niej taka udawana, a tęsknota za dzieckiem odcisnęła trwałe znamię na masce obojętności i powściągliwości, jaką na co dzień nosiła Narcyza.

Harry również ją obserwował, aż w końcu sam odszedł na bok i przysiadł zmęczony na pustej ławce. Hermiona, która bez słowa za nim podążyła, zajęła miejsce obok niego, nie bardzo wiedząc, co miała mu powiedzieć. Wszystko będzie dobrze? Posłała niepewnie spojrzenie na Ginny, która przykucnęła przy kolanach matki w ciszy siedzącej obok męża w innym kącie holu i zmarszczyła brwi. Nigdy nie widziała takich Weasleyów. Nigdy nie widziała, aby tak radośni ludzie nie mieli w sobie w ogóle życia. Chociaż zdawali się na pozór radzić najlepiej, Molly Weasley również poddała się drążącej z energii potędze majestatu Ministerstwa i skryła twarz w dłoniach, oddychając głęboko. Oczy szatynki odruchowo odszukały wysoką, szczupłą sylwetkę, tnąc przelotnym spojrzeniem Severusa, który dołączył do Minerwy i Narcyzy.

— Chciałabym móc życzyć sobie, żeby to było prostsze — mruknęła.

Nie umiała sobie tego życzyć, Harry zresztą też nie. Doskonale wiedzieli, że naiwne prośby, aby ich droga nie była trudna, aby wszystko poszło sprawnie i gładko, nigdy nie miały się spełnić. Nigdy nie miały na to nawet cienia szansy. A oni zwyczajnie chcieli być naiwni — chcieli móc powiedzieć "wszystko będzie dobrze", "wszystko się jakoś ułoży" i wiedzieć, że mają prawo do szczeniackiej wiary, jakby znów mieli po siedemnaście lat. Nie mieli.

Zarówno Hermiona jak i Harry wyrośli już z pustych obietnic, nie mających pokrycia zapewnień, odbierając sobie przy tym szansę, aby te same puste obietnice ukoiły ich obawy. Nie umieli jednak inaczej.

— W końcu kiedyś to się skończy. Jakoś musi — powiedział niespodziewanie Harry, przyciągając wzrok przyjaciółki. Zanim Hermiona zdążyła cokolwiek zrobić, ciemnowłosy gryfon uśmiechnął się kwaśno. — A wtedy wszyscy w końcu odpoczniemy. Obiecuję ci to. — Potter zmarszczył brwi i dodał: — Oboje odpoczniecie.

Młoda czarownica zerknęła na niego pytająco, ale szybko zrozumiała, co przyjaciel miał na myśli i uśmiechnęła się pod nosem, licząc, że Harry naprawdę miał rację — i że zakończenie procesu Draco pozwoli im uwolnić się od jarzma przeszłości.

Chociaż trochę.

— Idź do niego — mruknął nagle Potter, uśmiechając się wymownie, co spotkało się ze skonsternowaną miną siedzącej obok gryfonki. — Ja pójdę za twoim przykładem i chyba się przewietrzę. Czuję, że świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Chciał zostać sam. Zrozumiała. Nie wspominając nawet o fakcie, że ona ostatecznie nie dotarła poza mury Ministerstwa, a jedynie na szczyt schodów, skinęła głową, pozwalając mężczyźnie wstać i z przepraszającym uśmiechem na ustach odejść w stronę schodów. Obserwowała jego znikającą sylwetkę, długo nie ruszając nawet jednym mięśniem, siedząc nieruchomo na ławce w rogu, sama. Opadła plecami na oparcie, nabierając głęboko powietrza do płuc, a kiedy odwróciła głowę w stronę Snape'a, zobaczyła, że mężczyzna czujnie się jej przypatruje.

Zanim podjęła decyzję o podejściu do niego, ciemne oczy wyczytały z jej twarzy więcej, niż najwyraźniej myślała, że pokazała. Wysoki czarodziej przeprosił siedzące na ławce przed nim kobiety, wciskając dłonie do kieszeni spodni i ruszył w jej stronę, jakby nawet nie musiała prosić.

Co zrobiła zupełnie nieświadomie, jednym spojrzeniem, nie mając o tym pojęcia nawet po fakcie.

— Potter zostawił damę w opałach? — zapytał nieco kpiąco Severus, kiedy stanął przed Hermioną, na co ta jedynie prychnęła słabo, kręcąc pobłażliwie głową i mocniej ścisnęła dłonie złożone na udach.

— Uznał, że przyda mu się świeże powietrze — wyjaśniła, wymownie poruszając brwiami.

Nie patrzyła na niego, dlatego nawet na moment nie spuścił wzroku z jej twarzy. Dostrzegł, że spojrzenie kobiety zmętniało, stało się wolniejsze, bardziej ociężałe. Była zmęczona i choć naprawdę dobrze to maskowała, pierwsze objawy powoli przebijały się przez jej pieczołowicie budowaną maskę.

— Czasem faktycznie się przydaje — stwierdził nieco złośliwie, a Hermiona uśmiechnęła się półgębkiem, wzruszając ramionami pod wpływem niemego prychnięcia.

Uniosła na niego nagle oczy, w półmroku podziemi wydające się nawet na większe, niż normalnie i zlustrowała go przeciągle, z pytaniem wymalowanym na twarzy.

— Jak ty to robisz? — zapytała nagle, przekrzywiając lekko głowę.

Snape uniósł brew, przyglądając się kobiecie w milczeniu, a kącik jego ust drgnął, kiedy dostrzegł zaskakującą determinację w orzechowych tęczówkach.

— Jak to wyłączasz? — Hermiona pokręciła głową w geście niezrozumienia, a mężczyzna jedynie spuścił brodę, mrużąc oczy. — Nie pytam, o to jak tłumisz emocje, tylko jak pozbywasz się... — Machnęła nagle wnętrzem dłoni przed swoją twarzą, znacząc jej granice, a Severus niemal nie roześmiał się pogardliwie, kiedy dotarł do niego sens bełkotu Granger. — ... tego.

— Chcesz znać sekret popisowej, pokerowej miny — powiedział, a młoda gryfonka posłała mu rozbawione spojrzenie.

— Znaczysz je numerami, jak przystało na prawdziwy postrach? — zapytała, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli on tego nie robił, nawet prześmiewczo, ona sama się na tym łapała.

Zdążyła poznać go na tyle, że rozpoznawała coraz mniejsze zmiany w jego mimice, dostrzegała coraz więcej szczegółów, jak na przykład wyrazy, które wykonywał machinalnie, pod wpływem impulsu. Jak teraz — wywracając oczami na jej słowa, co sugerowało podszytą pobłażliwością irytację. Czasem unosił dodatkowo kącik ust, kiedy to robił, a wtedy wiedziała, że jest szczerze rozbawiony, co nie zdarzało się często, ale jeśli już się działo, było czymś, czemu mogła przyglądać się bez przerwy.

Było w tym tyle sprzecznych emocji, że nigdy nie potrafiła oderwać wzroku. Wiecznie kwaśny grymas przeplatał się z nikłym uśmiechem w tak dziwnie ciepły, choć ledwo odczuwalny sposób, że koniec końców był widoczny jak na dłoni i nigdy nie miała problemu ze stwierdzeniem, kiedy naprawdę udało jej się go rozbawić. Zawsze jednak czuła dokładnie to samo — zaskoczenie i dumę, że to ona była tego sprawczynią.

— Czy ja ci wyglądam jak złoczyńca z jakiegoś dramatu? — zapytał Snape, a Hermiona przytknęła dłoń do ust, tłumiąc śmiech. Mężczyzna, widząc jej minę, uniósł brew i dodał poważniej: — Nawet nie waż się odpowiadać.

— Nawet bym nie śmiała — mruknęła kobieta od razu, co ledwo dosłyszał przez przyciśnięte do warg palce. Ku swojemu zaskoczeniu jednak zobaczył, że unosi brew w krnąbrnym wyrazie, zaczepnie dodając: — Ale teraz, kiedy już o tym myślę...

Severus posłał jej teatralnie karcące spojrzenie, mimowolnie się prostując.

