Dodatek

184 29 7
                                    


- Czy mam jakieś szczególne plany na jutro, Sebastianie? - zapytałem, podczas, gdy demon zapinał guziki mojej, a raczej swojej koszuli, którą miałem na sobie. 

Zegar tykał cicho i miarowo, wygrywając rytm tego urokliwego wieczoru. Ja tymczasem sennie oglądałem swoją sypialnię, od czasu do czasu zawieszając wzrok na moim słudze. 

- Z tego co mi wiadomo, jutro ma panicz tylko swoje podstawowe obowiązki. - powiedział, wstając.

Serią nienagannych ruchów podniósł się z klęczek, a następnie pomógł mi wejść pod kołdrę, którą otulił mnie szczelnie. Rutyna, jaką powtarzaliśmy w kółko od przeszło sześciu lat i mi i jemu weszła w nawyk. Przywykłem zasypiać, gdy ostatnią rzeczą, jaką widziałem przed zgaszeniem świec, była twarz mojego kamerdynera. Demon zawsze patrzył się w wtedy na mnie oczami w kolorze krwistej czerwieni, wydając się łowcą, który pilnował swojej zdobyczy. Wyglądał niczym bestia czające się na małego, słabego człowieka. 

- Z resztą niech panicz o tym teraz nie myśli, to nie czas na to. Mój pan musi być wyspany, aby dobrze wypełniać zadania głowy rodu Phantomhive. - mówiąc to, wziął z szafki ciężki, zdobiony świecznik, na którym wirowały trzy płomyki. 

Momentami były naprawdę jasne i wysokie, aby innym razem chwiać się niepewnie, niczym kłosy zboża na wietrze. Chwilami wydawało mi się, że chciały same z siebie zgasnąć, jednak gdy było blisko czegoś takiego, te znów zaczynały żarzyć się naprawdę żywo. 

- Sebastianie? - mruknąłem pytająco, gdy mężczyzna przygotowywał się, aby zdmuchnąć świeczki. 

- Tak, paniczu? - spojrzał na mnie, kryjąc w swoim wzroku nutę zaciekawienia. 

- Obudzisz mnie jutro wcześniej? - zapytałem znienacka. 

- Jeśli tylko tego panicz pragnie. Mógłbym jednak zapytać jaki jest powód? - odsunął nieco od siebie świecznik, widząc, że w ciągu najbliższych kilku minut raczej nie zdmuchnie płomyków.

- Nie wiem. Chyba po prostu chciałbym zacząć żyć. - mruknąłem po chwili. - Jakoś lepiej spożytkować czas, jaki mi pozostał. 

- Przecież nie umierasz, paniczu. Wiesz dobrze, że nie czeka cię nic złego, póki kroczę u twego boku. Dokładnie tak, jak w kontrakcie jaki zawarliśmy, gdy był panicz jeszcze dzieckiem. - jego twarz przyozdobił łagodny uśmiech. 

Przypominał rodzica, który z cierpliwością tłumaczył coś swojej latorośli, będąc przy tym rozbawionym jej słodką, dziecięcą naiwnością. 

- Dobrze wiesz, że ty jesteś największym złem, jakie czeka na mojej drodze. Cóż z tego, że chronisz mnie przed wrogami rodu, skoro sam z niecierpliwością oczekujesz mojego zgonu? - ja nie pozwoliłem sobie na uśmiech. Jedynie zimna obojętność przemawiała przeze mnie, gdy głosiłem te słowa, wzrok wlepiając w sypialniany sufit. 

- Taki młody, a już dramatyzuje. Nie znałem cię od tej strony, paniczu. - zgarnął mi z czoła grzywkę, którą następnie zaczesał za moje ucho przyozdobione czarnym, okrągłym kolczykiem. - Póki co nie martw się o to. Mimo wszystko zostało nam trochę czasu do dopełnienia twojej zemsty, a tym samym kontraktu. Pamiętaj również, że nie zabiję cię bez ostrzeżenia. 

- Tak czy tak, obudź mnie jutro wcześniej. - odwróciłem się na drugi bok, aby nie patrzeć na mojego demona. Czułem jednak, że on za to wciąż bacznie mnie obserwuje. 

- Jak sobie życzysz, paniczu. - pokłonił się lekko, następnie zdmuchując płomienie świec. 

W sypialni nastał mrok, którego nie mógł rozgonić nawet księżyc. Nie miał on jak wpadać do pokoju przez masywne zasłony. W sypialni oprócz ciemności było również dramatycznie cicho. Jedyne co słyszałem to kroki, jakie rozchodziły się, gdy Sebastian stąpał po posadzce. Wydawało mi się, że jest jak nocna mara, która szepta mi do ucha najgorsze koszmary. 

- Ach, i paniczu. - odezwał się, stojąc już przy drzwiach. Poznałem to po cichym skrzypnięciu, jakie te wydały wraz z ich uchyleniem. Mimo, że nie mogłem go ujrzeć, zwróciłem wzrok w tamtym kierunku. Jedyne, co dostrzegłem, to delikatnie skrzące się źrenice w odcieniu krwistej czerwieni. - Proszę nie łudzić się, że zacznie panicz ''żyć''. Powstał pan z klęczek tylko po to, aby potem znów na nie upaść. Tylko po to, aby potem znów umrzeć. Proszę o tym pamiętać.

Mówiąc to, opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi. Dzięki temu zostałem całkowicie sam w tej ciemności, mając jedynie do dyspozycji swoje własne towarzystwo. Byłem sam praktycznie tak, jak wtedy, gdy siedząc w klatce z niezwykłą rozpaczą wyciągałem ręce za kraty. Wydawałem się sięgać po coś, co jest wysoko. Coś wybitnie dla mnie niedostępne. Być może tym właśnie była dla mnie wolność?

Podążając za pragnieniem bycia wolnym, wplątałem się w jeszcze gorszą intrygę. U boku demona sam siebie oszukiwałem, że to ja mam władzę nad swoim życiem, podczas, gdy od dnia kontraktu byłem jedynie zabawką w rękach mojego lokaja. Teraz jednak nieubłaganie zbliżał się koniec naszej gry. Plansza spadnie ze stołu, a wszystkie figury szachowe wraz z nią, symbolizując upadek króla. Spocznie on w ciszy, wydając ostatnie tchnienie. 

Zapewne po nim przyjdzie następny król i znów zacznie się rozgrywka. Gra pozorów i władzy, będąca jednak jedynie pieszczotliwym złudzeniem. Kolejna partia rozegra się bez mojego udziału, każdy zapomni o tym, co podsumować można było słowem ''kiedyś''. 

- Dobranoc, Sebastianie. - szepnąłem sam do siebie i pustej sypialni. 

Po tym zamknąłem oczy i nie potrzebowałem wiele, aby zapaść w niespokojny sen. Nie sądziłem jednak, że to ostatnia noc, jaką spędzam w rezydencji. A już na pewno nie sądziłem, że obudzę się kilkadziesiąt lat później na chodniku między dwoma budynkami. 

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz