Rozdział 3 - Poranek "po"

4.3K 304 80
                                    

________________________________________

Ranek był potwornym potwierdzeniem, że to wszystko nie było koszmarem.

Obudziłem się wtulając swoją twarz w pachnącą pierzem poduszkę. Moje nowe ciało wciąż było takie, jak wcześniej. Czyli obrzydliwe. Nawet lekka poświata świtu wpadająca z za zasłon nie potrafiła naprawić tego, co mi się stało.

Wzdychając podniosłem się i skierowałem do drzwi tarasowych. Były ciężkie, ale przesunęły się prawie bez wydawania jakiegokolwiek dźwięku. Na zewnątrz unosiła się lekka mgła, a deski dużego tarasu były wilgotne od rosy. Nie było tu wiele mebli. Tylko jakiś mały stolik i dwa krzesła. Mgła sunęła przy podłożu jak dym z ogniska, a z tego powodu, że słońce dopiero lekko prześwitywało nad koronami drzew, było też przeraźliwie zimno.

Zdjąłem narzutę z kanapy i zarzucając ją na swoje ramiona, wygramoliłem się z domu.

Poczułem chłód w dolnej partii ciała i krytycznie obejrzałem się z wszystkich stron. priorytetem teraz było, nauczenie się przemieszczania z punktu "A" do punktu "B", bez lądowania na twarzy i podpierania o ścianę, czy meble.

Jak to wygląda? Jak byłem teraz zbudowany? Czy gdzieś tam były pozostałości moich nóg?

Nie wydawało mi się aby tak było.

Tak jakbym był jednocześnie silny, czując mięśnie i słaby, nie potrafiąc ich prawidłowo używać. Pokracznie wypełzłem na trawę czując chłód. Zacisnąłem zęby by nimi nie klekotać z zimna i starałem się znaleźć rytm. Jak się poruszały węże? Zdawały się one być zdolne do manewrowania jakimś szlaczkiem? Przecież widziałem już nie raz jak wąż to robił.

Skostniały z zimna ogon jednak nie chciał współpracować. Cieszyłem się że Snape mnie nie widział jak raz po raz lądowałem na twarzy starając się równocześnie zachować pion górnej części ciała i poruszać ogonem tak, by w ogóle przemieszczać się w jakimkolwiek kierunku.

Kichnąłem raz, może dwa razy, ale gdy wstało słońce to mgła znikła i nie było już tak przeraźliwie zimno.

Zirytowany oglądałem swoje ciało.

Czarny, długi na co najmniej jedenaście stóp ogon, zdawał się w ogóle ze mną nie współpracować.

W końcu wykończony położyłem się na trawie oddychając ciężko z wysiłku.

Zamknąłem na chwilę oczy i skierowałem twarz w stronę słońca.

Nie wiem ile czasu minęło gdy poczułem, że ktoś mnie obserwuje.

Snape stał na tarasie ubrany w swoje zwyczajowe czarne szaty.

Podniosłem się z trudem i zadowolony, że przynajmniej już nie padam co trzy stopy na twarz powoli skierowałem się w jego stronę.

Zajęło to nieco czasu, ale w końcu dotarłem na taras i chwyciłem się barierki z wyraźną ulgą.

- Dzień dobry profesorze -powiedziałem przyjaźnie.

- Wyglądasz jakbyś się tarzał po błocie -wymruczał te słowa burkliwie. najwyraźniej nie był w najlepszym humorze z samego rana.

No cóż. Jaka ładna pogoda? Może ma pan ochotę na spacer? – pomyślałem z ironią, ale nie odpowiedziałem nic na jego przytyk tym bardziej, że faktycznie nie wyglądałem na czystego. Koszula była pomięta i upaprana w ziemi i trawie.

- Ćwiczyłem... poruszanie się. Wciąż tego nie ogarniam.

Snape zacisnął usta i odchrząknął.

- Śniadanie? -zapytał.

LamiaOnde histórias criam vida. Descubra agora