— Nawet gdybym był skłonny wyjawić ci tę tajemnicę — zaczął, mierząc Hermionę przeszywającym wzrokiem — to właśnie zaprzepaściłaś sobie na to jedyną szansę.

Zaskoczył go wyraz szczerego rozbawienia na jej twarzy.

— Kogo oszukujesz, Severusie, mnie czy siebie? — zapytała nieco pobłażliwie, a on od razu wyczuł przytyk do swoich własnych słów. Kobieta jednak uśmiechnęła się szerzej, zagłuszając tym osłabienie organizmu i mruknęła wymownie: — Oboje wiemy, że nigdy nie podzieliłbyś się ze mną tą wiedzą.

Uspokoiła się. W końcu to zobaczył. Niepokój, który towarzyszył jej po incydencie z Draco rozmył się, ustępując miejsca chwilowej uldze, która skutecznie odwróciła od niego niechcianą uwagę.

— Teraz nigdy się nie dowiesz — odparł, odruchowo poruszając brwią.

Hermiona była wdzięczna za jego sarkazm, który był tak stałą rzeczą we wszechświecie, że dawał jej przedziwne poczucie bezpieczeństwa. Zaskoczyło ją też, że mężczyzna długo pozwalał jej korzystać ze swojego towarzystwa i doceniła to, kiedy musiała w milczeniu obserwować jak Draco w towarzystwie Pratneya i strażników wraca na salę. Nawet po powrocie Harry'ego w pewien sposób to robił, kręcąc się w pobliżu, w zasięgu jej wzroku.

Ministerstwo wykorzystało każdą okazję, aby uprzykrzyć im proces, a przeciągająca się przerwa upewniła ich tylko w przekonaniu, że do końca jeszcze daleka droga. Kiedy w końcu po kilkudziesięciu minutach wywołano do sali Artura Weasleya, Hermiona ożywiła się, powoli odczuwając rosnące zdenerwowanie, kiedy rudowłosy mężczyzna zniknął w ciemnym przedsionku.

Zdenerwowanie, które zaczęło narastać z niezaleczonej traumy, którą przywołała i na siłę próbowała stłumić — a przynajmniej wydawało jej się, że to robiła. Była głupia, jeśli myślała, że krótka rozmowa z Severusem zagłuszy wrzaski, które dalej słyszała pomiędzy odgłosami wybuchów. Że kiepskie żarty przyjaciela wyprą z głowy wspomnienie ciała, o które potknęła się biegnąc na złamanie karku w poszukiwaniu schronienia. I że jednocześnie obie te rzeczy pozwolą jej pozostać ślepą na tęsknotę Narcyzy, wyciszenie Weasleyów czy osłabienie Minerwy.

Zaczynała rozumieć, że Snape miał rację i faktycznie nie istniała rzecz zdolna w stu procentach odwrócić jej uwagę.

Spojrzała na niego, zawieszając wzrok na ramionach, które wciąż trzymał w kieszeniach, na nogach, które sztywno trzymały go w bezruchu, na profilu zastygłej w beznamiętnym wyrazie twarzy. Chciała umieć zrobić to, co on — wyłączyć wszystkie emocje, jakie odzwierciedlały się w jej mimice. Nieświadomie zaczęła imitować nieruchome spojrzenie, ułożenie wąskich ust, lekko wysuniętą do przodu szczękę, a nawet uniesiony podbródek. Skopiowała każdy wyraz na twarzy Severusa, a mimo to, kiedy na nią spojrzał, zobaczył wyczerpanie, jakie zostawiła na jej ciele dręcząca przeszłość. Zobaczył wszystko, co pragnęła ukryć; wszystko, o czym chciała po prostu zapomnieć.

Być może to dlatego odwróciła głowę pierwsza.

— Podziwiam ich trochę, mimo wszystko — powiedziała Minerwa, a Snape zmarszczył brwi, odwracając ku niej twarz. Kątem oka dostrzegł, że Narcyza znika za drzwiami łazienek, jednak szybko zerknął z powrotem na starszą czarownicę, która podążyła za jego wcześniejszym spojrzeniem, przyglądając się Potterowi i Granger. — Nie da się ukryć, że życia to on im nie ułatwiał. A oni idą za nim niemal na kolejną wojnę.

— Nie wiem czy to jakiś rodzaj głupoty czy odwagi, ale oni zdają się wyznawać zupełnie inny system wartości — mruknął Severus, poruszając nieco kpiąco brwią. — To pokolenie jest tak niesamowicie naiwne, a jednak jakimś cudem... — Ciemnowłosy czarodziej zmarszczył brwi, przyciągając swoimi słowami wzrok przyjaciółki. — Jakimś cudem robią dzięki temu rzeczy, których my nie potrafilibyśmy zrobić.

Minerwa przez chwilę w milczeniu po prostu obserwowała jego twarz, ważąc ostrożnie to, co powiedział.

— Dzięki temu czasem i my robimy coś, czego myśleliśmy, że nie potrafimy — dodała, odwracając wzrok na ciemnowłosego gryfona i drobną czarownicę siedzącą obok. — Więc może to po prostu nasz sposób, żeby zrewanżować się za błędy przeszłości.

Miała rację, oczywiście. Każdy z nich w pewien sposób przyczynił się do wybuchu tej wojny, jak i popełnił błąd, który zaważył na ostatecznym wyniku. Każdy, bez wyjątku — przed dekadą, dwoma, trzema. Nikt nie wiedział, w którym momencie trzebaby cofnąć czas, aby całkowicie zmienić bieg wydarzeń. Nikt nie miał prawa tego wiedzieć. Musieli żyć z brzmieniem na ramionach, odkupując po kolei swoje grzechy i licząc, że w pewnym momencie szala przechyli się na właściwą stronę.

— Nie mów niczego, czego nie musisz — powiedziała nagle McGonagall, posyłając przyjacielowi poważniejsze spojrzenie. — Proszę.

Zupełnie nie spodziewał się takiej prośby z jej ust, ale ostatnio miał tendencję do bycia zaskakiwanym. W mniejszym bądź większym stopniu, przyjemnie bądź nie, ale w ostatnim czasie często stawiano go przed faktem, że nie przewidział obrotu wydarzeń. Nie był przygotowany na taki obrót spraw. Nie odpowiedział już nic, zostawiając jej słowa zawieszone w półmroku, który powoli gęstniał od skumulowanego w powietrzu zdenerwowania, stresu, niepokoju i obaw.

— Minerwa McGonagall — usłyszeli w końcu, kiedy pan Weasley pojawił się z powrotem na korytarzu.

Molly i Ginewra od razu podeszły do niego, a wywołana czarownica posłała przyjacielowi przelotne spojrzenie, kiwając mu jedynie głową. Jej zniknięcie za drzwiami uruchomiło odliczanie, które spontanicznie rozpoczęło się w głowie zarówno Severusa, jak i Hermiony. Spojrzenia, które mu posyłała stały się nerwowe, pytające. Starające się dostrzec, czy w jego masce nie pojawia się skaza, przez którą dojrzy prawdziwe emocje. Nie dojrzała. A im dłużej Minerwy nie było, tym mniej ich w Severusie pozostawało. Wyłączał się, ponownie — wiedząc przy tym, że nie będzie w stanie dotrzymać słowa i spełnić obietnicy przyjaciółki, którego nawet jej nie złożył.

Wywołano go zdecydowanie za szybko. Hermiona zadarła spojrzenie, słysząc jego nazwisko rozdzierające przytłaczającą ciszę i wstała, obserwując jak mężczyzna podchodzi do Minerwy, mijając się z nią z porozumiewawczym skinieniem głowy. Ruszył ku ciemnemu przedsionkowi, odprowadzony przejętym wzrokiem młodej czarownicy, który zdążył dostrzec, zanim drzwi zamknęły się za nim, a jego samego pogrążyła ciemność.

Wnętrze sali wyglądało inaczej, niż to, które pamiętał ze swojej rozprawy. Krocząc ku wysokiemu, obitego skórą fotelowi, rozglądnął się po trybunach, odnajdując wśród nich wiele twarzy, których wtedy nie widział — choć procesy śmierciożerców po wojnie przyciągnęły wielu sędziów, nigdy nie stawiali się w tak licznym składzie, jak w sprawie Draco Malfoya. Naliczył ich przynajmniej czterdziestkę, co było imponującym wynikiem, który jednak przyniósł niespodziewane uczucie rozlewającego się po wnętrznościach trującego niepokoju.

— Severus Snape — przywitał go Naczelny Mag, a ciemnowłosy czarodziej, który zdążył usiąść na miejscu przygotowanym dla niego na środku wysokiej, wyłożonej ciemnymi kafelkami sali, posłał mu ciekawskie spojrzenie. — Witamy ponownie.

Powinien go znać? Czuł, że tak. Nie potrafił jednak dopasować dużej, kompletnie łysej głowy do żadnego znajomego nazwiska. Domyślił się, że mężczyzna musiał uczestniczyć w jego procesie jako jeden z ławników; tylko w ten sposób miał prawo odnosić się do niego tonem, jakim przesiąkł jego głos. Jakby Snape doskonale powinien wiedzieć, kim był. Nie wiedział. Nie obchodziło go to. Pamiętał jedynie Shacklebolta, który osobiście prowadził rozprawę jako świeżo mianowany Minister.

— Tym razem w innym charakterze — dodał nagle przewodniczący, na co Snape nieco wyprostował się na krześle.

— Tylko ten jeden raz — odparł.

Najwyraźniej spokój w jego tonie nie zrekompensowała faktu, iż nie taka powinna być jego odpowiedź. Pratney posłał mu przelotne, pouczające spojrzenie, które przypomniało mu dziwne, szczeniackie uczucie bycia strofowanym, jak amator, jakby nie to robił całe życie — grał rolę, której od niego oczekiwano.

— Czemu właściwie pan tu dzisiaj jest, panie Snape? — zapytał znienacka sędzia, pytająco mrużąc oczy. — Brakuje panu wrażeń z postępowania sądowego?

Wszystko, byle uwolnić się od bandy rozwydrzonych gówniarzy.

— Bynajmniej — stwierdził obojętnie. — Chciałbym po prostu przyłożyć rękę do zakończenia tej farsy.

Tym razem nawet nie udawał, że dostrzegł wzrok prawnika i zaparcie utrzymał kontakt wzrokowy z siedzącym na podium łysym czarodziejem, który wwiercał w niego ciemno-brązowe oczy. Próbował go onieśmielić, wywołać w nim poczucie mniejszości. Niedoczekanie. Żaden mięsień na twarzy Snape'a nie drgnął, nie zawahał się nawet spróbować, aż w końcu wygrał tę cichą bitwę, a przewodniczący odchylił się, mówiąc:

— Proszę zatem powiedzieć nam, co łączy pana z rodziną pana Malfoya.

Wbrew pozorom — łączyło go niewiele. Skłamałby, gdyby powiedział, że chodziło o cokolwiek więcej niż o Narcyzę, ponieważ całe relatywnie znikome poświęcenie dla Draco było jedynie wynikiem ich relacji. Ta również nie była ani silna, ani zażyła; ale wystarczyła, żeby mężczyzna ze szczerymi chęciami chciał wypełnić niegdyś złożoną jej obietnicę, a nie robić tego, bo zwyczajnie był honorowy.

— Znamy się od wielu lat — odparł zgodnie z prawdą. — Nigdy nie darzyliśmy się wielką sympatią, ale nie byliśmy też wrogami.

— Nie uważa pan w takim razie — usłyszał nagle Severus i posłał spojrzenie w stronę siedzącej po prawej stronie trybun kobiety, która wpatrywała się w niego z uniesioną brwią — że to dość hojny gest, takie poświadczenie, w stronę kogoś, kto właściwie nic dla pana nie znaczy?

Zmrużył oczy, próbując odseparować kpiący ton od całkiem spokojnej, na pozór łagodnej twarzy. Nie pamiętał jej, choć sam nie był pewien, czy jego stan zdrowia pozwoliłby mu z pewnością stwierdzić, że nie uczestniczyła w jego procesie. Zaczął łapać się na tym, że zapominał o pewnych rzeczach — i to w nie w sposób, którego chciała dla siebie samej Granger.

— Sugestywna odpowiedź — usłyszał głos Pratneya, jednak nie zdążył powstrzymać słowa, które ślina przyniosła mu na język.

— Nie nazwałbym prawdy hojnością — mruknął Snape, zerkając w stronę czarownicy.

Ta, jakby sprawiało jej przyjemność naciąganie granic jego cierpliwości, uniosła brew i spytała:

— A jaka to prawda? — Widział po jej minie, że nie zdąży nawet pomyśleć nad żadną błyskotliwą odpowiedzią. — Doskonale pan wie, że Draco Malfoy dopuścił się karygodnych czynów i jak każdy — dodała, lustrując go wymownym wzrokiem — zasługuje na karę.

Severus zrozumiał, jaki miała cel i wiedział, że dając jej swój sarkazm na złotej tacy, jedynie zaszkodzi sam sobie, a nawet najbardziej cięta riposta nie spełni swojego zadania. Dlatego nie mógł jej dać takiej satysfakcji.

— Żaden wyrok nie będzie dla niego gorszy od świadomości, że zrobił to chroniąc swój tyłek — stwierdził beznamiętnie.

Tak jakby naprawdę spodziewał się, że to zadziała.

— Dlaczego w takim razie nie odszedł, zanim było za późno? — Oskarżycielka była nieugięta, wiercąc dziurę w brzuchu Snape'a ostrym spojrzeniem, które wyrażało kompletną pogardę dla jego odpowiedzi. — Dlaczego, skoro miał takie wyrzuty sumienia, został i zgodził się na wszystko, co mu rozkazano?

— To nie był klub szachowy, z którego można się wypisać — powiedział głośnie, odwracając spojrzenie i nie patrząc już na czarownicę, a na siedzącego przed nim Naczelnego Maga Wizengamotu. W jakim świecie ci kretyni żyją? — Lucjusz ciągał go na spotkania, odkąd zaczął odrastać od ziemi, więc dla niego to było jedyne życie, jakie znał. Jedyne, na jakie mu pozwolono.

— Ale nie jedyne, jakie mógł mieć — dodała wymownie kobieta. — Nie tłumaczy to również tego, dlaczego Draco Malfoy w tak młodym wieku został w ogóle dopuszczony w szeregi tak — brew Snape'a drgnęła wyczekująco — barbarzyńskiej organizacji.

Jeśli to ona sama układała schemat przesłuchania, miał ochotę wygarnąć jej niesamowicie niski poziom skuteczności zbierania informacji i przy tym iloraz inteligencji, ale to uznał, że szło w parze.

— Szli na wojnę — odpowiedział obojętnie. Oni. — Nie miało dla nich większego znaczenia, ile miał lat, pod warunkiem, że się nadawał.

— A czy to prawda, panie Snape — zaczęła, przeciągając w irytujący sposób samogłoski w jego nazwisku — że mieliście swoje sposoby, aby to weryfikować?

Mimo, iż nie dał po sobie absolutnie nic poznać, coś nieprzyjemnie ciężkiego opadło na dno jego żołądka. Nie odpowiedział i ku swojemu zaskoczeniu, nie został do tego od razu zmuszony, co jednak miało powrócić do niego ze zdwojoną siłą.

— Czy zna pan okoliczności, w których pan Malfoy przystąpił do grona śmierciożerców? — zapytała kobieta, a on widział po jej chełpliwym spojrzeniu, że usłyszy z jego ust dokładnie to, co chciała usłyszeć.

— Tak — odparł.

— Czy zatem przyznaje pan, że to prawda, iż Draco Malfoy zamordował Iris Becker, aby wkupić się w łaski Lorda Voldemorta?

Iris. Nie wiedział, że tak miała na imię. Nigdy nie chciał wiedzieć. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że brak tożsamości oznaczał dla niego mniej więcej tyle, że taka osoba nie istniała — brak nazwiska oznaczał zwyczajnie możliwość wymazania pamięci o niej, choć każda twarz prześladowała go co noc, wyryta niczym rzeźba w ścianie, sprzed której nie mógł odejść.

— Nie — powiedział.

Razem z tym jednym, krótkim słowem, Severus pozbył się z płuc całego ciężaru, jaki na nich spoczywał. Naczelny Mag i oskarżycielka spojrzeli po sobie nieco zdezorientowani, najwyraźniej zaskoczeni jego zaprzeczeniem, a ciemnowłosy czarodziej beznamiętnie obserwował ich tężejące twarze, czekając spokojnie na to, co dopiero miało nadejść.

— Panie Snape — zaczęła powoli szatynka, przybierając na nowo maskę pewności i nonszalancji — proszę przybliżyć nam krótko okoliczności, w jakich przyjmowano nowych członków waszego ugrupowania.

Naszego ugrupowania? Zanim Severus zdążył zrobić cokolwiek, poza zwróceniem kpiącego spojrzenia na czarownicę, Pratney zaprotestował:

— Brak związku.

Jego jałowa próba zejścia z tematu morderstwa nigdy nie miała się udać. Naczelny Mag spojrzał na prawnika, który nie opuścił zawziętego spojrzenia mimo, iż nie miał szans na wygraną i zerknął najpierw na Snape'a, a potem na swoją, najwyraźniej, zastępczynię. Skinął jej głową, dając znak, że nie widzi w jej pytaniach niczego niestosownego.

— Czy to prawda — kontynuowała — że rekrutom powierzano specjalne zadanie, którego wykonanie miało potwierdzić, jak to pan ujął, "czy się nadają"?

Zamierzał wykorzystać pierwszą okazję, która miała się nadarzyć, aby przeklęte wiedźma pożałowała, że naprawdę chciała znać szczegóły.

— Tak.

— Czy to prawda, że panu Malfoyowi zlecono zabójstwo Iris Becker?

Odwrócił spojrzenie tylko dlatego, że nagle znoszoną czasem twarz siedzącej na trybunach czarownicy zastąpiła niewinna, dziecięca twarz. Przerażona. Zapłakana. Zakrwawiona. Tę pamiętał o wiele lepiej, niż chciał.

— Tak — odparł w końcu,

— Jako potwierdzenie wykonania tego zadania — ciągnęła bezlitośnie oskarżycielka — pan Malfoy miał dostarczyć pewien dowód, czy to prawda?

Bingo.

— Głowę — sprecyzował Snape od razu, a ton jego głosu nabrał grobowej barwy, kiedy zwrócił na kobietę kompletnie obojętne spojrzenie. Ta wyprostowała się nieco, mrugając szybko powiekami, jakby nie spodziewała się, że jej taktyka przekręcania enigmatycznych, wymijających odpowiedzi obróci się przeciwko niej. — Miał dostarczyć głowę tej dziewczyny na dowód, że ją zabił. Tak — dodał Severus, unosząc kącik ust, kiedy dostrzegł niesmak na bladym obliczu czarownicy — to prawda.

Pozwolił swojemu wyznaniu wchłonąć się w duszne, ciężkie powietrze podziemi Ministerstwa, obserwując przy tym jak wyciska na oblicza sędziów ten sam, zdegustowany wyraz.

— Zatem kłamał pan wcześniej — powiedziała po chwili kobieta, przybierając na nowo maskę pełną nonszalancji. — Istnieją zeznania wielu świadków, panie Snape, którzy podobnie jak pan — podkreśliła — naocznie brali udział w inicjacji pana Malfoya. Potwierdzą, że zamordował tę dziewczynę.

— Potwierdzą, że przyniósł jej głowę — wtrącił od razu Severus, zwracając się ponownie do Naczelnego Maga, który zmarszczył brwi, obserwując go w pełnym skupieniu. — Pytaliście czy ją zamordował. Odpowiedź brzmi nie. — Zamilkł na moment, wiedząc, że nawet jeśli nikt nie będzie domagał się wyjaśnień, on będzie zmuszony ich udzielić. — Draco Malfoy dostarczył dowód, że dziewczyna nie żyje. Nie jest jednak winny jej śmierci.

Oskarżycielka Wizengamotu nie wydawała się dawać wiary jego słowom, a dopóki prawda nie wyszła na jaw, Snape nie mógł tego od niej oczekiwać.

— A skąd pan wie, jaka jest prawda?

Brew czarownicy uniosła się drwiąco, choć dostrzegł na jej twarzy zaniepokojenie, które zamierzał wykorzystać i obrócić przeciwko niej.

— Ponieważ wiem, kto to za to odpowiada — odparł powoli.

Tym razem jego słowom odpowiedziało pytanie głównego sędziego, którego twarz spięła się, sugerując o co spyta, zanim to się stało.

— Kto w takim razie odpowiada za śmierć Iris Becker?

Wiedząc, jak miała na imię — nie mógł skłamać. Czuł zresztą, że od pewnego czasu wcale nie chciał tego robić.

— Ja — odpowiedział w końcu.

Jego ciało od razu zareagowało na prawdę, jaką z siebie uwolnił; wyprostował się, unosząc podbródek i wlepił absolutnie puste spojrzenie prosto w oczy przewodniczącego rozprawy, które zamarły na moment, odbijając zaskoczenie, jakie zmieszało się z niedowierzaniem.

— Pan?

— Draco Malfoy był tylko przestraszonym dzieciakiem — odparł Snape, spuszczając nieco brodę. — Cała sytuacja z próbą otrucia Dumbledore'a jest na to wystarczającym dowodem. Miał zabić dyrektora, a ranił przy tym dwójkę kompletnie niewinnych gówniarzy. Naprawdę myślicie — dodał, nie powstrzymując kpiny, jaka towarzyszyła jego słowom — że zabiłby kogokolwiek z zimną krwią, żeby wkupić się w cudze łaski? Że bez mrugnięcia okiem pozbawiłby głowy dziewczyny niemal w swoim wieku, żeby przynieść ją w zębach jako trofeum?

Jego pytania wsiąknęły w gęste powietrze sali rozpraw i zawisły nad ich głowami na krótką chwilę. Chwilę, która pozwoliła Severusowi odetchnąć, kiedy poczuł, jak najwyraźniej niezaleczony ucisk rozluźnia się i znika bezpowrotnie.

— Dlaczego miałby pan to robić? — zapytała oskarżycielka, jednak zanim pozwoliła mu odpowiedzieć, jej słowa przepełniły się na nowo chłodem. — I jak wyjaśni pan w takim razie to, że tylu naocznych świadków...

Nie powinien był jej przerywać, wiedział to — Pratney zdążył nawet mu o tym przypomnieć krótkim, ciętym spojrzeniem — ale rozumiejąc, w co zamierzała brnąć, Snape poczuł nagły przypływ irytacji.

— Widzieli dokładnie to, co mieli zobaczyć — warknął, lecz o dziwo nikt nie upomniał go za przerywanie sędziemu. Wszyscy zebrani w sali wpatrywali się w niego, a on wiedział, że w końcu mógł powiedzieć prawdę. — Wiedziałem, że Draco sobie nie poradzi — dodał i choć jego głos stracił nieco mocy, nie stracił na sile. — Jak mówiłem, był tylko dzieckiem. Za niesubordynację groziła mu śmierć, a ja... — Snape zmarszczył brwi, przypominając sobie twarz złamanej Narcyzy Malfoy sprzed kilku godzin. — Przyrzekłem kiedyś jego matce, że będę go chronił, że nie dopuszczę do tego, żeby stała mu się krzywda. Na długo przed tym, jak złożyłem jej Wieczystą Przysięgę. — Ja i te cholerne obietnice, pomyślał pogardliwie. — Więc zabiłem tę dziewczynę — powiedział głośniej — i dostarczyłem Malfoyowi jej głowę, żeby mógł przypisać sobie zasługi za jej śmierć. Żeby Voldemort uwierzył, że chce być taki, jak oni.

Na długi moment w sali zapadła cisza. Kompletna, niczym niezmącona, przytłaczająca do drewnianych ławek i foteli swoim ciężarem. Naczelny Mag, Egbert Magnus, wpatrywał się w Severusa Snape'a, jakby nie do końca rozumiał, czy to, co się działo, nie było kpiną ze strony mężczyzny. Winston Pratney wyglądał, jakby najmniej zaskoczył go obrót sytuacji, choć w jego spojrzeniu również dało się dostrzec zdezorientowanie, ale i pewnego rodzaju niepokój. Niecodziennie w końcu ktoś przed sądem bezpardonowo przyznawał się do morderstwa — i to w dodatku ze szczególnym okrucieństwem.

Choć prawda była zgoła inna. Patrząc w twarz siedzącego na podwyższeniu sędziego, Snape zobaczył przerażoną, zapłakaną twarz dziewczyny, której imienia nie znał do dziś. Której zabijać nigdy nie chciał. Był jednak idiotą i nie uczył się na własnych błędach, składając obietnice, które ostatecznie rujnowały jego życie. Obietnice, które miały odkupić winy popełniane w wyniku ich wzajemnego składania. Błędne koło, z którego nie było ucieczki.

Była ledwie pełnoletnia. Zbyt dobrze pamiętał ładne, niebieskie oczy na uśmiechniętej twarzy, która potem patrzyła na niego z martwym wyrazem, kiedy zabezpieczał jej głowę jako trofeum dla Malfoya. Wiedział, że jej wybór nie był przypadkowy, a Voldemort uwielbiał takie zagrywki — o ile sama Iris nie była nikim specjalnym, tak fakt, że była nieco starsza niż Draco, dodawał tylko ciegiełkę do istniejącego już bagażu wyrzutów sumienia. Zmuszał, aby nastoletni chłopak pozbawił życia swojej równolatki, czego, oczywiście, Draco Malfoy nie umiał zrobić.

Sam przyszedł do niego po pomoc. Wiedział, że mógł i wykorzystał obietnicę, jaką Severus przed laty złożył Narcyzie, kiedy powiedziała mu prawdę o swoim życiu. Przysiągł jej wtedy, że ma w nim sojusznika, sprzymierzeńca. I że zrobi wszystko, aby uchronić jej syna przed krzywdą. Więc, naturalnie, kiedy zawisła nad nim groźba zemsty Voldemorta za niewykonanie zadania, został zmuszony do wypełnienia powierzonego słowa — i zgodził się pomóc chłopakowi, zabijając dla niego Iris.

Żałował tego. Jako jednej z niewielu rzeczy w swoim życiu, Severus żałował, że postawił się w sytuacji, w której musiał odebrać życie niewinnej osobie w celu ratowania innego życia. Znowu. Nawet najlepsze tłumaczenie nie studziło nienawiści, jaką przez to wtedy do siebie czuł — a która z biegiem lat przygasła i niemal całkiem pozwoliła wyprzeć pamięć o swoim istnieniu.

Dopóki — jak na idiotę przystało — nie postawił się w sytuacji, która mu o niej przypomniała. Sędzia Magnus niespodziewanie obrócił spojrzenie, zerkając na siedzącą na trybunach oskarżycielkę, która dostrzegła jego przelotny gest, przekładając w rękach notatki trzymane przed sobą, po czym zanotowała coś gorliwie, a Naczelny Mag zwrócił się do Severusa:

— Przyznał się pan do zabójstwa, panie Snape. — Jego spojrzenie stało się w momencie chłodne, a siedzący przed nim ciemnowłosy czarodziej uniósł brew. — Ministerstwo będzie musiało podjąć odpowiednie kroki, aby pana za to osądzić.

Czego oczekiwał? Że swoim zachowaniem wywoła jakiś skutek?

Severus miał ochotę prychnąć pod nosem, śmiejąc się łysemu mężczyźnie prosto w twarz. Jakby przyszedł nieprzygotowany.

— Z tego, co jest mi wiadome na temat prawa czarodziejów — ciemne oczy zwróciły się ku Pratneyowi, który obserwował go równie zaintrygowany, co pełen obaw odnośnie tego, co usłyszy — nie można zostać sądzonym dwa razy za tę samą zbrodnię. — Prawnik zmarszczył brwi, ale przytaknął jego słowom, zerkając na przewodniczącego podobnie jak Snape, który dostrzegł, że oczy sędziego groźnie się zwęziły. — A ja za swoje zostałem już uniewinniony.

Początkowe zdezorientowanie szybko zamieniło się w panikę. Członkowie Wizengamotu, którzy najwyraźniej brali udział w tworzeniu materiału dowodowego zerkali po sobie niepewnie, ale jakby dopuszczali możliwość, że to, co powiedział właśnie Snape było prawdą. Starali się to, oczywiście ukryć — mizernie, musiał przyznać.

Oskarżycielce nie udało się ukryć strachu w spojrzeniu, które posłała w stronę Egberta Magnusa.

— Nazwisko zamordowanej nie pojawiło się w pana procesie — mruknęła po chwili, czepiając się ostatniej deski ratunku z desperacją, która miała być gwoździem do jej własnej trumny.

— Nie znałem jej nazwiska, dopóki go dziś nie usłyszałem — wyjaśnił Snape, zerkając na siedzącego najwyżej czarodzieja i dodał: — To była ofiara ze Swindon, a ktoś, kto szperał w papierach najwyraźniej nie połączył faktów.

Nie podążył za wzrokiem przewodniczącego, odbierając sobie przyjemność ujrzenia wyrazu przegranej na twarzy oskarżycielki posiłkowej. Wspomnienie twarzy Iris wróciło do niego z siłą, jakiej się nie spodziewał i na jaką nie był przygotowany, a on nagle zapragnął być tak naiwny jak Granger — i móc życzyć sobie, żeby po prostu o wszystkim zapomnieć.

— Sprawdźcie to — mruknął Egbert cicho do siedzących najbliżej czarodziejów, którzy skinęli mu głowami i opuścili salę rozpraw, podczas kiedy mężczyzna zwrócił obojętne spojrzenie na siedzącego przed nim Severusa i dodał głośniej: — Kontynuujmy.

~

Okrągły hol od kilkunastu minut wypełniały odgłosy odbijających się od kamiennej posadzki obcasów, a Hermiona Granger zawróciła w miejscu po raz kolejny, wracając tą samą ścieżką, którą podążała od czasu, kiedy bezczynne siedzenie w miejscu stało się nie do wytrzymania. Harry Potter posłał jej pobłażliwe spojrzenie, kręcąc głową, ale powstrzymał się od przypomnienia przyjaciółce po raz kolejny, że każde z nich długo zeznawało i jej zdenerwowanie nie ma żadnych podstaw.

Widział, że to, co połączyło ją ze Snape'em stało się ważną częścią jej życia, podobnie jak sam mężczyzna. Nie wiedział, czy próbowała to ukrywać, ale nawet jeśli tak — absolutnie jej to nie wychodziło. Ciemnowłosy gryfon obserwował poruszającą się sylwetkę Hermiony, która nerwowo zerkała na ciemne drzwi, za którymi kilkadziesiąt minut wcześniej zniknął Snape, a w pewnej chwili uniósł brew, widząc, że kobieta zatrzymała się w miejscu i podeszła z powrotem do ławki.

— Czyżby w końcu rozbolały cię nogi? — zapytał weselej, kiedy ciężko usiadła obok niego. Chciał poprawić jej humor, co przyniosło częściowy skutek, bo kobieta posłała mu obruszone spojrzenie, ale uśmiechnęła się półgębkiem.

Oparła się wygodniej, wzdychając pod nosem, kiedy niespodziewanie usłyszeli szczęk otwieranych drzwi. Podnieśli głowy, zerkając w ich stronę, a Hermiona odruchowo poderwała się z miejsca i ruszyła w stronę Severusa, który wyłonił się z ciemnego przedsionka. Podeszła do mężczyzny, zerkając na jego kamienną twarz, kiedy szedł przed siebie, a jej szybkie kroki odbiły się echem od niskiego sklepienia, szybko przywracając trzeźwość jego umysłu. Spojrzał w dół, widząc w jej oczach tyle emocji, że miał ochotę odwrócić wzrok. Czego jednocześnie nie umiał za nic zrobić.

Potrafił tylko patrzeć na nią, widząc, że czeka na cokolwiek — na jakikolwiek znak, że wszystko było w porządku. Wolałby nie posiadać umiejętności dostrzegania takich rzeczy. Nie potrafił zmusić się, aby to "cokolwiek" zrobić. Hermiona kątem oka dostrzegła, że dłonie, które trzymał przed sobą, poruszyły się i odruchowo spojrzała w tamtą stronę, dostrzegając, że Snape przetarł palcami wnętrze drugiej dłoni, wykrzywiając je w nienaturalny sposób.

Nie myśląc nawet o tym, że znajdowali się na widoku całego towarzystwa zeznającego w sprawie Draco, kobieta sięgnęła do dłoni Severusa, składając na nich delikatny uścisk i dając mu tym samym znać, że tak jak on był przy niej wcześniej, tak ona zamierzała stał teraz koło niego, czy tego chciał czy nie. Czy zamierzał cokolwiek powiedzieć, czy nie, ona i tak nie zamierzała nigdzie się ruszać.

I chyba dlatego, kiedy zerknął w dół i ponownie odnalazł jej spojrzenie, mimowolnie odpowiedział na nieme jej pytanie, lekko kiwając głową. Usłyszał ciche westchnienie i zobaczył pełny ulgi uśmiech, jaki wypłynął na zaróżowione od emocji usta, który skutecznie wypchnął z jego umysłu wspomnienie Iris i jej martwych oczu.

Harry pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach i przyglądał się im ze swojego miejsca, a na jego usta wypłynął krzywy uśmiech, kiedy dostrzegł niespodziewanie czuły jak na Hermionę gest, którym obdarowała przeraźliwie obojętnego Snape'a. Gest, który najwyraźniej znaczył dla nich o wiele więcej, niż się z pozoru wydawało, bo choć żadne z nich nie było typem, który w ten sposób wyrażało swoje uczucia, oboje odnaleźli dzięki temu jakiś rodzaj spokoju.

Widok ich, razem, dalej był dla niego dziwnie niekomfortowy. Pomimo szczerych chęci, Severus Snape dalej był w jego głowie nieczułym draniem, który prześladował go większość życia, dlatego Harry aż zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł jakim wzrokiem mężczyzna obdarzył jego najlepszą przyjaciółkę. Wzrokiem, który rozwiał wątpliwości, które Potter mógł mieć przeciwko temu związkowi — zbyt dobrze znał spojrzenie pełne troski i wiedział, że oddawał ją w dobre ręce.

Uśmiechnął się pod nosem i wyprostował, obserwując jak para odsuwa się od siebie powoli, bez widocznej niezręczności, a Ginny Weasley, wywołana jako ostatni świadek, mija ich, posyłając Hermionie pełne zdenerwowania spojrzenie. Młoda szatynka skinęła jej głową z otuchą, odprowadzając ją wzrokiem, który szybko zwrócił się w stronę wciąż milczącego Snape'a.

Była szczęśliwa. Harry nie widział żadnego innego wytłumaczenia na uśmiech, który posłała w stronę wysokiego czarodzieja. W jego sercu zapaliło się przyjemne ciepło, że ktoś tak dla niego ważny, znalazł w tym wszystkim coś, co pozwalało jakoś przyzwyczaić się do życia z przeszłością. Że udało jej się znaleźć kogoś, kto rozumiał, co przechodziła i pomagał jej się z tym zmagać.

Zasłużyła na to. Był jej wdzięczny, za wszystko co dla niego zrobiła, ale nie miał realnej możliwości odwdzięczenia się jej, czego wiedział, że i tak by nie przyjęła. Dlatego tak bardzo cieszył go fakt, że Snape rekompensował jej to, co straciła przez niego. Przez to, że wplątał ją w swoją wojnę i zmusił, aby stała przy nim tak blisko. Choć wiedział, że ona tego tak nie widziała — on nie umiał zmienić swojej perspektywy. Nigdy nie umiał i zapewne nigdy nie miał się tego nauczyć. Żałował, że tyle dobrych osób musiało być tak mocno zaangażowanych w jego sprawie; poświęcić tyle, stojąc obok niego.

Hermiona niespodziewanie odwróciła się w jego stronę, jedynie przez ramię rzucając Severusowi porozumiewawcze spojrzenie, ale w tej chwili uwagę jej i wszystkich zebranych w holu świadków przykuła wysoka, rudowłosa postać, która pojawiła się na schodach.

— Ron — usłyszał Snape, marszcząc brwi, kiedy dostrzegł uchylające się usta młodej kobiety stojącej obok niego.

Harry wstał gwałtownie, ruszając w stronę przyjaciela, który szybko zszedł po stopniach i podszedł do rodziców, którzy jako pierwsi się przy nim znaleźli.

— Och, Ron! — powiedziała Molly, tuląc czule syna, który poklepał ją pocieszająco po ramieniu i z krzywą miną odsunął się od matki, śmiejąc się nerwowo pod nosem. — Co ty tu robisz? Co z Lavender?

— Wszystko w porządku — odparł młody Weasley, zerkając na podchodzących do niego przyjaciół. Skinął głową Harry'emu, który odpowiedział tym samym, uśmiechając się przy tym krzywo. — Przepraszam, że wczoraj nie dotarłem. Mieliśmy... mały kryzys. Zupełnie wypadło mi z głowy, żeby posłać ci sowę.

— W ogóle się tym nie przejmuj — przerwał mu szybko Potter, a Hermiona bez słowa mu przytaknęła. — Wszystko da się załatwić.

— Najważniejsze, że z Lavender wszystko dobrze — dodała gryfonka. Weasley odpowiedział jej kwaśną miną i zmarszczonymi brwiami, ale po chwili i na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech. — Cieszę się, że tu jesteś, Ron.

Zaskoczony Harry obserwował, jak przyjaciółka po raz drugi tego dnia podważa podstawy jego wiary, że zna ją jak własną siostrę; podeszła do wysokiego mężczyzny, przytulając go nieco niezręcznie, a ten w odruchu objął jej drobne ciało, odpowiadając uściskiem z równie skonsternowanym wyrazem na twarzy, co Potter. Najwyraźniej emocje przejęły nad nią kontrolę, a ona zdecydowała poddać się takiej kolei rzeczy i nikt nie miał prawa ani nie zamierzał tego kwestionować.

— Czyżbyś rozklejała się na starość? — zapytał Harry, łamiąc bariery zdenerwowania i wywołując wesoły śmiech przyjaciółki, która odsunęła się od Rona i otarła wierzchem dłoni łzy wzruszenia, które wycisnęło z niej coraz mocniej dające o sobie znać zmęczenie.

— Och, zamknij się — mruknęła pod nosem, na co zarówno Potter jak i Weasley prychnęli, podchwytując chwilową euforię, która wycisnęła na całej trójce beztroskie, pełne ulgi śmiechy.

Snape musiał odwrócić od tego widoku wzrok. Była taka szczęśliwa, taka... Taka, jakiej dawno jej nie widział. Taka, jaką pragnął ją widzieć. Zrozumiał, że to nie on miał być tego sprawcą, za to miał stać się powodem, dla którego po wszystkim, miała wziąć na siebie brzemię oskarżeń o zranienie jego uczuć. Nie mógł na to pozwolić. Nawet będąc pewnym, że Potter i Weasley stanęliby po jej stronie, wiedział już, że nie może i nie chce dopuścić do tego, aby ktokolwiek inny miał stanąć przed takim wyborem.

Jakkolwiek miał się zakończyć ich sojusz — nie mógł pozwolić jej wziąć na siebie winy za ich rozstanie, tak jak chciała. Nawet jeśli miałaby do niego żywić o to urazę. Zbyt wiele poświęcili, aby przywrócić jej choć trochę radości z życia, żeby teraz kazać jej się cofnąć.

Wrócił do Minerwy, przyglądającej się całej scenie z ławki na uboczu, na której siedziała w towarzystwie Narcyzy, która posłała Severusowi przelotne spojrzenie, nie mówiąc jednak ani słowa. Cała trójka obserwowała młodych czarodziejów, którzy wraz z państwem Weasley oddali się chwilowemu odrealnieniu, aby zabić jakoś ostatnie, nerwowe minuty, które spędzali w Ministerstwie.

Kiedy Ginny opuściła salę, Molly i Hermiona od razu ją przejęły, a Harry podszedł do strażnika, tłumacząc, że jeden ze świadków dotarł spóźniony, ale jest gotów zeznawać. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że będzie musiał powiadomić o tym przewodniczącego, ale w końcu skinął Potterowi głową, mierząc go oschłym spojrzeniem. Spodziewali się utrudnień i szczerze mówiąc nie zdziwiłoby ich, gdyby Ronowi odmówiono możliwości zeznań — jednak Winston Pratney nie bez kozery uznawany był za jednego z lepszych, skuteczniejszych prawników w Londynie. Dzięki jego ingerencji młodemu Weasleyowi pozwolono złożyć Przysięgę Wieczystą i poświadczenie w normalnym trybie, który ich nie dotyczył "ze względów bezpieczeństwa", a kiedy rudowłosy czarodziej zniknął w końcu w ciemnej sali, Hermiona i Harry wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

Spojrzenia, które powoli blakły i stawały się mętne, skanując otoczenie z jedną myślą krążącą po zmęczonych umysłach. Tak blisko do końca. Wszyscy czuli, że powoli i nieuchronnie zbliżał się finał rozprawy, który jak każdy ich dotychczasowy krok, również mógł zostać zasabotowany. Gorączkowo zastanawiali się, w jaki sposób mogło się to stać, a odpowiedź przyszła szybciej, niż ktokolwiek z nich chciał.

— Skorzystają z przedłużonego okresu głosowania — oznajmił Pratney, który wyłonił się z sali zaraz po tym, jak opuścił ją Ron.

Hermiona spojrzała na Harry'ego, który najwyraźniej, podobnie jak ona, również nie był zaskoczony takim obrotem spraw, ale jej serce mimo to pękło, kiedy dostrzegła gasnący cień nadziei w zielonych tęczówkach.

— Ile czasu? — zapytał niemrawo Potter, a Hermiona zerknęła na wysokiego czarodzieja w eleganckiej, skrojonej szacie adwokackiej.

— Do dwóch tygodni — odparł Winston. — W zaistniałych okolicznościach myślę, że możemy śmiało założyć, że skorzystają z tego prawa w pełni.

Dwa tygodnie. Młoda gryfonka poczuła, że pusty żołądek ścisnął się jeszcze mocniej, boleśnie reagując na słowa Pratneya. Złapała się za brzuch, odwracając od towarzystwa i niespodziewanie natrafiła na czujne spojrzenie Severusa, utkwione w niej pod zmarszczonymi brwiami.

Zobaczył wtedy, jak w orzechowych tęczówkach odbija się zrezygnowanie, jak jej usta wykrzywiają się w poczuciu bezradności. Zmęczenie i przemożna ochota odpoczynku wymalowały paskudny grymas na pięknej twarzy, którą zwróciła w jego stronę, szukając ratunku; jakby tonęła, a on był jedyną deską ratunkową. Obserwował, jak nerwowo potarła nasadę nosa, przecierając zmęczone powieki, ale niespodziewanie jej uwagę przykuł szczęk ponownie otwieranych drzwi.

Draco Malfoy pojawił się w nich jak duch. Strażnicy szli obok niego w ostatnim manifeście potęgi Ministerstwa, odgradzając dostęp tak, że ledwo widać było jego bladą twarz zza postawnych ciał. Wszyscy przyglądali się w ciszy, przerywanej jedynie rytmicznymi krokami ochroniarzy, jak mężczyzna zostaje odprowadzony ku schodom prowadzącym na piętro, przy okazji rzucając im przelotne, kompletnie puste spojrzenie.

I choć ta scena trwała o wiele krócej i nie padło podczas niej ani jedno słowo, wszyscy zdawali sobie sprawę, że wywołała o wiele więcej emocji, niż sprzeczka ze strażnikami podczas przerwy. Nie było osoby, która nie posłała Narcyzie zbolałego, pełnego współczucia spojrzenia, a każdy widział, ile ogników determinacji zapaliło się w oczach Harry'ego, kiedy odprowadzał blondyna wzrokiem.

— Dajcie znać, jak będziecie coś wiedzieć — mruknął Ron, kiedy po odejściu Draco zapadło chwilowe milczenie. — Muszę spadać, nie wiem, kiedy to wszystko szlag trafi...

— Jasne — przerwał mu Potter i zmarszczył mocno brwi, przyglądając się przyjacielowi. — Mówiłem ci już, niczym się nie przejmuj. I tak jestem ci strasznie wdzięczny, że przyszedłeś.

— Uważaj, stary — dodał niespodziewanie rudowłosy czarodziej, unosząc brew. — Hermiona może wymówić się wiekiem, ale tobie nie będzie tak łatwo.

Stojąca obok niego szatynka parsknęła śmiechem tak odruchowo, że sama była zaskoczona, ile przytłaczającej bezsilności ulotniło się wraz z urywanym oddechem.

— Harry'emu pozostaje szaleństwo — powiedziała pod nosem, zgarniając teatralnie oburzone spojrzenie ciemnowłosego przyjaciela. — Wybacz, inne wymówki są już zajęte.

Uśmiechnęła się, widząc, że czarne kosmyki rozsypały się niedbale po czole, kiedy mężczyzna pokręcił z pobłażaniem głową. Ron zawtórował mu cichym prychnięciem, a Ginny stojąca obok nich, popatrzyła na brata z uśmiechem i mruknęła:

— Pójdę z tobą, co?

Rodzeństwo wymieniło porozumiewawcze spojrzenie, a wysoki rudzielec skinął głową na znak zgody.

— Dajcie proszę znać, czy wszystko w porządku — poprosiła Molly, zerkając czule na najmłodszego syna.

— Jasne, mamo. Nie martw się — dodał pokrzepiająco, posyłając matce szeroki, choć zdaniem Hermiony nieco wymuszony uśmiech. — Wszystko się jakoś ułoży.

Wtedy dotarło do niej, że Ron był dokładnie taki, jak oni; cierpiał i ukrywał to, odreagowując na swój, unikalny sposób. Hermiona zagłuszała wspomnienia i wyrzuty sumienia sypiając ze Snape'em, Harry tłumił strach o przyszłość Draco przepracowując się do granic możliwości, a Ron wyładowywał swój strach o Lavender w jedyny znany sobie sposób — mówiąc, co czuje. Każde z nich było tak samo winne, a jednocześnie żadne z nich nie powinno za takie być uznawane. Każde miało powód, jednak żadne nie miało wyboru. Tacy już byli. Tacy zawsze byli. Ale byli razem, wspierali się, stali obok siebie — zawsze. I tym razem nie miało być inaczej.

— Ja również będę się zbierał, panie Potter — wtrącił Pratney, zerkając na Harry'ego. — Muszę dopełnić formalności transportu pana Malfoya i podpisać papiery z protokołu rozprawy.

— Dziękuję, Winston — mruknął niemal od razu ciemnowłosy czarodziej, podchodząc bliżej prawnika. — Naprawdę... Nie sądziłem, że wciągnę cię w takie bagno, ale koniec końców cieszę się, że tak się stało. Dzięki tobie mamy realne szanse, żeby coś ugrać.

Wysoki mężczyzna uśmiechnął się krzywo, posyłając Potterowi nieco pobłażliwe spojrzenie.

— Jeszcze nie ma za co dziękować — mruknął. — Zresztą to nie ja odwaliłem kawał dobrej roboty — dodał, zerkając wymownie po zbiorowisku dookoła nich. — Mamy naprawdę dobry materiał. Na waszym miejscu byłbym dobrej wiary.

Hermiona zmarszczyła brwi, czując dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy dostrzegła, że spojrzenie oczu prawnika na nieco dłuższą chwilę zawiesiło się najpierw na Harrym, a zaraz później na Severusie. Popatrzyła po twarzach mężczyzn, które jednak nie powiedziały jej absolutnie nic, co tylko spotęgowało nieprzyjemny gorąc w lędźwiach, który szybko ostudził wesoły śmiech Ginewry.

