Rozdział I

922 65 25
                                    


Czas. Czy ktokolwiek zastanawiał się nad tym, co określa to dźwięczne słowo? Czas płynął i to wie każde dziecko. Z niecierpliwością oczekuje momentu wyjścia z przedszkola czy słodkiego podwieczorku, mimo że nie zna się jeszcze na zegarku. Dopiero zapoznaje się z tym dziwacznym terminem. Dowiaduje się co to przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Uczy się rozróżniania tych trzech rzeczy i porzucania przeszłości, której nie może zmienić, po to, aby pracować nad przyszłością.
Przyszłość jest nowym rozdziałem w naszej opowieści, śnieżnobiałą kartką, na której możemy zapisać dowolne słowa, zmieniając bieg historii. Odwrócenie swojego nędznego losu wydaje się kuszące. Nie jest łatwe, lecz jak najbardziej możliwe. Tylko my dzierżymy w dłoni pióro i mamy przywilej tworzenia, aż do końca słowo po słowie zapisując dalszą część naszego życia. Gdy dorastamy, czas staje się dla nas czymś więcej niż jedynie oczekiwaniem. Zaczynamy myśleć jak najlepiej go spożytkować, uczymy się rozporządzania nim i nierzadko żałujemy, że nie da się go cofnąć. To chyba w nim najgorsze. Nie można go cofnąć ani przyśpieszyć, zatrzymać w jednym, cudownym momencie, gdy wszystko układa się po naszej myśli.
Czas, bez względu na nasze lamenty, musi biec, powolutku przesuwać wskazówki zegara. To urok tego z pozoru prostego zjawiska. Czasem możemy się irytować, że nie mamy władzy nad tą częścią naszego istnienia, lecz czas uczy nas odpuszczania i godzenia się z porażkami. Dzięki niemu nabywamy umiejętność wybaczania potknięć, porażek, wpadek. Stanowi również świadectwo tego, że nie wszystko można kupić, mimo że wiele biznesmenów zapłaciłoby krocie, aby móc jeszcze chwilę cieszyć się swoim wygodnym życiem.
Czas to nierozerwalna nić, która łączy ze sobą czyny, wydarzenia i skutki. Nić nierozerwalna, napięta niczym struna w gitarze, bez skazy, która mogłaby ją przerwać. Nie można przeciąć jej, a potem łączyć w losowych miejscach. Pozostawić w stanie naruszonym i liczyć na to, że wszystko będzie dobrze. Nie da się w żaden sposób oszukać czasu, on jest i będzie nietykalny, poza zasięgiem ludzkich pragnień. Tak przynajmniej do niedawna myślałem, póki czas nie postanowił zakpić sobie ze mnie w najgorszy możliwy sposób. Czyżby mój demon robił sobie ze mnie żarty?

***

- Sebastianie. - szepnąłem ciężko, gdy po niemal grobowym śnie w końcu udało mi się wybudzić.

Imię mojego lokaja było pierwszym, co przyszło mi do głowy. To jego wołałem w chwilach słabości i niebezpieczeństwa, momentach, gdy chciałem być w czymś wyręczony bądź uratowany ze szponów szemranego typa, na jakich trafiałem podczas bycia psem królowej. Wołałem go, gdy podczas mojej nietypowej codzienności coś mi zagrażało. Teraz jednak wypowiadałem imię sługi w akcie swoistej desperacji, gdy doszło do mnie, że zimno które odczuwałem nie było spowodowane kołdrą, którą lubiłem z siebie skopywać przez sen. Przejmujące zimno spowodowane było posadzką. Szorstką, chodnikową płytą, na której leżałem. Byłem gdzieś poza posiadłością, na pewno z dala od niej, w zaułku między dwiema kamienicami. Czułem wilgoć i smród wydobywający się ze stojących nieopodal koszy. Moją uwagę przyciągnęły dźwięki inne niż te, jakie pamiętałem z wyjazdów do miasta. Tutaj były żywsze i po prostu inne, na próżno doszukiwać się w nich było charakterystycznych tupnięć koni, które przewoziły zamożnych mieszkańców dorożkami.
Uznając, że nic nie przyjdzie z siedzenia w miejscu i użalania się nad sobą, podniosłem się. Nie było to łatwe z uwagi na nogi zesztywniałe z powodu leżenia na ziemi, lecz udało mi się po krótkiej chwili stanąć o własnych siłach. Jeśli demon robił sobie żarty, wywożąc mnie tutaj podczas snu, to osobiście dopilnuję, aby wszystkie jego sierściuchy zniknęły z posiadłości w trybie natychmiastowym.
Po wyjściu ze ślepego zaułka doznałem szoku gorszego niż ten, gdy obudziłem się poza swoim łóżkiem. Albo świat zmienił się w jedną noc, albo to ja wciąż śnię. Bo jak inaczej wytłumaczyć budynki pnące się wysoko w górę? Jak wytłumaczyć ludzi, którzy w swoich ubiorach nie mieli krzty elegancji? Nie kłaniali się sobie, przechodząc obok drugiej osoby, tylko obojętnie wlepiali wzrok w świecące pudełka. Niektórzy trzymali je przy uchu i mówili do nich, inni śmiali się lub z obojętnymi minami wpatrywali w ekrany dziwnych urządzeń.
Dobrze, Ciel, spokojnie. Musisz wtopić się w tłum. Powtarzałem to w głowie, gdy na dobre opuściłem przejście między kamienicami, udając się na zwiedzanie osobliwej rzeczywistości. Rozglądałem się przy tym strachliwie wokół, nie opuszczając jednak gardy godnej członka szlacheckiego rodu. Nawet stalowe maszyny poruszające się z zawrotną prędkością po ulicach nie zdołały przerazić mnie na tyle, abym z powrotem schował się w przestrzeni między dwoma budynkami. Chciałem zrobić coś sam, żeby przebrzydły Sebastian, który z pewnością mnie szuka, zobaczył, że umiem poradzić sobie bez jego pomocy. To na pewno jego wina. Jeśli nie jest to sen, demon musiał maczać w tym palce. Zabiję go za takie straszenie mnie, o ile on nie zabije mnie pierwszy. Kontrakt stopniowo dobiegał końca i wiedziałem, że byt ma mnie już zdecydowanie dość po siedmiu latach, jakie musiał spędzić u mego boku.

- Sebastian! - wydarłem się na środku chodnika, przez co kilka zaciekawionych przechodniów zwróciło wzrok w moją stronę.

Nastolatek wyglądający znacznie młodziej niż chłopcy w jego wieku, ubrany w odświętny garnitur, krzyczący dodatkowo imię pewnego mężczyzny nie był codziennym widokiem. Nie dla tych ludzi. Oni musieli być inni, skoro pozwolili sobie na tak haniebny strój. Rozumiem swobodę, ale koszule nie były aż tak drogie, by wszyscy skąpili i chodzili w kawałkach jaskrawych, zszytych niedbale materiałów. Biedne kobiety nosiły bluzki jedynie do połowy brzucha. Wygląda na to, że materiały musiały naprawdę podrożeć. Uznając, że będę miły, podszedłem do jednej dziewczyny i lekko pociągnąłem ją za rękaw bufiastej bluzki.

- Proszę pani, ma pani dziurę w spodniach. - powiedziałem, nieco żałując, że nie mam przy sobie gotówki, aby ją poratować. Nie wyglądała na prostytutkę, więc na pewno chciała ubierać się lepiej.

Jej spodnie były tak krótkie, że ledwie zakrywały pośladki, a materiał w wielu miejscach był poprzecierany i dziurawy. Na moją uwagę zrobiła jednak coś, czego się nie spodziewałem. Zaśmiała się.

- Słodki jesteś. Chcesz mój numer? - zapytała, wyjmując z kieszeni to dziwne, prostokątne urządzenie.

- Co? Nie, chciałem jedynie, żeby pani wiedziała. - odsunąłem się z zakłopotaniem, wycofując stopniowo od zdziwionej dziewczyny.

Dla tych ludzi to chyba normalne. Dlaczego świat się tak stoczył? Czy to na pewno dalej nasza rzeczywistość? Gdzie ja jestem, skoro na pewno nie w moim ukochany, XIX-wiecznym Londynie?
W tym momencie zatęskniłem za demonem, który mimo częstego irytowania mnie, dawał poczucie bezpieczeństwa. Zawsze wszystko wiedział i miał wydarzenia pod kontrolą. Z pewnością w takiej sytuacji objaśniłby mi, co się wydarzyło i co zrobimy, aby wrócić do domu.
W głębi serca miałem nadzieję, że kręci się w pobliżu, gotów do obronienia swojego posiłku. Pewnie większość ludzi nie cieszyłaby się z wizji bycia pożywieniem dla demona, jednak mnie dawało to gwarancję troski względem mojego życia, które, mimo że nijakie, stanowiło coś cennego. Moim przeznaczeniem było życie i pomszczenie ludzi, którzy śmieli zakpić z rodziny Phantomhive.

- Sebastian! - krzyknąłem znowu, jednak tym razem mój głos był drżący i zachrypnięty.

Kaszlnąłem, czując w ustach suchotę. Dużo bym w tym momencie dał za szklankę wody, którą do niedawna miałem na wyciągnięcie ręki. Choć najlepiej mleka z miodem, które pozwoliłoby mi się rozgrzać i powstrzymać dreszcze, które rozchodziły się po moim ciele z uwagi na wyziębienie. Coś tak banalnego wzmogło we mnie tęsknotę za posiadłością, do której chciałem w tym momencie wrócić.
Bardziej niż żal czy zrezygnowanie, moje serce przeszyła wola walki i przeświadczenie, że nikt o mnie nie zadba, jeśli sam tego nie zrobię. Byłem zdesperowany, aby znaleźć Sebastiana i powiedzieć mu o mojej nikczemnej karze pozbawienia go nielegalnych kotów, a następnie wraz ze sługą wrócić do rezydencji, gdzie bez pamięci oddałbym się papierkowej robocie i relaksującej partyjce bilarda w towarzystwie kieliszka dobrego wina i niezbyt interesujących ludzi. To jest plan idealny. Jego realizacja może okazać się jednak trudniejsza, gdy doda się do tego fakt, że Sebastian przepadł w tym ogromnym, obcym świecie. W świecie, w którym ludzie chodzą w szmatach i gapią się w świecące prostokąty, nie może być bezpiecznie. Sebastianie, nie interesuje cię, że twoje jedzenie chodzi sobie swobodnie, być może skazane na śmierć?
Chciałem ponownie zatopić się w beznadziejności sytuacji i godzić z okrutnym losem, albo najzwyczajniej w świecie poczekać na demona, jednak wtedy dostrzegłem coś, a raczej kogoś. Wstrzymałem oddech, gdy ujrzałem znajomą sylwetkę wysokiego mężczyzny. Mimo że stał daleko i tyłem do mnie, nie mogłem się pomylić. 

- Sebastianie! - krzyknąłem raz jeszcze, ten ostatni raz nadwyrężając gardło. Być może niesłusznie, ale byłem prawie pewien, że mam rację.

Chyba faktycznie miałem bardzo dobry wzrok i przeczucie, bo na dźwięk tego imienia mężczyzna drgnął, tak jak człowiek, który właśnie usłyszał słowo, jakim wołano na niego od dawna. Ani się obejrzałem, jak odwrócił się, mierząc mnie wzrokiem krwistoczerwonych tęczówek.


Witam moje jelonki. Startujemy z nową książką, tym razem czymś, co chodziło za mną od dawna. Jak zawsze wraz z rozpoczęciem nowej historii mam na nią wiele planów, ale i obaw przed tym, jaka będzie w całokształcie, gdy ją ukończę. Dlaczego wróciłam do sebaciela? Pojęcia nie mam, wydawać by się mogło, że moja miłość do tego shipu wyczerpała się w trzech poprzednich książkach, jednak dalej mam chęć na tworzenie w tym uniwersum, nawet jeśli fandom jest mi już dość daleki. Na razie obdarowuję was pierwszym rozdziałem, w którym jak najbardziej możecie wytykać mi błędy i pisać uwagi jakie macie.

PS: Rozdziały będą mieć 1500 słów, czyli o 500 więcej niż w innych moich książkach. Możecie dać znać, czy odczuwacie różnicę.

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELWhere stories live. Discover now