Rozdział XIV

325 40 12
                                    


- Wiesz, dzisiaj chyba możemy załatwić ci nieco inną robotę. - oznajmił Ronald, gdy wraz z Sebastianem po południu stawiłem się na jego zmianę. 

W restauracji było dość mało ludzi, jednak po pomieszczeniu jak zawsze rozchodził się cichy gwar rozmów, brzdęknięcia sztućców i kieliszków oraz melodia skrzypiec. Doprawdy miłe miejsce. 

- Co masz na myśli? - dopytałem, podczas gdy Ronald zakładał na mnie czarnych fartuch. Rzecz jasna dzisiaj też zdecydowałem się na pomoc. 

- Mógłbyś spróbować być kelnerem. Wierzę, że jesteś wystarczająco umiejętnym człowiekiem. - oznajmił blondyn, wprawiając mnie w stan prawdziwego osłupienia. Ja? Na kelnera?

W mojej głowie mimowolnie pojawiać się zaczęły najczarniejsze scenariusze, podczas których robiłem naprawdę poważne wtopy. Co jak co, ale narobienie Sebastianowi bałaganu w pracy było ostatnią rzeczą, jakiej bym obecnie pragnął. 

- Nie dam rad... - zacząłem, co zostało jednak zignorowane. 

Blondyn na moje nieszczęście jedynie poklepał mnie po włosach i udał się na kuchnię, gdzie go obecnie potrzebowano. Nie ma co, podejście do ludzi to on ma cudowne. 

Miałem jednak ten fart, że po chwili podszedł do mnie Sebastian. Nie wiem nawet, kiedy zakradł się do mnie, stając u mego boku niczym prawdziwy, lojalny kamerdyner. 

- Wrzucili cię na głęboką wodę, hm? - uśmiechnął się delikatnie. - W każdej chwili możesz zrezygnować, jeśli wydaje ci się, że nie podołasz temu zadaniu. 

- Zrezygnować? Ja nigdy nie zrezygnuję. - jak to miałem w zwyczaju uniosłem się dumą, czego być może potem będę żałował. - Potrzebuję tylko drobnego instruktażu, radziłem sobie z gorszymi rzeczami w życiu. 

- W takim razie z chęcią udzielę ci małej instrukcji. - uśmiechnął się do mnie, poprawiając mi włosy. - Będę musiał kupić ci koszulę, o ile praca kelnera ci się spodoba. Czarny t-shirt jest mało elegancki. 

- Jeszcze nawet nie zacząłem, a ty już mówisz o tym, co zrobić, jeśli to zajęcie mi podpasuje. Równie dobrze moje kelnerowanie może okazać się wielką katastrofą. - uśmiechnąłem się po nosem. - Nie wybiegasz ty może za bardzo w przyszłość? 

- Na pewno będzie to lepsze niż zmywak. Z resztą, nawet jeśli jesteś delikatnie aspołeczny, wydajesz się mieć dobre gadane. Poradzisz sobie, zdolny jesteś. 

Powiedział praktycznie to samo, co Ronald, utwierdzając mnie w tym, że być może faktycznie nie byłem taki najgorszy. Chyba nie miałem póki co do dyspozycji nic więcej niż wiara w siebie, która była moją najlepszą bronią w tej nowej sytuacji. 

- Chcę w to wierzyć. - westchnąłem cicho, starając się odsunąć od siebie wszystkie negatywne myśli. - Z chęcią usłyszę, jakie masz dla mnie rady jako kolega po fachu. 

- W takim razie na początek... - zaczął i zaciągnął mnie do jednego ze stolików. Siedziała przy nim jakaś parka, prawdopodobnie młode małżeństwo, które już na pierwszy rzut oka połączyły obrączki na serdecznych palcach. - Dzień dobry. Dzisiaj obsłuży państwa mój kolega. Uczy się, więc prosiłbym o wyrozumiałość. 

Mówiąc to, uśmiech ani na chwilę nie schodził z twarzy czarnowłosego. Wyglądało to tak, jakby ponownie schował w sobie wszystkie negatywne uczucia, z uśmiechem podchodząc do gości. Mimo bycia jedynie zwykłym, szarym śmiertelnikiem, podziwiałem jego hart ducha i uniwersalność w stosunku do życiowych sytuacji. 

- Oczywiście, postaramy się być wyrozumiali. - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło, co miało chyba nieco zwalczyć moją tremę. Nie pomogło. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELWhere stories live. Discover now