— Słyszeliście — powiedziała energicznie, przywdziewając na twarz radosny uśmiech. — Głowy do góry i chodźmy już stąd, zamarznę, jak zostanę tu jeszcze chwilę dłużej.

Towarzystwo roześmiało się niemrawo, powoli idąc za radą Pratneya i odsuwając niepokój i obawy związane z procesem na bok. Zrobili, co w ich mocy, żeby pomóc sprawie Harry'ego i teraz musieli liczyć, że to wystarczy. Że tym razem los będzie dla nich odrobinę łaskawy, a Ministerstwo nie znajdzie możliwości ani dalszych chęci, aby uprzykrzać im życie. Co, oczywiście, było jedynie płonnym marzeniem.

— Wracam z Minerwą do Hogwartu — mruknął Snape, kiedy rudowłosi czarodzieje wraz z prawnikiem opuścili hol, a Narcyza żegnała się z Potterem. Hermiona stojąca obok niego, posłała mu przelotne spojrzenie, a mężczyzna dodał: — Mimo wszystko ma już swoje lata, takie atrakcje jej nie służą.

Jego słowa częściowo wywołały pożądany skutek, a kąciki ust kobiety uniosły się na moment, uwydatniając wgłębienia w bladych policzkach.

— Kto by pomyślał — powiedziała cicho gryfonka. — Taki troskliwy przyjaciel. — Surowe, teatralnie oburzone spojrzenie Severusa rozbawiło ją, a jego wywracające się ku sklepieniu oczy wycisnęły na jej usta słaby uśmiech. — Ja zostanę z Harrym. Nie chcę, żeby był sam. Przynajmniej teraz, kiedy... powiedzmy, że wszystko skończyło.

Dostrzegła, że wysoki mężczyzna skinął głową i odruchowo zrobiła to samo.

— Jeśli później uznasz, że sama potrzebujesz towarzystwa... — Hermiona uniosła brew, posyłając zaskoczone spojrzenie Snape'owi, który przeciągał słowa, jakby nie do końca chciał je wypowiadać. Co nie było prawdą, a on zwyczajnie nie był pewien, jak dobrać słowa, aby nie wyczuła, że to nie o jej samotność wcale się rozchodziło. — Wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Wiedziała. I choć równie dobrze wiedziała, że to okrutne wykorzystywanie z jej strony, miała świadomość, że skorzysta z jego propozycji. Zlustrowała jego twarz z uśmiechem, którego nawet nie kontrolowała, a który pełen był niewypowiedzianej wdzięczności i uczucia, jakie zawładnęło na moment jej sercem.

— W takim razie do zobaczenia później — mruknęła, nie spuszczając wzroku, kiedy Severus bez słowa otaksował wzrokiem jej sylwetkę.

Zbliżył się nagle, składając pocałunek na jej policzku, co było tak niespodziewanym, ale potrzebnym gestem, że Hermiona aż przymknęła powieki, mimowolnie sięgając dłonią do jego ciała. Ułamek sekundy później dalej czuła jego usta na skórze, jego zapach tuż obok siebie i musiała mocno skupić się, aby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje, kiedy Severus odsunął się, kiwając jej na pożegnanie głową.

— Dziękuję, pani dyrektor. — Harry skłonił się lekko byłym nauczycielom, którzy skierowali się do wyjścia, a McGonagall czekająca nieopodal, odwróciła się, posyłając przyjacielowi przelotne spojrzenie i uśmiechnęła się do ciemnowłosego gryfona. — Profesorze Snape.

— Odpocznij, Potter. Zasłużyłeś — powiedziała Minerwa. — Powiadom nas o werdykcie, jak tylko zapadnie.

— Tak jest — odparł młody mężczyzna z weselszym uśmiechem, dostrzegając kątem oka ukradkowe spojrzenie, jakie jego przyjaciółka posłała w stronę Snape'a. — Liczę, że będą to dobre wieści.

— My również — dodała McGonagall, ignorując pytające spojrzenie stojącego obok niej Severusa. Pożegnała się z byłymi podopiecznymi, odchodząc ku schodom, a Hermiona chwilę patrzyła za ich znikającymi plecami.

— Powinnaś z nim iść — powiedział nagle Harry.

Odwróciła się do niego z pytaniem wymalowanym na twarzy i zorientowała się, że zostali jedynymi osobami w podziemiach Ministerstwa.

— Mówiłam ci przecież — zaczęła, przybierając coraz bardziej pobłażliwy ton z każdym słowem — to ty jesteś moim najlepszym przyjacielem.

Potter zaśmiał się gorzko, kręcąc głową i wystawił w stronę przyjaciółki ramię, unosząc brew.

— W takim razie co powiesz na spacer?

Hermiona uśmiechnęła się, wtulając w ciało przyjaciela, który poprowadził ją w stronę wyjścia, wiedząc, że jest coś, o czym chciał w końcu jej powiedzieć. Teraz, kiedy proces się skończył, nie miał powodu, aby dłużej to ukrywać.

— Zamierzam zabrać Draco gdzieś daleko stąd, jak to wszystko już się skończy — powiedział, kiedy spokojne kroki zaprowadziły ich w stronę parku nieopodal gmachu brytyjskiego Ministerstwa Magii.

Nie zawahali się pozostać na otwartej przestrzeni; słońce przyjemnie muskało ich twarze zza koron drzew zasadzonych pomiędzy wytyczonymi, ogrodzonymi ścieżkami, którymi spacerowali chłonąc ciepłe podmuchy wiosennego wiatru. Brak ludzi dookoła jedynie zachęcił ich do dalszej wędrówki, dając spokój na odbycie rozmowy, która miała przynieść obojgu więcej, niż początkowo planowali.

— Gdzieś daleko stąd — mruknęła Hermiona. — Brzmi jak plan.

Jej kpiący uśmieszek przybrał wesoły wyraz, kiedy dostrzegła spojrzenie przyjaciela.

— Pomysł to już dużo — stwierdził nieugięcie Harry. — Podejrzewam, że nie będzie za bardzo wybredny, mając do wyboru coś innego niż Azkaban. — Potter zrozumiał, że nie powinien był żartować w ten sposób, kiedy brwi Hermiony zmarszczyły się w krzywym grymasie. — Ale i tak... fakt, że w ogóle będę mógł to zrobić jest tylko i wyłącznie twoją zasługą. Udało ci się w końcu przemówić do tego pustego łba no i jesteś tu dzisiaj...

Słabe prychnięcie kobiety zmusiło go do obrócenia głowy w jej stronę.

— Och, daj spokój, Harry — przerwała mu Hermiona. — Cały czas mi za to dziękujesz, a ja ci powtarzam, że...

— To powtarzaj dalej, akurat na moją upartość nie ma mocnych — wszedł jej w słowo Potter, zarabiając karcące, podszyte rozbawieniem spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. — Naprawdę, Hermiona... To, co dla mnie zrobiłaś, co zrobiłaś dla nas — dodał, marszcząc brwi. — Chyba nigdy ci się za to nie odwdzięczę. Ani tobie, ani Snape'owi.

Młoda gryfonka zaśmiała się niespodziewanie, zerkając na przyjaciela pobłażliwie.

— To tego nie rób — powiedziała. — Żadne z nas nie oczekuje niczego w zamian.

Wiedziała, że może mówić w jego imieniu. Wierzyła, że może wypowiadać się za Severusa, przynajmniej w tej kwestii. Nigdy nie dał odczuć, że jest inaczej, a ona nie miała żadnych podstaw, aby kwestionować ten fakt.

Niespodziewanie kolejne pytanie Harry'ego dosłownie wryło ją w ziemię.

— Zakochałaś się w nim, prawda?

Continue Reading

You'll Also Like

2.8K 168 22
Elizabeth Snape Nazwisko znane każdemu fanowi serii o pewnym czarodzieju. A gdyby ten nieczuły nietoperz zapijał smutki i za późno wyjął co poskutkow...
74.6K 3.8K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
482K 18.3K 24
Ministerstwo uchwala ustawę o małżeństwie, by ponownie zaludnić świat po wojnie. Hermiona Granger zostaje sparowana z Draco Malfoyem. Czy to kiedykol...
20.9K 3.6K 22
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...