Rozdział XXXVII

239 29 9
                                    


Kolejne cztery dni minęły szybko. Nastąpił wtedy czternasty grudnia, czyli dzień nie tyle dla mnie ważny, co znienawidzony. Moje urodziny już od dawna nie kojarzyły mi się z uroczym świętowaniem i nawet zmiana czasu, w jakim się znajdowałem, nie załagodziła moich negatywnych uczuć względem tego dnia. Ba, bycie w innym wieku było dla mnie jeszcze gorsze, szczególnie po ostatnim incydencie w restauracji.

Co za tym idzie od samego rana siedziałem pod kocem, niezwykle dobity faktem obchodzenia przeze mnie siedemnastych urodzin. Do niedawna nie mogłem pozwolić sobie na coś takiego. Dzień urodzin był dniem, który nie zwalniał mnie z moich arystokratycznych obowiązków, które wykonywałem z należytą starannością nawet tego szczególnego dnia. W tym wieku jednak utraciłem tytuł panicza, a co za tym idzie wszystkie moje obowiązki. Do tego była sobota, więc przeleżenie całego dnia w łóżku było dla mnie jak najbardziej wskazane. Nawet jeśli myśli nękały mnie bardziej, gdy niczym się nie zajmowałem, nie miałem totalnie siły na zabranie się chociażby za głupie czytanie.

- Od rana jakiś nieswój jesteś, co jest? - zapytał Sebastian, siadając obok mnie. 

Przez ostatnie dni ogólnie byłem dość nie w sosie. Mimo naszej rozmowy przed restauracją, która nieco mi pomogła, wciąż byłem delikatnie przybity. Chodziło za mną widmo utraconych rodziców, którzy przychodzili do mnie w snach. Nie były to koszmary, ale i tak nie umilały mi życia. 

Co za tym idzie moje zachowanie uległo zmianie. Na pewno nie drastycznej, ale zauważalnej. Sebastian nie interweniował aż do dziś, gdy to przeszedłem samego siebie w byciu w dołku. Miałem naprawdę różne smutki w ostatnim czasie, ale sam zdziwiony byłem, że dzisiaj tak bardzo odjęło mi wszelaką energię. 

- Nic, nic. - mruknąłem i machnąłem na to ręką, jak to miałem w zwyczaju względem rzeczy, o których nie chciałem na dany moment rozmawiać. 

- Jak nic, jak coś. - czarnowłosy spokojnie położył się na boku obok mnie, mając więc dobry widok na moje plecy. 

Odnosiłem przez to wrażenie, jakbyśmy mieli iść spać. Sebastian już na stałe przestawił się na spanie ze mną, przez co tak wyglądały nasze wieczory, ale i poranki. Śpiąc z nim miałem możliwość wyłączenia budzika tak szybko, że trzy pierwsze lekcje miałem na spokojnie z głowy. Nie cieszyło to mojego towarzysza, ale i ten nie robił z tego faktu jakiejś tragedii. 

- Nic, nic. - powtórzyłem, chcąc znowu machnąć na to ręką, jednak wtedy mój towarzysz złapał mnie za nadgarstek. 

- Ciel, naprawdę się martwię. - westchnął i złapał mnie po chwili za oba nadgarstki, aby w następnej kolejności przysunąć do siebie, odwracając przy tym w swoim kierunku. 

Byłem tak lekki, że zrobił to bez większego wysiłku, a ja nie miałem nawet szans ponownie obrócić się na drugi bok. Gdy na niego nie patrzyłem, znacznie łatwiej mi było stawiać opór. 

- No bo mam ten tego, no. No urodziny mam. - wymruczałem pod nosem niezbyt zrozumiale. O dziwo chłopak zrozumiał jednak mój bełkot i to za pierwszym razem. 

- Że co? Urodziny? - nie krył zdziwienia, słysząc to z moich ust. No cóż, póki co nie poznał jeszcze daty moich urodzin. Wiedział jedynie, że dzień ten nie był dla mnie zbyt szczęśliwy, jednak nie miał pojęcia kiedy dokładnie obchodzę swoje święto. Nie zdradziłem mu nawet w jakiej części roku one wypadają, a on dał mi swobodę, nie wypytując. Chyba sądził, że zapewne pozostało do nich jeszcze trochę czasu. - Dzisiaj? 

- Dzisiaj, dzisiaj. - powiedziałem, zamierzając odwrócić się na drugi bok, gdy tylko ten puścił moje nadgarstki. 

Jak się jednak okazało, życie miało inny plan. Już po chwili zostałem zgarnięty z łóżka, nie dostając nawet możliwości wzięcia koca, który starałem się pochwycić, aby za chwilę znów smutać zwinięty w naleśnika. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELWhere stories live. Discover now