Sojusz, Granger?

By HachiYuuko

203K 14.9K 7.3K

A co gdyby to wszystko zaczęło się od kłamstwa? ~ Cztery lata po wygranej bitwie rehabilitowany Severus Snape... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42 [część 1]
Rozdział 42 [część 2]
Rozdział 42 [część 3]
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Rozdział 74 [część 1]
Rozdział 74 [część 2]
Rozdział 75
Rozdział 76
Rozdział 77
Rozdział 78
Rozdział 79
Rozdział 80
Rozdział 81
Rozdział 82 [część 1]
Rozdział 82 [część 2]
Rozdział 83
Rozdział 84
Rozdział 85
Rozdział 86 [część 1]
Rozdział 86 [część 2]
Rozdział 87
Rozdział 88
Rozdział 89
Rozdział 90
Rozdział 91
Rozdział 92
Rozdział 93

Rozdział 16

2K 173 99
By HachiYuuko

Na kilka dni Hogwart zamienił się w pole minowe, a Hermiona czuła się jak żołnierz, który musi uważać co robi i gdzie stawia kroki. A przede wszystkim musi pamiętać, kto jest wrogiem. Czuła dziwne skręcanie w żołądku, ilekroć jej myśli wracały do całej sprawy. Owszem, Snape nie był niczemu winien, ale jego obojętna postawa i tak ją denerwowała.

Ku swojemu rozczarowaniu nie udało jej się dojść do tego, co dokładnie dolega Snape'owi. Próbowała poruszyć temat kilkukrotnie, jednak za każdym razem osiągając ten sam efekt — odwrócenie kota ogonem przez profesora, który albo zmieniał temat, albo wypraszał ją, sugerując, że powinna zająć się swoimi obowiązkami. Których na jej szczęście nie brakowało.

Listopad zapowiadał się wietrznie, pogoda zaczynała płatać coraz zmyślniejsze figle, a mecze Quidditcha nie były już przyjemne ani dla oglądających, ani dla graczy. I mimo, że zamek wewnątrz był przyjemnie ciepły i dawał względne poczucie spokoju, Hermiona nie umiała się skupić. Siedziała właśnie w sali, w której odbywały się jej zajęcia i patrzyła za okno, wsłuchując się w dźwięk skrzeczących piór przesuwanych po pergaminie, kiedy usłyszała donośny gong, oznajmiający koniec zajęć. Nie miała pojęcia, że czas upłynie tak szybko.

— Jeśli komuś nie udało się zrobić notatek to niech dokończy je w ramach pracy domowej. Nie będę ich oceniać, ale przejrzę je i omówimy je na następnych zajęciach — powiedziała zamyślonym tonem, kiedy uczniowie zaczęli pakować swoje rzeczy. — Reszta z was ma wolne.

Uczennica siedząca w pierwszej ławce posłała swojej koleżance zdziwione spojrzenie, ale nikt nie skomentował dziwnego zachowania nauczycielki, kiedy pogrążona we własnych myślach spokojnie czekała, aż studenci opuszczą salę. 

W tym samym czasie na trzecim piętrze panowała tak napięta atmosfera, że uczniowie starali się nie wydać najmniejszego dźwięku, pakując swoje książki. Snape stał się jeszcze bardziej złośliwy i nie do wytrzymania, o ile było to w ogóle możliwe. Nie kontrolował już swojego zachowania tak, jak do tej pory i choć nie podnosił głosu, skutecznie potrafił wymusić kompletną ciszę na lekcjach. Uczniowie widząc jego zły humor i krzywe spojrzenie bali się nawet oddychać, a nawet ślizgoni, którzy do tej pory pozwalali sobie na wiele, siedzieli jak myszy pod miotłą.

— No i czego tu jeszcze sterczycie? — warknął na nich, kiedy mozolne ruchy trzecioklasistów zaczęły go wyprowadzać z równowagi. — Wynoście się, ale już.

Niezmąconą do tej pory ciszę zagłuszyły chaotyczne odgłosy odsuwanych krzeseł oraz w pośpiechu zbieranych książek, piór i kałamarzy. Z ulgą wymalowaną na twarzach na korytarz wylała się fala uczniów, napotykając przeszkodę w postaci czekającej na zewnątrz dyrektor McGonagall.

Odczekała, aż Severus zostanie w klasie sam i weszła cicho, zamykając za sobą drzwi.

— Przyszłaś po raz kolejny mi grozić? — prychnął mężczyzna świadom jej obecności, jednak nie zaszczycając ją nawet krótkim spojrzeniem. — Czy chcesz oznajmić mi, żebym spakował manatki?

— Nie ma powodów do uszczypliwości — powiedziała Minerwa, podchodząc bliżej biurka przyjaciela. Jej mina była nieodgadniona, a Snape, który w końcu spojrzał na swoją przełożoną, nie był w stanie nic z niej odczytać. Choć zdawało mu się, że przyszła rozwiązać polubownie sprawę panny Blakers to nie był już tego w stu procentach pewien. — Rada właśnie skończyła obrady.

— Domyśliłem się, że nie przyszłaś pogawędzić — wycedził jadowicie Snape. McGonagall westchnęła, przymykając oczy.

— Chciałabym porozmawiać z dorosłym Severusem, jeśli twoja pięcioletnia wersja ciebie może na to pozwolić — odparła. Snape posłał jej wymowne spojrzenie okraszone uniesiona brwią, ale odłożył na bok pióro i wyprostował się na krześle.

— Pięcioletnia wersja mnie chciałaby posłuchać, co masz do powiedzenia.

— Pani Murphy nie była... optymistycznie nastawiona do całej sprawy — zaczęła Minerwa zrezygnowanym tonem. — Wiesz, jaki ma do ciebie stosunek po konflikcie z jej córką.

— Widzę, że obiektywizm był rzeczywiście hasłem przewodnim obrad Rady — prychnął pod nosem Severus. Nie zachował się w stosunku do Amandy Murphy w żaden nadzwyczaj niemiły sposób, a to, że jej matka była hipohondryczną nie było jego winą. Miał jednak pecha, bo od dwóch lat była przewodniczącą Rady Rodziców.

— Daruj sobie — poprosiła Minerwa, choć ton jej głosu sugerował, że nie ma zamiaru się kłócić. — To była ciężka sytuacja, Severusie. Dziewczyna co prawda nie poroniła, ale jest w kiepskiej kondycji psychicznej.

— A ma mnie to obchodzić bo...? — spytał Snape przeciągle.

— Bo jesteś tylko człowiekiem i wiem, że tak naprawdę przejąłeś się jej stanem.

— Prędzej ta pięcioletnia wersja mnie się przejęła — mruknął. Dyrektorka posłała mu lekko rozbawione spojrzenie, w którym nie było już widać urazy ani złości. Mimo, że dopiero teraz rozmawiali po raz pierwszy od czasu ostrej wymiany zdań.

— Rada zdecydowała, że w tej sytuacji nie zawinił nikt — stwierdziła w końcu Minerwa. — Horacy powiadomił mnie o sytuacji wcześniej, więc może spać spokojnie, a co do ciebie...

— Niech zgadnę — przerwał jej Severus, pochylając się w stronę Minerwy i opierając łokcie na blacie. — Jestem bezdusznym draniem, który w dodatku zignorował problem kolegi po fachu, ale nie można zarzucić mi nic nieprofesjonalnego.

— Poza sposobem nauczania i odzywkami — dodała jego rozmówczyni, wymownie ruszając brwiami. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, które wyrażały w ich wypadku więcej niż słowa, a kobieta posłała w stronę Snape'a lekki uśmiech. — Ale tak, jak zwykle masz całkowitą rację.

Na chwilę pomiędzy dwójką nauczycieli zapadło milczenie. Severus przyglądał się starszej przyjaciółce, badając oznaki ulgi, które w końcu zdecydowała się pokazać. Minerwa z kolei czuła, że to dobry moment na przeprosiny, które jednak za nic nie chciały jej przejść przez gardło. Stała nad swoim podwładnym, zaciskając mocno dłonie złączone przed sobą i próbowała w głowie ułożyć słowa, aby zabrzmiały jakkolwiek dobrze mogły w tej sytuacji.

— Rada wyciągnęła wobec ciebie jakieś konsekwencje? — spytał w pewnej chwili Snape. Minerwa spojrzała na niego i pokręciła lekko głową.

— Gdyby Mungo zdecydował o jej przeniesieniu, lub co gorsza straciłaby dziecko... Wtedy pewnie wyciągnęliby konsekwencje — przyznała spokojnie, choć wyczuł w jej głosie ulgę, że tak się jednak nie stało. — Dopóki jednak jej stan jest w miarę stabilny i Poppy nad nią czuwa, Rada nie zdecydowała się wyciągać konsekwencji wobec nikogo.

W jej głosie pobrzmiewała złość na samą siebie, co Snape wydedukował po sposobie, w jaki zacisnęła szczękę.

— Ale zagrozili ci, że następnym razem stracisz posadę — dokończył za nią, wysuwając - jak się okazało - słuszne wnioski.

— Zagrozili — przyznała Minerwa. Snape nie mógł oprzeć się uczuciu tryumfu, które ogarnęło jego umysł, kiedy widział potulną minę Minerwy. Widok jej skruchy poprawił mu humor, co mogło świadczyć, że może naprawdę był bezdusznym draniem. — Ale póki co nadal jestem tu dyrektorką i... — Zwiesiła głowę, jakby miała trudność z odnalezieniem dobrych słów. — Severusie, przepraszam. 

Uniósł brew, kompletnie zaskoczony jej słowami.

