Rozdział XXXV

223 33 8
                                    


Tego dnia miałem swoją zmianę. Znów stawiłem się w pracy z uśmiechem na ustach, wypełniając swoje obowiązki. Zdążyłem przyzwyczaić się do roboty w tym miejscu. Do tego, że dość często moje kroki kierowały się w stronę lokalu, a ja przez kilka godzin spędzałem czas z byłym kamerdynerem i dawnymi shinigami. Praca w restauracji wsiąkła w moją codzienność, stała się jej nieodłączną i muszę przyznać, że przyjemną częścią. Przynajmniej tak było aż do tego pamiętnego dnia, gdy w restauracji zawitali ludzie znani mi tak dobrze, jak nikt inny. 

- Moja kolej na zbieranie zamówienia. - rzekł niechętnie Grell, podchodząc do stolika nowo przybyłych gości. 

Cieszyłem się, że była ''jego kolej'', ponieważ ja zapewne nie potrafiłbym ruszyć się z miejsca. Przez to, co ujrzałem, musiałem oprzeć się praktycznie całym ciężarem ciała o ścianę, ponieważ nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Wraz z tym gestem przełknąłem nerwowo ślinę, drżąc delikatnie, czego nie mogłem powstrzymać. 

Przy stoliku ujrzałem pewną szczupłą, blondwłosą kobietę. Swoimi błękitnymi oczami omiatała ona przestrzeń wokół siebie, układając przy tym pokolorowane delikatnym różem usta w uśmiech. Ruchami pełnymi gracji usiadła na krześle, następnie biorąc do rąk menu. W pewnym momencie jednak jej wzrok spoczął na jej partnerze, a uśmiech poszerzył się nieznacznie. 

Spotkały się spojrzenia oczu w kolorze ciemnego błękitu i jasnego brązu, przez co i usta mężczyzny ułożyły się w uśmiech. Jego twarz zdominowana przez radość stanowiła doprawdy przyjemny widok, tak samo, jak i uroda. Czarne, delikatnie przydługie włosy ładnie okalały jego twarz, a od jego pozy emanowała swoista swoboda. 

Rodzice. Moi rodzice, których utraciłem, nim jakkolwiek zdążyłem poznać. Rodzice, którzy zmarli, nim zdążyłem ich zapytać o dręczące mnie smutki. Nie zdołali oni ukoić mojego bólu i rozpaczy, gdy tego potrzebowałem. Nie pokazali mi, jak podejmować ważne decyzje, których multum było w moim życiu. Nie wzięli mnie w ramiona, gdy kuliłem się, myśląc, że moje życie to jedynie bezwartościowa wegetacja. Zapewne zrobiliby to, gdyby żyli. 

Tymczasem widzę ich tu teraz. Pełnych życia i uśmiechu, jaki już od dawna oglądałem jedynie na fotografiach. Nawet w pamięci nie widziałem już tak dokładnie zarysu ich uśmiechniętych twarzy. Są tak blisko. Na wyciągnięcie ręki mam ich obydwu. A jednak są tak daleko. Nieosiągalni. Mimo to lekko wyciągam dłoń, jakbym chciał dosięgnąć tą parę zajmującą miejsce kilka stolików dalej. 

Ja pamiętam, odtwarzam w głowie każdy fragment z naszego wspólnego, szczęśliwego życia w posiadłości pod Londynem. Oni nie wiedzą nawet, że kiedykolwiek mieli dziecko. W tym wieku  żyją jedynie jako dwójka kochających się ludzi, bez wiedzy, że kiedyś w ich życiu pojawił się syn. Że w ich życiach pojawił się ktoś, kogo kochali całym sercem bez względu na wszystko. 

Ach, a w tym momencie tak bardzo pragnę podbiec do nich i objąć tak, jak za dawnych czasów, gdy miałem niespełna dziesięć lat. Pragnę znów poczuć woń perfum matki i zapach słodyczy, jakimi pachniał tata po powrocie z pracy. 

W tym momencie wyobrażam sobie nawet, że to sen. Moje złudzenie wywołane bezgraniczną tęsknotą, jaką mimo czasu nieraz odczuwałem w sercu. Tłumaczę sobie ich widok halucynacjami, ale wewnętrznie wiem, że są prawdziwi i zupełnie dla mnie nieosiągalni. Istnieją, ale nie są już moimi ukochanymi rodzicami. 

- Weź to przekaż na kuchnię. - powiedział Grell, podając mi kartkę z zapisanym zamówieniem. 

Dla mnie jednak była to obecnie sprawa najmniej ważnej wagi. Zamiast więc posłuchać kolegi z pracy, po prostu wybiegłem z restauracji, nie zastanawiając się wiele. Potrzebowałem coś sprawdzić. Jakby zbadać to, co się przed chwilą wydarzyło. Potrzebowałem nieco więcej informacji, ponieważ coś mi tu nie grało. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELWhere stories live. Discover now