Rozdział XXVI

231 34 16
                                    


Zapach stopionego wosku, świec palących się żarliwym, gorącym blaskiem. Poświata, jaką te rzucają na każdy zakamarek pomieszczenia. Omiatają światłem zarysy ludzkich sylwetek, rzucają cienie. Twarze w maskach, głowy skryte pod kapturami. Jestem niczym ptak w klatce, który trzepocze skrzydłami, próbując się wydostać. Braknie mu jednak sił, by walczyć z całym światem, który jest przeciwko niemu. Jestem niczym ptak, który łaknie słońca, wiatru, nieba bez ani jednej burzowej chmury. Tęskno mi za wolnością, całym sobą pragnę znów poczuć ją w swoim sercu. Wiem jednak, że to jedynie moje wyobrażenia. Słodki smak wspomnień. 

Aż nagle następuje cisza. Dzwoni mi w uszach, wydaje się w tym momencie głośniejsza od wcześniejszego gwaru. Mrok pochłania pomieszczenie, a z ciemności wyłania się postać. Jej niewyraźny zarys zmierza w moją stronę, a po chwili zostaje do mnie wyciągnięta szponiasta, chłodna dłoń. 

- To ty mnie wezwałeś, paniczu. Mam rację? - męski, przyjemny głos dochodzi do moich uszu. Mimo gębi, jaką posiada, nie wydaje mi się ani trochę bezpiecznym głosem. 

- Czy ja cię... Wezwałem? - odpowiadam, a raczej pytam, widząc usta układające się w zadowolony uśmiech. Postać szczerzy kły, wpatruje się we mnie bordowymi źrenicami. Czeka. 

- Wydaje mi się, że tak. - stwór zniża się. Jednocześnie mrok rozmywa się, ukazuję mi postać mężczyzny o czarnych włosach i niezwykle bladej skórze. 

Wciąż wyciąga dłoń w moją stronę, jednocześnie ukazując zęby w uśmiechu. Zachęca mnie, abym ją ujął, przyjmując pomoc. Dłoń wydaje się delikatniejsza niż wcześniej, ale wciąż ciągnie od niej chłód. 

- Twoja niezwykle niewinna, dziecięca dusza została splamiona. Wciąż jest czysta, ale przy tym naznaczona pragnieniem zemsty. Ledwie zdążyłeś skosztować życia, a wszystko, co miałeś, zostało ci odebrane. Czujesz gorycz. Złość. Zrobiłbyś wszystko, aby zostać zapamiętanym jako ktoś więcej, niż marny pomiot sprowadzony do roli ofiary. Chciałbyś pokazać wszystkim, że ród Phantomhive nie da sobą pomiatać. Mam rację? 

Złość. Żal. Smutek. Wszystko się zgadza. Uczucie kłębiące się we mnie, tworzące doprawdy frustrującą mieszankę. Mogę je stłamsić. Mogę pokonać ludzi, którzy śmieli zakpić z mojego rodu. 

- Kim jesteś? - zapytałem, wyciągając już jednak dłoń w jego kierunku. - Czy możesz mi pomóc się zemścić?

- Jestem złem w najczystszej postaci. Jestem demonem żerującym na ludzkim smutku, bytem bez empatii. Stworzeniem zabierającym duszę kontrahentów w zamian, za spełnienie ich zachcianki. Ty też możesz zawrzeć ze mną kontrakt. W zamian za twoją duszę, skłonny będę wykonać każdą twoją rządzę. - w trakcie jego słów nasze dłonie zetknęły się, następnie przechodząc do uścisku. 

Zetknęła się wtedy dłoń demona i dziesięcioletniego, cierpiącego chłopca. W tym, wydawać by się mogło, nierozerwalnym uścisku, ukształtowała się przyszłość. Sprzedaż duszy diabłu, który od tego momentu dzielnie miał kroczyć u mego boku. Syn diabła na każde moje wezwanie. 

- Chcę zawrzeć z tobą kontrakt, demonie. - powiedziałem zdeterminowany, bez strachu patrząc w jego źrenice. 

- Cudownie! Takich ludzi lubię! Jestem pewien, że obaj nie pożałujemy tej decyzji. - puścił moją dłoń. - Wybierz miejsce, w jakim umieścić mam znak kontraktu. Im bardziej widoczne, tym większa moc kontraktu. 

- Nie obchodzi mnie, gdzie będzie. Umieść go gdziekolwiek. - powiedziałem, po chwili czując okropne pieczenie w oku. 

Syknąłem przez to, łapiąc się za to miejsce. Ból jednak nie trwał długo. Już po chwili ponownie mogłem spojrzeć na mojego demona, tym razem już jedynie jednym okiem. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang