Rozdział XXXIII

224 30 10
                                    


- Zobaczcie tylko! Specjalnie dla was przygotowałam wiele materiałów, tyle rzeczy ostatnio się wydarzyło! Oglądaliście pokaz tego sławnego projektanta? Ma takie śliczne sukienki! - Lizzy jak to miała w zwyczaju trajkotała wesoło, z różowej teczki wyjmując materiały, jakie przygotowała na dzisiejsze spotkanie. 

Tymczasem ja, Alois i Sullivan siedzieliśmy w ciszy, każdy pochłonięty swoimi myślami. Atmosfera dzisiejszego dnia była, lekko mówiąc, nieciekawa. Nie wynikało to jednak z naszych kłótni, a wewnętrznych spraw, jakie każdy miał. Ja byłem przygnębiony z powodu smutku, jaki mimo upływu dni wciąż emanował od Sebastiana. Nie udawało mi się go niestety pocieszyć, nad czym niezwykle ubolewałem za każdym razem, gdy widziałem go w tak nieciekawym stanie. 

Póki co nie wiedziałem jeszcze, co dręczy Aloisa, jednak musiało być to coś okropnego, skoro wesoły zazwyczaj chłopak dziś był niezwykle przybity. Zapewne zapytam go potem o to, gdy już Lizzy skończy gadać, dając nam tak upragnione po spotkaniu wolne. Z niecierpliwością oczekiwałem momentu, w którym w końcu opuścić moglibyśmy pomieszczenie. 

Chyba jedyną osobą, która nie wydawała się jakoś szczególnie zmartwione, była Sullivan. Czarnowłosa w spokoju układała domek z kart, który miał już niezłą wysokość. Utrzymywała przy tym pokerowy wręcz wyraz twarzy, mający w sobie jednak jeszcze coś ze skupienia. Jak zawsze sprawiała wrażenie niezwykle cichej, spokojnej i zamkniętej w sobie, co nie polepszało nastrojów. 

- A teraz pogadamy o... - zaczęła znów blondynka, nieco zbyt gwałtownie odkładając na blat kartki, przez co stół nieco się poruszył. 

Domek z kart w konsekwencji runął, i Sullivan spieprzając humor. 

***

- Hej, Alois, co jest? - zapytałem, gdy po lekcjach we trójkę wracaliśmy do domu. 

Mimo chłodnego wiatru i śniegu, jaki wciąż sypał z nieba, postanowiliśmy jeszcze chwilę zatrzymać się przy okolicznym placu zabaw. Ja z Aloisem zasiadłem na ławce, natomiast Sullivan zatrzymała się naprzeciw nas, tworząc w ten sposób swoisty okrąg. 

Mimo, że mieliśmy rumieńce na policzkach od chłodu i katar, wspólnie popijaliśmy mrożoną kawę z okolicznego marketu. Był piątek, a co za tym idzie warto było spędzić ze sobą jeszcze nieco czasu nim nadejdzie weekend i będziemy mieć dwa dni przerwy od kontaktu. Raczej nie umawialiśmy spotkań poza tymi, jakie mimowolnie działy się w w szkole. 

- Nic, nic. - mruknął chłopak, mimo, że wciąż emanowała od niego doprawdy nieprzyjemna aura.

W sumie wyglądał jak kłębek nieszczęścia. Wyjątkowo smutny kłębek bez chęci życiowych. Jego zachowanie wydawało się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni w porównaniu z tym, co było wcześniej. 

- Poważnie pytam. - ostrzegłem, a może przypomniałem, chcąc uzyskać jakąś satysfakcjonującą odpowiedź. 

- Bo chodzi o to... - mruknął, podciągając kolana pod brodę, jakby taka obronna pozycja sprawiała, że czuł się nieco pewniej. - Że Claude przeniósł się do innej szkoły. Już nie będzie tu pracował. 

Mówiąc to, pociągnął nosem, mając w oczach delikatne łezki, których po usłyszeniu takiej informacji zapewne wylał dość sporo. 

W tym momencie wszystko stało się jasne i osoba blondyna w moich oczach wydała się naprawdę godna współczucia. Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego nastolatek tak lata za Claudem i zabiega o nauczyciela, który ma go gdzieś, ale widząc jego zapał byłem pewien, że musi to być dla niego ogromna strata. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELWhere stories live. Discover now