Rozdział 32 - Sen nad Hogwartem

2.4K 249 68
                                    

Rozdział XXXII: Sen nad Hogwartem

Snape

Nie mogłem się do niego dostać.

Płomienie, które zasłoniły widok olbrzymią ścianą ognia, zmusiły wszystkich do odwrotu.

Dumbledore wciąż nakazywał uciekać do zamku, by szykować się do obrony. Nie rozumiałem tego! W końcu po to wyszliśmy przed wrota, by móc odeprzeć pierwszy atak!

Uczniowie, którzy, mimo sprzeciwu kadry nauczycielskiej, zostali w zamku, mieli atakować z okien. Bardziej wykwalifikowani mieli stanąć w wąskim gardle wrót wejściowych, by odpierać pierwszą falę. Taka była początkowa, na szybko zaplanowana, strategia. Jednak teraz Dumbledore nakazywał wszystkim odwrót.

A Dan został sam, po drugiej stronie!

Wiedziałem, że nie tylko ja wyrażam chęć, by się do niego dostać. Ale ogień był nieprzejednany. Swoim buchającym gorącem zmuszał wszystkich do ucieczki. Sam też musiałem się odsunąć, by znaleźć inną drogę.

Może dałbym rady przelecieć nad tym pogorzeliskiem? Wystarczyłoby dostać jakąkolwiek miotłę i dotrzeć do okna. Musiałem się tylko dostać na drugie piętro. Jednak teraz zajęłoby to za dużo czasu! Nasi wrogowie nie mogli wiecznie podtrzymywać ognia. Biegający wszędzie członkowie Zakonu i uczniowie starali się znaleźć sobie jakieś nowe pozycje do obrony. Niektórzy uznali schowanie się za posągiem za wystarczające. Ja sam nie zamierzałem nigdzie odchodzić. Wraz z Dumbledorem i kilkoma członkami Zakonu stanąłem zaraz w Głównym Holu, obserwując wciąż płonący dziedziniec.

Co to za rodzaj magii? Ten płomień wydawał się być w pełni przez kogoś kontrolowany!

- Severusie. Dan chce coś zrobić. Nie zbliżaj się do osłony Hogwartu - powiedział Dumbledore, chwytając mnie za nadgarstek, po to, by zyskać moją uwagę.

Nie obchodziło mnie jednak to, co mówił. Niezależnie od wszystkiego, moje miejsce było tam, gdzie znajdował się Dan.

Jednak po chwili nie było to już ważne.

Gdy płomienie nagle zgasły, każdy z nas zobaczył biegnących w stronę wrót śmierciożerców.

Zdążyłem wymienić spojrzenie z McGonagall; w jej oczach dostrzegłem tę samą determinację, jaką ja także czułem.

Niezależnie od tego, co stało się z płomieniami, miało to swoje skutki. Fala morderczych psychopatów najwyraźniej zdążyła zdjąć w tym rekordowo krótkim czasie osłonę i plan Dana, jakikolwiek by nie był, nie wypalił.

Zacisnąłem dłonie na swojej różdżce.

Teraz musiałem się przebić przez tych wariatów.

Jak znikąd pojawiły się skrzaty domowe, po prostu teleportując gdzieś razem ze sobą pierwszą falę śmierciożerców, w jakieś tylko im znane miejsce. Jednak skrzatów nie było na tyle, by mogły sobie poradzić ze wszystkimi i zaraz musiałem uskoczyć przed Crucio oraz zaklęciem tnącym. Kilka następnych skrzatów broniło teraz zaciekle swojego domu tasakami i nożami. Zobaczyłem, jak Hermiona Granger, manewrując zaklęciem lewitacji, wraz z kilkoma uczniami spuszcza na głowy wbiegających do środka zamaskowanych postaci ciężkie kamienne ławki, zazwyczaj stojące w zamkowych korytarzach. Rudzi Weasleyowie przelecieli nad naszymi głowami na miotłach, a coś, co niepokojąco wyglądało jak kolorowe wyroby pirotechniczne bliźniaków, wprowadziło dezorientację w szeregach śmierciożerców.

Kamienni żołnierze, ożywieni przez McGonagall, przemaszerowali na front, celując swoimi ostro zakończonymi włóczniami w przeciwników, skutecznie ich powstrzymując przed dostaniem się głębiej do zamku.

LamiaWhere stories live. Discover now