Rozdział XXXVI

219 34 17
                                    


Do restauracji wracałem załamany. Choć ciężko było powiedzieć, że wracałem, bo ja jedynie wlokłem się bezsilnie do celu. Co za tym idzie pod restaurację dotarłem dopiero wtedy, gdy robiło się ciemno, co nie było jednak takie dziwne z uwagi na porę roku. 

- Chodźmy jeszcze... - usłyszałem roześmiany głos kobiety, gdy ta, trzymając swojego partnera za rękę, wyszła z restauracji. 

Ich rozweselone śmiechy doszły do moich uszu, gdy minęliśmy się na schodach. Już po chwili usiadłem na jednym ze stopni i patrzyłem, jak parka idzie przed siebie, moment później rozpływając się wśród sypiącego soczyście śniegu. Ich głosy zostają zagłuszone przez wiatr, przestając dochodzić do moich uszu. Mimo, że wiem, iż tak musiało się stać, pustka po nich jest niezwykle bolesna. Nim się obejrzałem, moje serce napełniło się tęsknotą. Chciałbym powiedzieć sobie, że usłyszę jeszcze kiedyś ten śmiech, ale byłoby to jedynie słodkie kłamstwo. Jedno z tych, jakich nie potrafiłem sobie powiedzieć. 

- Przeziębisz się, mały. - usłyszałem po chwili, a wraz z tym na moich ramionach wylądował płaszcz. 

Głos, jaki tym razem usłyszałem, był ciepły. Wydawał się chwilowo rozwiać mróz, stwarzając ciepłą otoczkę troski. Głos niezwykle słodki i znajomy, znany mi od kiedy tylko zawitałem w tym wieku. 

- Nie przeziębię, Sebastianie. - powiedział, mimo to kichając, gdy ten tylko zajął miejsce obok. 

Przez chwilę siedzieliśmy po prostu obok siebie, razem wpatrując się w dal rozmytą przez śnieg. Na próżno można się było tu doszukiwać zarysu aut, jakie stały na rozległym parkingu, lub wysokich budynków, jakie na co dzień majaczyły gdzieś tam w dali. 

- Co jest, Ciel? - zapytał po chwili chłopak, przerywając ciszę. Jego głos, mimo, że cichy, był niezwykle dobrze słyszalny. W łagodny sposób przebił się przez gwiżdżący wiatr. 

- Spotkałem dzisiaj swoich rodziców. - mruknąłem, nie myśląc nad tym, jak abstrakcyjnie to zabrzmi. Nie myśląc nad tym, czy Sebastian mi uwierzy. Musiał uwierzyć. Jeśli nie, uszanować to, co mu mówię. W końcu robił jedną z tych rzeczy od początku naszej znajomości. - Tęsknię za nimi, wiesz? Bardzo. I świadomość, że żyją, ale w tym świecie nie są już moimi rodzicami, boli. Gdy byłem w XIX wieku, tak bardzo chciałem ich zobaczyć, a gdy to w końcu było mi dane, okazuje się, że są poza moim zasięgiem. 

Mówiąc to, pociągnąłem nosem, jednak tym razem już nie z zimna, które mogłoby wywołać katar. Pociągnąłem nosem i otarłem oczy, w których zebrały się łzy po konfrontacji z tym, niezwykle dla mnie nieprzyjemnym, faktem. To było jak starcie się z szorstką rzeczywistością. 

- Wierzę, że to dla ciebie trudne. - mówiąc to, objął mnie ramieniem, nieco przysuwając do siebie. - W sumie ja swoich rodziców nie znałem. Nawet jeśli zawsze korciło mnie, aby wiedzieć kim byli, po prostu nie miałem takiej możliwości. Mimo, że nigdy ich nie poznałem, odczuwałem za nimi tęsknotę. Abstrakcyjne kochać kogoś i tęsknić za kimś, kogo się nigdy nie znało. Tak samo jak abstrakcyjna wydaje się tęsknota za kimś, kto opuścił nas szmat czasu temu.

- Nie znałeś swoich rodziców? - spojrzałem na niego, wyłapując ten jeden, szczególny fakt z jego wypowiedzi 

No tak, w tym wieku Sebastian był człowiekiem, a co za tym idzie musiał mieć jakichś rodziców. Aż głupio mi było, że nigdy o to nie pytałem, podczas, gdy pytałem o naprawdę sporo rzeczy. Choć zapewne wciąż miałem zbyt mało czasu, aby zapytać o wszystkie takie niuanse. Biorąc jednak pod uwagę, że Sebastian swoich rodziców nie znał, to chyba dobrze, że nie pytałem. Niektórych bolą takie rzeczy. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz