17. Drogę do domu.

417 22 3
                                    

Po zejściu na ziemię, zaczęłam iść przed siebie. Rozglądałam się dookoła co chwilę. W jednej ręce niosłam latarkę, która tak naprawdę w ogóle mi nie pomagała. Było tak bardzo ciemno, że z każdą chwilą żałowałam swojej decyzji, jednak chciałam się dowiedzieć wszystkiego. To nie tak, że nie brałam pod uwagę opcji, że osobami, które pisały ten list, nie byli moje rodzice, po prostu starałam się myśleć optymistycznie. Jakkolwiek to brzmiało.

Wzdrgnęłam się, gdy zauważyłam na swojej drodze podpaloną kłodę. Nawet nie chciałam myśleć, jak się ona tam znalazła. Przeskoczyłam ją zwinnie, o mało nie mdlejąc. Szłam dalej przed siebie, rozglądając się dookoła. Uniosłam głowę ku górze, a moim oczom ukazały się jasne gwiazdy, które pierwszy raz tak jasno świeciły. Postanowiłam się nimi kierować.

W końcu, wskazywały drogę do domu.

Włóczyłam się już około godzine. Zmęczenie spowodowane moją ciągłą wędrówką, powoli dawało się we znaki. Podskoczyłam, gdy zauważyłam kolejne kłody. Moje serce szybciej zabiło, gdy zobaczyłam, że są one 'świerze'. Nie zastanawiając się dłużej, przeskoczyłam je. Drzewa, które mijałam, wyglądały tak samo. Jakbym zataczała kółko. Nie wiedziałam, gdzie byłam. Zgubiłam się. Nigdy nie miałam za dobrej orientacji w terenie, a zwłaszcza, gdy w grę wchodził strach oraz ciemność.

Usłyszałam nagle szelest krzewów. Ponownie podskoczyłam w miejscu, o mało nie opuszczając latarki. Natychmiast wyciągnęłam sztylet i zaczęłam rozglądać się dookoła.

— Kto tam? — spytałam niepewnie, czekając na jakikolwiek dźwięk. Niespodziewania zza krzewów wyskoczył czarny, jak smoła, black dog. Zwierzę zaczęło podchodzić do mnie, z niezwykłą szybkością. Mimo jego niebezpieczeństwa, było piękne. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, zwierze wbiło się w moją skórę. Z każdą chwilą jego zęby rozdzierały moją skórę. Szkarłatna ciecz zaczęła wypływać z mojej ręki. Wydobyłam z siebie bolesny krzyk, który zdzierał moje gardło. Serce zdecydowanie przyspieszyło, a ból był coraz silniejszy. Pierwsze łzy zaczęły wydobywać się z moich oczu. Jego zęby coraz bardziej zaczęły zaciskać się na mojej ręcę. Wydobywałam z siebie kolejne krzyki. Próbowałam strącić go z mojej ręki. Każdy jego ruch powodował niewyobrażalny ból.

— Proszę, zostaw mnie — wyszeptałam żałośnie, wiedząc, że black dog mnie nie zrozumie. Zamiast tego, stworzenie zaczęło rozszarpywać moją skórę, a krew zaczęła wytryskiwać z ręki coraz intensywniej. Mocniej machnęłam ręką, a zwierzę odczepiło się, powodując jeszcze większe cierpienie. Uciekło. Ból, który wtedy odczuwałam był nie do zniesienia. Bezsilnie upadłam na ziemię, opuszczając sztylet i latarkę. Błagałam, żeby rana się zregenerowała, jednak nic takiego nie działo się przez następne minuty. Tkwiąc w nadzieji, że rana zaraz zniknie, pogrążałam się w agonii.

Minęło dziesięć minut, a krew dalej obficie leciała z mojej głębokiej rany. Postanowiłam w końcu zaszyć własną ranę. Zdjęłam mój plecak i wyjęłam apteczkę. Wzięłam rzeczy, których potrzebowałam. Sama myśl o zaszyciu sobie samej ręki, wywoływała u mnie ciarki. Wzięłam środek oczyszczający  rany i wylałam kilka kropel na moją rękę. Z mojego gardła wydobył się kolejny krzyk, który obdzierał moje gardło.

Zszywanie sobie ręki w lesie nie należy do najbezpieczniejszych rzeczy i rzeczy, których chiałabym zrobić w moim całym życiu.

Po przyzwyczajeniu się do bólu wzięłam igłę i nawlekłam na nią specjalną nić.

— Raz się żyje. Przecież to nie może być takie bolesne. Dam radę — mówiłam po cichu, by dodać sobie otuchy. Przystawiłam igłę do rany, biorąc serię uspakajających oddechów. Wbiłam igłę w skórę. Krew wylatywała z rany jeszcze  intensywniej niż wcześniej, a ja wiłam się z bólu. Fala łez ponownie zalała moje policzki, a wiązka przekleństw wyleciała z moich ust.

Przeciągnęłam igłę przez ranę i wbiłam ją w kolejny skrawek skóry. Pociągnęłam mocniej za przedmiot, który trzymałam, a nić złączyła poszarpaną skórę. Powtórzyłam tę czynność jeszcze parę razy, a gdy skończyłam, zabandażowałam rękę. Schowałam apteczkę do plecaka, a następnie wyjęłam z niego butelkę z wodą. Nachyliłam butelkę do przodu, połykając kolejne mililitry wody. Kiedy wypiłam połowę butelki, zakręciłam ją i włożyłam ponownie do plecaka. Podniosłam się z ziemi i otarłam łzy. Założyłam plecak i ruszyłam dalej w drogę.

Z każdym ruchem, ręka coraz bardziej bolała. Zaczęłam tracić coraz szybciej energię i jakiekolwiek chęci kontynuowania tej podróży. Z każdą chwilą żałowałam, że uciekłam. Co jakiś czas rozglądałam się dookoła, upewniając się, że dookoła mnie nie było już żadnych black dogów.

Zwoniłam swoje tempo i spojrzałam ponownie w gwiazdy. Na moje usta wkradł się delikatny uśmiech, przypominając sobie słowa Nevry.

***

Wybaczcie, że taki krótki rozdział.

Do następnego!

Chroń mnie |Eldarya| ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz