Rozdział XX

256 39 7
                                    


Siedziałem na ziemi w łazience, obserwując pranie, jakie wirowało w pralce. Zalewane wodą ze zbierającą się stopniowo, białą pianą, nasiąkało, a następnie zaczynało obracać się z niewyobrażalną prędkością. Był to naprawdę przyjemny i wciągający widok, jednak dźwięk otwieranych drzwi wejściowych od razu zmusił mnie do pozostawienia obserwacji. Zamiast tego czym prędzej udałem się na dół, widząc Sebastiana składającego w przedpokoju duży, czarny parasol. Zaczynał się właśnie sezon jesiennych deszczów i pluchy. 

- Jak było na uczelni? - zapytałem, widząc na jego twarzy zmęczenie, ale i zadowolenie. 

- Dobrze, nie narzekam. - odpowiedział, tak jak zawsze, mimo, że wydawało się mi, że z chęcią ponarzekałby na wieeeele rzeczy. 

- Zrobiłem pranie. I postarałem się trochę ogarnąć salon. - powiedziałem, nim czarnowłosy zdołał w ogóle dobrze przekroczyć próg łączący główny pokój z przedpokojem. 

W ostatnim czasie stałem się nieco bardziej otwarty na naukę nowych rzeczy, jak i ich wykonywanie. O dziwo nie potrafiłem pozostawić Sebastiana samego z obowiązkami, gdy widziałem, jak padnięty wraca z pracy czy uczelni. Chyba pierwszy raz czułem... Wdzięczność? To chyba dobre słowo na określenie tego, co odczuwałem względem czynów Sebastiana. Miałem potrzebę odwdzięczenia się za to, że wziął mnie pod swój dach mimo braku takiego obowiązku. Przygarnął, samemu mając wiele zmartwień i trosk. 

- Tak? Dziękuję, młody. - delikatnie rozczochrał granatowe kosmyki moich włosów. - Jesteś cały? 

Zapytał, następnie klękając przy mnie i oglądając moje dłonie. Niestety miałem dwie lewe ręce i bardzo często, szczególnie przy nowych rzeczach, robiłem sobie krzywdę. Wiele z pozoru niegroźnych czynności okazywało się zabójczymi, gdy to ja się za nie brałem. I tak moim najlepszym wyczynem był spadający regał z książkami, który zleciał akurat na mnie. 

- Dziś wyjątkowo niczego sobie nie zrobiłem. - powiedziałem, nie kryjąc zadowolenia z siebie. Chyba mogę poczuć lekką dumę w obliczu tak sprawnej nauki. 

- Tym bardziej jestem wdzięczny i gratuluję. - wstał z klęczek, następnie kierując się do kuchni. 

Tam zauważył deskę do krojenia i nóż, który na niej leżał, jak i pokrojoną zaledwie do połowy marchewkę. 

- Obiad też próbowałeś zrobić? - zapytał, podwijając rękawy mojej bluzy więcej, niż do nadgarstków. Wtedy jego oczom w połowie mojego przedramienia ukazało się nacięcie. - Jesteś zdolny, Ciel. Tak cholernie zdolny. Jestem pod szczerym wrażeniem. 

Powiedział, widząc nacięcie w tak nietypowym jak na wypadek z nożem miejscu. No cóż, fakt. Zdolny to ja byłem w tej kwestii. 

- Tak przypadkiem, to drobiazg. - mruknąłem, gdy czarnowłosy posadził mnie przy stole, biorąc apteczkę. 

- Nawet jeśli drobiazg, to mimo wszystko zrobiłeś sobie krzywdę. Nie liczy się to więc. - powiedział, odkażając mi ranę, aby następnie nakleić na niej kolorowy plasterek. 

Gdy on chował medykamenty do pudełka, ja przyjrzałem się plastrowi. Naprawdę ładny, cieszący oko i moją duszę, która miała w sobie jeszcze coś z dziecka. 

- Jutro masz wolne, czy idziesz do pracy, Sebastianie? - zagadnąłem, gdy ten już schował apteczkę, następnie stając przy lodówce. Zaczął wyciągać produkty na obiad, z którym poradzi sobie zapewne lepiej niż ja. 

- Mam wolne. - powiedział, jednak w tym ''wolne'' nie było ani trochę radości. Bardziej zatroskanie, zmartwienie. - Za to ty jutro masz szkołę. Lekcje odrobione? 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELWhere stories live. Discover now