— Nie powinnam tak agresywnie na ciebie napadać — dodała. Cała Minerwa, pomyślał Snape. Przyzna się do błędu, ale nie będzie się zbędnie tłumaczyć.

— To eufemizm? — sarknął, ale bez nuty jadu, jaka zawsze temu towarzyszyła. — Groziłaś mi utratą pracy.

— Nie żeby ci na niej zależało — mruknął czarownica, uśmiechając się już z wyraźnie odmalowaną na twarzy ulgą. Wiedziała, że Snape - gdyby wciąż żywił do niej urazę - zachowałby się zupełnie inaczej. Zwyzywałby ją i kazałby wyjść, ale co najważniejsze nie przyjąłby przeprosin.

Ich rozmowę przerwało niespodziewanie wtargnięcie do sali.

— Severusie, mogłabym... — Hermiona stanęła jak wryta, patrząc zakłopotana to na byłą opiekunkę, to na profesora Snape'a. Oboje byli dość mocno zaskoczeni jej obecnością i sposobem, w jaki zaczęła rozmowę, ale żadne nie skomentowało zajścia. Młoda kobieta natomiast spłonęła rumieńcem, ledwo dostrzegalnym w ponurym, mdłym świetle popołudnia i wycofała się za drzwi, mrucząc pod nosem przeprosiny.

— Chcę wiedzieć o co chodziło? — zaczęła McGonagall, wciąż wpatrzona w drzwi, za którymi zniknęła jej była podopieczna.

— Twoja psychika nie jest chyba jeszcze w tak dobrej kondycji — odparł Snape bez cienia wyrzutu. Sięgnął po pióro w momencie, w którym Minerwa posłała mu zaskoczone spojrzenie. Wiedział, że to dobry moment, aby wykorzystać wpadkę Granger na swoją korzyść. — Jeśli to wszystko, to chciałbym już wrócić do obowiązków.

— Pomyślałby kto, że taki przykładny z ciebie nauczyciel — sapnęła lekko rozbawiona Minerwa. Tym razem to Snape posłał jej spojrzenie, jednak lekko oburzone. Jednocześnie zastanawiał się, czy w ogóle nie wyciągnęła dwuznaczności w jego tonie czy była lepszą aktorką, niż sądził.

— Chyba wziąłem sobie twoje rady do serca. Nie tego chciałaś?

Wymienili krzywe uśmiechy i kobieta skinęła mu głową, kierując się ku drzwiom. Na korytarzu napotkała swoją byłą uczennicę, która oparta plecami o murowaną ścianę wykręcała palce u dłoni w zdenerwowaniu. Na dźwięk otwieranych drzwi wyprostowała się jak struna, obdarzając dyrektorkę krótkim, beznamiętnym spojrzeniem.

Zniknęła za drzwiami szybciej, niż Minerwa zdążyła cokolwiek powiedzieć. Szybko rzuciła na salę zaklęcie wyciszające wiedząc, że nie może ryzykować podsłuchiwania.

— Piękne przedstawienie, Granger — skomentował Snape, upewniwszy się, że Minerwa nie może ich podsłuchać. — Wiedziałaś, że była w środku?

— A jak pan myśli? — spytała retorycznie Hermiona, przysiadając na blacie pierwszej ławki. Zarzuciła nogę na nogę, odsłaniając delikatnie łydkę i choć było to niezamierzone, Snape na sekundę zawiesił na niej wzrok. — Co postanowiła Rada?

— Oczywiście, że po to przyszłaś — mruknął pod nosem, powodując u młodszej nauczycielki urywany śmiech. — Wolisz dłuższą wersję czy od razu przejść do pikantnych szczegółów?

Hermiona posłała mu zadziorny uśmiech, sugerując odpowiedź.

— Rada zagroziła, że jeszcze jedna taka akcja, a Minerwa wyleci stąd z hukiem — oznajmił Snape, nieco koloryzując fakty. Jednak błysk w oczach Granger i nikły uśmiech, który próbowała przed nim ukryć, jasno dały mu do zrozumienia, że to właśnie chciała usłyszeć.

— Można się było tego spodziewać. Ale nie tylko po to przyszła, prawda? — spytała konspiracyjnie, pochylając się do niego z iskierką w oku. — Przyszła przeprosić?

— Zupełnie tak, jak to przewidziałem — mruknął dumny z siebie mężczyzna. Zmrużył jednak oczy, zauważając, że nie docenił jej zdolności dedukcji. Zawsze myślał, że jest po prostu przemądrzała, a jednak pod czerepem kudłatych loków tlił się jakiś intelekt.

— Żałuję, że tego nie widziałam — przyznała nieco zjadliwie. Wciąż była zła, chociaż wstydziła się do tego przyznać przed samą sobą. — W każdym razie dobrze, że mamy to już z głowy. Ten tydzień niepewności naprawdę dał nam wszystkim w kość.

— Przyszłaś tu plotkować, czy masz jakiś konkretny cel? — sarknął w odpowiedzi Snape, unosząc lekceważąco brew. Zauważył, że kobieta nieco się zmieszała, a sekundę później jej wargi zacisnęły się w prostą linię.

— Ja wiem, że to nie jest moja sprawa, profesorze...

Mężczyzna doskonale wiedząc, po co przyszła, przerwał jej niemal natychmiastowo:

— Zacznij zwracać się do mnie po imieniu, w najbliższym czasie będziesz musiała często go używać.

— Przecież i tak nikt nas nie słyszy — odparła odruchowo Hermiona, nie zauważając krzywego wzroku Snape'a, kiedy usłyszał jej słowa. Nie chciała dać się zbyć po raz kolejny, więc szybko mruknęła: — Nie chcę być wścibska, po prostu wyglądało to dość groźnie i pomyślałam...

— Że jako dobra samarytanka będziesz w stanie ulżyć mojemu cierpieniu? — zakpił, teatralnie gestykulując zdrową ręką. Hermiona zacisnęła mocniej wargi, czując, że naruszyła jego prywatną strefę. A nie chciała stracić sprzymierzeńca, jakim okazał się Snape. — Powiem to raz i chcę, żebyś zapamiętała. Bo następnym razem nie będę na tyle uprzejmy, żeby uprzedzić.

— Mam się nie wtrącać w pana prywatne sprawy — dokończyła za niego Hermiona, spuszczając głowę. Była wściekła na siebie, że cała determinacja, z którą tu przyszła, w jednej sekundzie po prostu się ulotniła. Jeśli to byłby Harry lub Ron pewnie brnęłaby dalej, próbując wyciągnąć wszystkie informacje, ale z nim nie umiała. Nie mogła się zmusić, żeby wdepnąć w jego życie. Westchnęła, kiedy Snape milczeniem potwierdził jej słowa. — Dobrze, więc zmieńmy temat. Jest coś...

Severus przyjrzał się uważniej twarzy dziewczyny, zauważając zmarszczki pomiędzy jej brwiami. Spuściła wzrok, więc bez krępacji mógł zjechać niżej, zawieszając spojrzenie na wyjątkowo gęstych rzęsach, drobnym, piegowatym nosie, który poruszał się nerwowo czy na ustach - przygryzała co chwila wargi, które lekko spuchły i nabrały czerwieńszego odcienia. Przyciągało to jego uwagę choć sam nie do końca rozumiał powód. Być może oczekiwał, że się odezwie, podczas kiedy ona najwyraźniej nie wiedziała, jak ubrać w słowa myśli, które miała w głowie.

— Za niedługo rozpoczną się zajęcia, Granger, więc streszczaj się z łaski swojej, bo nie mam całego dnia — burknął nerwowo, odwracając spojrzenie na stół, gdzie zalegały jego porzucone papiery.

— Wiem, że cały nasz plan opiera się głównie na improwizacji — zaczęła powoli, unosząc na niego brązowe oczy. — Tylko, że biorąc pod uwagę sytuację nie jestem pewna, czy nie lepiej będzie nam ustalić jakiś symbol... Znak... No wie pan, żebyśmy wiedzieli, kiedy grać.

— Mam zakasłać dwa razy, czy może krzyknąć: "akcja"? — prychnął Snape, zerkając lekceważąco na Hermionę. Ta wywróciła jedynie oczami, uśmiechając się półgębkiem.

— Mówię o czymś dyskretnym, profesorze, coś co nie wyda się podejrzane. A krzyknięcie "akcja" chyba się do tego nie zalicza — odparła, unosząc wymownie brew. Przyłapała się, że ten gest podpatrzyła u niego i zaczęła coraz częściej używać go w ich rozmowach. W ogóle zauważyła, że jego sarkastyczny ton - mimo swoich wad - często się jej udzielał. Najczęściej w jego obecności.

— Kaszel jest dość naturalnym odruchem — przyznał obojętnie, zatapiając gwint pióra w kałamarzu. Zaczął wypełniać rubryki, nie zważając na Hermionę, która oczekująco się w niego wpatrywała. — Do tej pory nie miałaś problemu z wyczuciem momentu. Co się zmieniło?

— Nic. Po prostu to, że udawało nam się do tej pory skorzystać z każdego nadarzającego się momentu nie znaczy, że nie przyjdzie taki, który spieprzymy — stwierdziła, a słysząc jej poważny ton Snape podniósł wzrok. Zauważył, że minę miała prawie grobową. Nie mógł odmówić braku logiki w jej rozumowaniu. Odłożył ostrożnie pióro, wzdychając, że znów oderwała go od pracy.

— Nie doceniłem cię, Granger. Myślałem, że będziesz potrzebować wskazówek na każdym kroku, a to już któraś z kolei sytuacja, kiedy używasz tego swojego osławionego mózgu — powiedział, na co Hermiona tylko szerzej się uśmiechnęła. Zmrużył oczy, jednocześnie unosząc brew. — Masz jakiś pomysł, czy to tylko luźna propozycja?

— Nie wiem, co mogłoby być na tyle naturalne, żeby nikt się nie zorientował — mruknęła obejmując dłońmi ławkę, na której siedziała. Pochyliła się lekko do przodu i zerknęła w stronę okna, nerwowo ruszając w powietrzu nogą.

— Jak mówiłem, musisz zacząć mówić do mnie po imieniu, a i ja nie mogę wiecznie nazywać cię Granger — stwierdził. Hermiona spojrzała na niego, szybko kalkulując. Jego pomysł był prosty, ale dobry. Naturalny, praktycznie nie do rozpoznania. — Tylko nie nazywaj mnie od razu misiaczkiem, bo wtedy plan się sypnie i zamiast na staż to wyślę cię na cmentarz.

— Umie pan widzieć pozytywne strony w czymkolwiek, czy ma pan w kodzie genetycznie zaprogramowane czarnowidzenie? — spytała, na co Snape uśmiechnął się pod nosem i mruknął:

— Taka cecha osobowości. Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś?

Hermiona widząc łagodniejszy wyraz na jego wiecznie skwaszonych ustach rozpromieniła się i uśmiechnęła delikatnie. Uznawała za coś absolutnie niesamowitego fakt, że po tylu latach znajomości mężczyzny odkrywała nowe aspekty jego osoby. Zarówno wyglądu, jak i charakteru, choć tego drugiego Severus skrzętnie pilnował.

— Ciężko jest się przyzwyczaić do czegoś tak okropnego — odparła, nie do końca to mając na myśli. Niestety zrozumiała to po fakcie, kiedy słowa opuściły jej usta i rozbrzmiały echem w jej głowie. Nie dostrzegła cienia złości na twarzy Snape'a, ale nie wzięła tego za żaden objaw. Wiedziała, jak dobrze potrafił się kryć z emocjami. — Źle to zabrzmiało, ja nie...

— Źle to brzmi stwierdzenie, że noworodka najlepiej warzyć w różanej wodzie — odparł, wprawiając tym samym Hermionę w szok. Otworzyła szerzej oczy, wyobrażając sobie prawdziwego noworodka w prawdziwym kociołku. Od razu pokręciła głową, mając nadzieję, że to tylko cholernie zły żart. — Każdy mistrz eliksirów ci powie, że najlepiej warzy się je na żółci pancernika.

— Widzę, że w kodzie ma pan też zaprogramowane ohydne poczucie humoru — stwierdziła, krzywiąc usta ze zniesmaczenia. Severus z tryumfem wymalowanym na twarzy pochylił się w jej stronę i uśmiechnął się tajemniczo.

— Nie masz pojęcia, jak idealną bazę do eliksirów można na tym stworzyć — szepnął ponurym, niskim głosem, po czym zaśmiał się gardłowo. Udało mu się wywrzeć dokładnie taki efekt, jaki chciał. Hermiona sparaliżowana wpatrywała się w niego jak w wariata, a potem odsunęła się lekko, nie mając pojęcia czy żartuje, czy mówi poważnie. Nie dane jej się było jednak dowiedzieć, ponieważ po zamku rozniósł się donośny gong, oznajmiający rozpoczęcie lekcji.

— Finite — szepnęła, ściągając tym samym zaklęcie z sali. Zeskoczyła miękko ze stołu, a jej obcasu wywołały donośne echo w pomieszczeniu. Poprawiła szybkim gestem szatę i spojrzała niepewnie na Snape'a. — Pójdę już. Profesorze... Na pewno wszystko w porządku?

— Jak pójdziesz to będzie. Chociaż nie. Wparuje tu dwudziestka gówniarzy — sarknął, na co Hermiona jedynie uśmiechnęła się i skinęła głową. — Czekaj — mruknął, kiedy ruszyła w stronę drzwi. — Wiem, że masz jutro wolny wieczór, ale o dziesiątej zaczyna się nocny obchód na niższych piętrach i chciałbym, żebyś w nim uczestniczyła.

Młoda gryfonka uniosła brew i uśmiechnęła się bardziej do siebie, niż do swojego rozmówcy.

— Zaprasza mnie pan na randkę? — spytała z uśmiechem, obserwując krótki wyraz zaskoczenia, który pojawił się na twarzy Severusa. Roześmiała się szybko, zdając sobie sprawę, jak nerwowo musiała brzmieć. — To się nazywa dowcip, profesorze. Do zobaczenia wieczorem.

Wyszła, zanim Snape zdążył odpowiedzieć. Pogrążył się w sporządzaniu dla Poppy listy potrzebnych rzeczy, oczekując w spokoju na przybycie uczniów. Od lat utrzymywano w szkole zasadę, że skrzydło szpitalne jest zaopatrywane przez aktualnego nauczyciela eliksirów, a fakt, że Severus piastował to stanowisko ostatnie lata przyzwyczaił Poppy na tyle, że nie była w stanie prosić o pomoc nikogo innego. Wiedział, że jest na tyle upartą osobą, że prędzej zacznie sama warzyć eliksiry - na czym znała się jedynie pobieżnie - niż poprosi o pomoc Horacy'ego.

Po ciężkich zajęciach, podczas których musiał mocno gryźć się w język, aby nie dać satysfakcji Minerwie, ruszył z kawałkiem pergaminu do skrzydła szpitalnego. Nie zdziwiła go cisza, jaka zapanowała w zamku. Zdążył zapomnieć, jak szybko czas potrafi płynąć podczas robienia rzeczy, które sprawiały przyjemność. Odkąd stracił możliwość wykonywania zawodu, który jako tako spełniał to kryterium, czas wlókł się niemiłosiernie, a każdy dzień stanowił pewnego rodzaju udrękę. Granger i ich mały sojusz były w tej chwili jedyną odskocznią, w miarę klasyfikującą się jako przyjemna rozrywka.

Zaskoczył go podmuch świeżego, nocnego powietrza, kiedy przekroczył prób skrzydła szpitalnego. Chłód uderzył w jego twarz lekko, ale dostatecznie, aby natychmiast pobudzić jego zmysły. Zdążył zrobić krok w przód, kiedy zorientował się, że jedna z wielkich okiennic otwarta jest na oścież. W półmroku nie był w stanie dostrzec nic nadzwyczajnego, jednak jego intuicja od razu wykluczyła ingerencję duchów i Poppy. Choć znudzony do granic możliwości Irytek często płatał figle, a pielęgniarka wietrzyła pomieszczenie, w którym aż biło sterylnym smrodem, Snape podejrzewał zupełnie inny scenariusz.

I jak się miało okazać, intuicja jak zwykle go nie zawiodła.

Zauważył zarys postaci, która stała przy otwartej okiennicy. Zrobił krok, marszcząc brwi. Niewysoka postać opierała się o framugę, mocno zaciskając na niej dłonie. Drżały, co Snape dostrzegł, kiedy zbliżył się wystarczająco blisko.

— Kiepski wieczór na samobójstwo — stwierdził na głos. Christina odwróciła się gwałtownie, zaskoczona jego obecnością, a jej dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na oparciu. Ciemne, długie włosy unosiły się dookoła pod wpływem mocnej, wieczornej bryzy, a szpitalna szata, którą dostała do spania, owinęła się wokół jej drobnego ciała. Nie odpowiedziała, zbyt mocno przestraszona tym, co najwyraźniej planowała zrobić i faktem, że Snape ją przyłapał. Podszedł do niej spokojnie, obserwując bacznie jej reakcje. — Zamierzałaś stąd skoczyć?

Zerknął w dół beznamiętnie, kiwając z teatralną aprobatą. Wschodnie skrzydło kończyło się ostrymi, skalnymi występami, dlatego upadek ze stosunkowo niewielkiej wysokości byłby prawdopodobnie śmiertelny.

— A co to pana obchodzi? — wypaliła dziewczyna, kompletnie nie kontrolując emocji. Jej rozedrgany głos świadczył, jak bardzo się bała. Nie była typem samobójczyni, o czym Snape doskonale wiedział po krótkiej analizie jej charakteru. Podjęła decyzję, która nigdy nie doszłaby do skutku.

W innych okolicznościach mężczyznę pewnie zdziwiłoby odważne zachowanie ślizgonki, jednak biorąc pod uwagę fakt, co właśnie zamierzała zrobić Snape jedynie spojrzał na nią przelotnie.

— Nie obchodzi — odparł obojętnym tonem. Stanął obok niej, a dziewczyna spojrzała na niego z góry, nie do końca wiedząc, co się wokół dzieje. — Więc jak? Skaczesz?

— A co? — prychnęła maniakalnie Christina. — Brakuje panu rozrywki?

— Możliwe — przyznał Snape, uśmiechając się kwaśno pod nosem. Zapatrzył się na krajobraz, który rozciągał się z tej części zamku i zawiesił wzrok na koronach drzew z Zakazanego Lasu, które powiewały spokojnie pod wpływem nocnego wiatru.

— Jest pan szalony — szepnęła oniemiała nastolatka.

— Cóż, Blakers, to nie ja próbuję wyskoczyć przez okno — mruknął wymownie Snape. Dziewczyna zapatrzyła się na jego nic nie wyrażającą twarz i zmarszczyła brwi, jakby powoli zaczęła odzyskiwać rozum. Zamrugała kilka razy, kiedy powietrze dostało się do jej mokrych od łez oczu i spojrzała na krajobraz.

— Pan nic nie rozumie — wyznała szeptem, tłumiąc w piersiach płacz. — Nie wie pan jacy są moi rodzice...

— Rozumiem więcej, niż myślisz. Tylko wydaje mi się, że twoi rodzice woleliby wychowywać dwoje głupich dzieci niż żadnego — odparł. Po bladych policzkach dziewczyny pociekło kilka łez, których ona jednak zdawała się nie czuć.

— Nic pan nie wie — mruknęła głucho, a słowa, które zagłuszył podmuch wiatru, zginęły w czeluściach nocy. — Ojciec nie zniósłby takiej hańby, a matka... Jest mu totalnie podporządkowana.

Snape zmrużył oczy, doskonale wiedząc coś na temat despotycznych ojców i uległych matkach. Nigdy nie umiał tego pojąć, dlaczego ktoś może dać sobą manipulować do takiego stopnia jak jego własna matka. Nigdy nie chciał zrozumieć, jak można dać się tak podporządkować innemu człowiekowi. 

— Ciekawe tylko jak decyzje kogoś innego mogą wpływać na twoje własne życie? Jak cudze przekonania mogą na nie wpływać? — spytał Snape, niespecjalnie oczekując odpowiedzi. Nie dostał jej - Christina spojrzała na niego oczami pełnymi łez i w milczeniu przypatrywała się jego kamiennej twarzy.

— Po co toczymy tę rozmowę? — wyszeptała po chwili, kręcąc głową bez zrozumienia dla jego słów. — Skoro i tak nie obchodzi pana co zrobię, po co się pan wtrąca?

— Cóż — westchnął teatralnie, odchylając się nieco. — Wciągnęłaś mnie w swoje bagno chcąc, czy nie chcąc.

Nagle twarz dziewczyny Christiny zmieniła się. Ze smutku i przygnębienia stała się oziębła, wręcz posągowa. Wskazała drżącą ręką drzwi i wycedziła:

— Ma pan wybór, zupełnie jak ja. Może pan wyjść, udawać, że nic pan nie widział. Pani Pomfrey wyszła, więc nie będzie żadnych świadków.

Kiedy Snape spojrzał w jej oczy, zauważył determinację, aby jednak jej posłuchał. Zaczynała się bać, że może ją odwieść od idiotycznego pomysłu, jakim było samobójstwo. I choć jego metody zapewne nie zostałyby poparte przez negocjatorów ani psychologów, momentami były o wiele skuteczniejsze.

— Spokojny sen gwarantowany — mruknął z aprobatą. — Masz rację. Czas na mnie.

Odepchnął się od parapetu i ruszył w stronę wyjścia, zostawiając na nim kompletnie oszołomioną Christiną. Patrzyła za jego oddalającą się sylwetką, w duchu błagając, aby nie odchodził. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Snape dodał:

— I tak nigdy nie nadawałaś się na ślizgonkę.

Te słowa wypowiedziane oschłym, jadowitym wręcz tonem zaskoczyły zarówno dziewczynę jak i samego Snape'a. Nie zamierzał jednak przestać; wiedział, że w tej chwili może jedynie wyciągnąć najmocniejsze działo.

— Słucham? — szepnęła cicho Christie, a w jej oczach pojawiło się więcej łez.

— Byłaś za miękka, za szybko się poddawałaś — stwierdził Snape, przystając, ale nie odwracając się do niej. — Zupełnie jak teraz.

Dziewczyna pokręciła energicznie głową, zapominając kompletnie, że mężczyzna jej nie widzi. Chciała zaprzeczyć jego słowom, bo wiedziała, że znów ma rację.

— Nie ma pan za grosz uczuć...

— A po co ci one? — spytał, odwracając się w jej stronę. W jego głosie nie słychać było litości, ani spokoju. Wprowadził w ruch maszynę i liczył, że przyniesie oczekiwany skutek. W innym wypadku będzie miał na głowie martwą nastolatkę i jej dziecko, a tego zapewne Rada nie puści mu płazem. — Skoro nie bierzesz odpowiedzialności za to, co zdążyłaś już spieprzyć to dlaczego oczekujesz litości? Świat nie skończy się dlatego, że zmajstrowaliście sobie dzieciaka. Za to skończy się, jeśli skoczysz. Tylko pomyśl dla kogo.

— Dla mnie skończył się już dawno! — krzyknęła zrozpaczona Christina.

— Bo się poddałaś — stwierdził gorzko Snape, niewzruszony jej łzami. — Zrzucasz odpowiedzialność na kogoś innego, to bardzo dojrzałe. Ale proszę, przecież masz wybór. — Zatoczył ręką półkole, wskazując na ściany. — Okien masz do wyboru mnóstwo.

Nie spodziewał się, że jego słowa wywołają odwrotną reakcję łańcuchową. Christina przerzuciła nogę przez dolną framugę, wystawiając pół ciała poza mury. Łzy wisiały w jej oczach, mimo iż już nie płakała, a jej dolna warga drżała ze zdenerwowania.

— Skoczę! — krzyknęła łamiącym się głosem. — Skoczę, ale tym razem wszyscy będą wiedzieć, że pan tu był!

— Nie krzycz, bo nie robisz na nikim wrażenia — upomniał ją surowo, ale jednocześnie zacisnął mocno pięści. Wytrzymał jej spojrzenie, wiedząc, że jeśli da się sprowokować, ona spełni groźbę i skoczy. Nie poruszył się ani o milimetr, wiercąc dziurę w jej brzuchu. — Skacz, to zaboli jedynie przez chwilę. Poczujesz tylko coś podobnego do rozrywania cię żywcem, ale potem przestanie. Chyba.

Christina zmarszczyła brwi, czując przypływ strachu. Jej dłoń, która wciąż zaciskała się na framudze, drżała dość widocznie, nawet w półmroku pomieszczenia. Snape postanowił skończyć tę farsę jak na zawsze.

— Za to wiem na pewno, że twoi rodzice jeszcze wiele lat będą cierpieć. Jesteś jedynaczką, więc nie będą mieć w nikim oparcia. Nie będą mieli drugiego dziecka, aby je obdarzyć taką miłością, jaką obdarzyli ciebie — ciągnął bezlitośnie, mrużąc oczy. — Nie znajdą spokoju, kto wie. Może twoja matka nie wytrzyma presji. Może strata przytłoczy ją tak bardzo, że zda sobie sprawę, że życie nie ma sensu. Odbierze sobie życie. A twój ojciec zacznie pić, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Stoczy się wiedząc, że ostatnie co powiedział do córki to wyzwiska i przekleństwa.

Z każdym jego słowem Christina czuła się coraz gorzej. Łzy nieprzerwanie płynęły po jej policzkach, a płacz na dobre ogarnął jej ciało. Snape wiedział, że trafił w punkt, choć zdał się na swoją intuicję i improwizował.

— Benem się nie przejmuj, to jeszcze dzieciak — dodał. — Pewnie za rok albo dwa znajdzie sobie nową dziewczynę. Pewnie zniszczy jej życie, porównując ją do ciebie. W końcu taka strata boli. Wżyna się w mózg człowieka i nie chce opuścić.

— Nie zrobiłby tego... — jęknęła dziewczyna, a jej silna wolna powoli zaczynała słabnąć.

— Kto wie? Jak skoczysz to i tak się nie dowiesz. Zresztą... — Snape prychnął pod nosem. — Nie będzie cię to specjalnie obchodziło.

Dziewczyna spojrzała w oczy profesorowi, który nie był już pewny swojej wygranej. Chciał decydować za nią, próbował przekonać, ale zdał sobie sprawę, że ta decyzja musi wyjść od niej. Sama musi zrozumieć, na co skazuje tych, którzy przy życiu pozostaną.

— Jeśli zejdziesz, będziesz odpowiedzialna tylko za dwa życia. Swoje i dziecka, które w sobie nosisz — mruknął ponurym tonem. Odwrócił się ku drzwiom, zamierzając wyjść, ale nie byłby sobą, gdyby nie dodał: — Ale jak skoczysz będziesz odpowiedzialna za pięć. Sama policz.

Będąc już przy drzwiach Severus usłyszał donośny szloch. Chwilę walczył ze sobą, jednak w końcu zerknął przez ramię i zobaczył, że nastolatka przysiada na parapecie. Mocno przycisnęła kolana do brody, a jej żałosne zawodzenie zaczynało przybierać na sile. I choć wydawało się, że to idealny moment, aby opuścić skrzydło szpitalne, Severus jeszcze chwilę przypatrywał sie nastolatce.

Patrząc na nią mężczyzna pierwszy raz od dawna coś poczuł. Chciał się tego wyprzeć, chciał z tym walczyć. Ale nie potrafił.

Poczuł ulgę, widząc, że dziewczyna go posłuchała.

Zmarszczył brwi, szybko opuszczając ambulatorium, a idąc szybkim krokiem do siebie klął w myślach na swoją słabość.

Continue Reading

You'll Also Like

27.5K 1K 40
🍀Gdy po zakończeniu wojny, Hermiona Granger postanawia wrócić do Hogwartu na powtórzenie siódmej klasy i mimo zastrzeżeń przyjaciółki i chłopaka, mi...
8.9K 432 21
Rose i Stephan to najlepsi przyjaciele z dzieciństwa. Przez wiele lat byli niemal nierozłączni, aż do momentu, który nieodwracalnie zmienił ich dalsz...
182K 6.5K 17
"Draco Malfoy po wojnie powraca do Hogwartu by dokończyć siódmy rok nauki. Zniszczony psychicznie nie widzi już dla siebie miejsca w świecie czarodzi...
5.2K 1.3K 26
Zbiór wszelkich dodatków do opowieści ,,Winny Ród'' dostępnej na moim profilu.