Le fin.

3.1K 141 88
                                    

Tętent setek koni, pędzący wiatr, rozwiewający moje włosy do tyłu, oraz widok ogromniastych murów na horyzoncie. Część naszych zginęła podczas ostatnich paru dni, ale nie my. Nie oglądałam się do tyłu, skupiałam się tylko na celu. Musimy cało wrócić do domu. W końcu ktoś tam na nas czeka. 

Obejrzałam się na Leviego, który był równie zdeterminowany, aby wreszcie powrócić z wyprawy, co ja. Jego koń galopował łeb w łeb z moim, tak szybko, że ciągnęły się za nimi chmary kurzu. Ile to już lat minęło od naszego ślubu? Sześć, może sześć i pół. Wyraz jego twarzy pozostawał niezmienny - surowy i chłodny, idealnie beznamiętny. Zachichotałam pod nosem, rozbawiona tym zjawiskiem. Przysięgam, że ta mina jest jedyną pewną stałą we wszechświecie. 

- Co Cię tak bawi, Ackerman? - prychnął, zauważywszy moją dziwnie zadowoloną facjatę. Posłałam mu bezczelny uśmiech, pospieszając konia. Tak bardzo chciałam znaleźć się już w domu. 

- Nic, nic, panie kapralu. - odrzekłam z sarkazmem, pędząc do znajdującej się coraz bliżej, pilnie strzeżonej bramy - Zastanawiałam się, czy masz już jakieś plany na wieczór?

- Tak, siedzą na koniu obok i śmią mi pyskować. - burknął, wyprzedzając mnie oraz wjeżdżając do miasta tuż za Erwinem. Zaśmiałam się, starając się go dogonić.


Po uwiązaniu koni, brunet niespodziewanie musiał jeszcze iść na spotkanie dowódców, gdzie zapewne znowu dostanie mnóstwo pracy do odwalenia po nocy. Westchnęłam, lecz nie protestowałam. Życie. Muszę tylko powiedzieć małym, że tata będzie trochę później. Pospiesznym krokiem, prawie biegnąc, zaczęłam kierować się w stronę drewnianego, dwupiętrowego domu przy głównej ulicy miasta. Nie tak dawno udało nam się w końcu uzbierać dosyć pieniędzy na to cacko i byliśmy z niego naprawdę dumni. Pomalowany był na pastelowy zielony, przez co nieco się wyróżniał między ciemnobrązowymi chatkami tuż obok, ale właśnie to w nim lubiłam. W gąszczu takich samych budynków, on lśnił blaskiem niecodzienności. 

Otworzyłam drzwi, wbiegając do środka. Wiedziałam, że będzie otwarte, bo moja mama to nieustraszona babka. Gdyby ktokolwiek ośmielił się tu wtargnąć, od razu dostałby wałkiem po łbie. Nic dziwnego, że zawsze prosimy ją, aby zajmowała się nim i dziećmi, kiedy musimy wyruszyć na ekspedycję. Ochroniarz pierwsza klasa.

Ogień wesoło trzaskał w kominku, a z kuchni dobiegał zapach świeżo upieczonych ciastek. Z uśmiechem odstawiłam swoje toboły na podłogę w korytarzu i weszłam do pokoju obok z radosnym okrzykiem:

- Zgadnijcie, kto wrócił! - wrzasnęłam, kucając i rozpościerając ramiona, w które jak z procy wleciały dwa małe, aż nadto energiczne dzieciaki. Przytuliłam je mocno, całując każde z nich po kolei w czoło, zaczynając od szarookiej fioletowowłosej dziewczynki, na błękitnookim brunecie kończąc. Uśmiechnęłam się szerzej, starając się nie popłakać z radości. Nie ważne, ile razy nie wracaliśmy z wypraw, ten moment pozostawał zawsze moim ulubionym. 

- Mama! - krzyczały radośnie, niemal dusząc mnie swymi małymi, umorusanymi od surowego ciasta łapkami - A gdzie tata?

- Będzie wieczorem, kiedy będziecie już spać. Zobaczycie go rano. - odparłam, czochrając ich łepetyny, po czym podniosłam się z ziemi, by szybko przytulić także mamę. 

- Ja nie zasnę, żeby go zobaczyć! - zadeklarował odważnie chłopiec, stając przede mną wyprostowany, z dumą malującą się na twarzyczce. Zachichotałam, biorąc czterolatka na ręce z rozbawieniem.

- Ach tak? A wiesz, że jak tata się dowie, że nie śpisz, to będzie zły? - nastraszyłam go lekko, śmiejąc się z porywczości dziecka. Ten jednak tylko bardziej się rozentuzjazmował, szczerząc swoje nieco wybrakowane już ząbki:

- Będę się skradał i ani ty, ani tata, ani Teo mnie nie zobaczycie!

- Powodzenia, ty mały szpiegu. - odpowiedziałam, wycierając jego poplamioną buzię serwetką oraz odstawiając go z powrotem na ziemię. 


Wieczorem, gdy mama wróciła już do siebie, usiadłam z dzieciakami na sofie przy kominku, czytając im na głos jedną z bajek z książki, na którą kiedyś na straganie natrafił Levi. Postanowił on wtedy kupić ją jako prezent dla nich na święta, co okazało się strzałem w dziesiątkę, ponieważ te łobuzy natychmiast ją pokochały, a my w końcu mogliśmy się porozkoszować tym, że akurat nie wyją jak wilki podczas pełni, a siedzą grzecznie, słuchając opowiadań. Jednak tym razem nawet bajka nie zdołała ich uciszyć, kiedy usłyszały skrzypiący odgłos otwieranych drzwi. 

- Tata! - rzuciły się na niego niemal natychmiast, uwieszając się na nim jak bombki na choince. Zaśmiałam się, odkładając książkę na bok i stając w progu wejścia do salonu, przyglądając się, jak brunet wita się z dziećmi, podnosząc je oraz obracając się z nimi po pokoju, ściskając je mocno. 

- Alex, Teo! - ucieszył się, wtulając nos w ich urocze główki. Zrobiło mi się ciepło na sercu na ten widok, więc postanowiłam do nich dołączyć, otulając ramionami tę wesołą gromadkę. 

- A mama mówiła, że będziesz dopiero, jak będziemy spali! - zdziwiła się pięcioletnia Teodora - Aleksander już chciał czekać na Ciebie w ukryciu.

- Ej, zdradziłaś mu moje plany! Tak się nie robi! - zaprotestował jej brat, robiąc nadąsaną minkę. Levi westchnął z rozbawieniem, idąc na piętro z maluchami w ramionach, aby położyć ich spać.

- Puścili mnie wcześniej, bo o to poprosiłem. Bałem się, że jak was zostawię samych z mamą, to w końcu biedaczka nam oszaleje. - zażartował, jednak z twarzą tak śmiertelnie poważną, że dzieci roześmiały się jeszcze bardziej. Typowa mina kaprala numer siedem. Ludziom w jednostce mrozi krew, a tych dwóch szkrabów tylko doprowadza do śmiechu. 

- Jakimś cudem nie oszalałam z tobą, więc chyba jestem już przeszkolona. - odrzekłam, dając brunetowi kuksańca w ramię, kiedy położył już dzieciaki do łóżek. Spojrzał na mnie uważnie, po czym cmoknął lekko mój policzek, szepcząc wprost do mojego ucha, tak, żeby maluchy nic nie słyszały:

- A ja uważam, że przydadzą Ci się kolejne szkolenia ze znoszenia mnie. Na przykład w sypialni.


Na sam koniec mam wiele pytań, ale nie wiem, czy chcę usłyszeć na nie odpowiedzi. Na razie jestem szczęśliwa, żyjąc życiem, jakie zostało mi dane. Może nie wiem dokładnie, kim lub czym jestem, ale nie potrzebuję wiedzieć nic ponad to, że jestem sobą. Jestem żoną kaprala zrzędy oraz matką dwóch nadpobudliwych brzdący. Jestem też żołnierzem w Korpusie Zwiadowczym, walczącym o wolność dla siebie i dla wszystkich ludzi. Czy naprawdę muszę wiedzieć więcej? Zastanawiam się, na przykład, jak to jest, że moje życie zmieniło się tak nagle w dniu, w którym wstąpiłam do oddziału. Nie, nawet wcześniej. Jak to jest, że akurat tego dnia, kiedy oberwałam tym cholernym kuflem, Levi znalazł się akurat w tym konkretnym barze i wywiązała się ta konkretna sytuacja? Diabeł wie. A co z moimi przodkami, z tą dziwną mocą, której w dalszym ciągu nie potrafię okiełznać? Na razie nie muszę tego wiedzieć. Może kiedyś znajdę odpowiedzi na te wszystkie pytania... Ale to już będzie opowieść na zupełnie inną książkę

KONIEC.


Witajcie robaczki.

Dziękuję wam po tysiąckroć, za każdy komentarz, każdą gwiazdkę, za samo to, że chciało wam się te moje wypociny czytać. Tak jak zapowiedziałam, dotarliśmy już do finału, ponieważ nie da się wszystkiego ciągnąć w nieskończoność, prawda? Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z tego, jak potoczyły się ich losy i czujecie się w tym temacie spełnieni ^^ . Zapraszam was do zajrzenia również do innych moich opowiadań (o Levim i nie tylko) i jeszcze raz dziękuję wam za to, że dotrwaliście do końca. <3


Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz