Gdzie dwóch się bije, tam trzeci bije tego pierwszego

2.2K 123 76
                                    

- Szybciej, Arquette! - krzyczał brunet - W tym tempie tytan pożarłby Cię już trzy razy!

- Biegnę! - odwrzeszczałam, gnając ile sił w nogach kolejne kółko po placu. Byłam już do granic wycieńczona, ale wiedziałam, że muszę ćwiczyć jak najciężej, by dać sobie radę za murami. Nawet jeśli nie jadę tym razem, pojadę następnym. Starałam się pozostać dobrej myśli. Jeśli chciałam tego dokonać, musiałam na treningach dawać z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej.

- A ta znowu ćwiczy? Taka siermięga i tak nic tu nie wskóra. - usłyszałam zdystansowany głos któregoś z żołnierzy. Będąc skupiona na dotarciu do celu, nie chciałam się nim przejmować, ale wrodzona ciekawość pukała do mnie z tyłu głowy i domagała się jej zaspokojenia. Była to dodatkowa motywacja, aby ukończyć to ostatnie kółko czym prędzej.

- Nie jest źle, młoda. Jak będziesz tak regularnie ćwiczyć, to jeszcze poprawisz ten wynik. - odparł Levi, zerkając na zegarek i zapisując coś w notatkach. Patrząc na jego smukłą, lecz silną dłoń, zaróżowiłam się mimowolnie.

Podniósł ją, nachylając się jednocześnie do mojego ucha. Moje ciało całe drżało jak galareta, bezradna i znająca swoje przeznaczenie. Ból nadszedł szybko, z siłą, której się nie spodziewałam. Wydałam krótki, przytłumiony oparciem fotela, w które ukryłam twarz, pisk. Oddech bruneta przy moim uchu połaskotał je, a jego usta opuścił ledwo słyszalny, delikatny śmieszek.

- Muzyka dla moich uszu... - wyszeptał, wprawiając moje ciało w jeszcze większe dreszcze. Niebiosa raczą jednak wiedzieć, czy były one spowodowane bólem, czy podświadomą przyjemnością.

Potrząsnęłam głową, chcąc wyrzucić te myśli z głowy. To nie było miejsce ani czas na takie rozpamiętywanie.

- I on ją jeszcze za to chwali... Żałosne. Spanie z przełożonym nie ocali jej na wyprawie. Znaczy, nie ocaliłoby, gdyby na nią jechała. - usłyszałam porcję kolejnych drwin, których tym razem ciężko nie było puścić mimo uszu. Odwróciłam głowę w stronę szydzącego głosu i dojrzałam stojącego w oddali Jean'a Kirshtein'a w otoczeniu jego kolegów - Marco oraz Connie'go. Westchnęłam. No jasne. W zasadzie kto inny mógłby to być? Mikasa i Ymir zawsze powtarzały mi, że od tych typów lepiej trzymać się z daleka i nawet się z nimi o to nie sprzeczałam. Pokazałam chłopakom środkowy palec i odwróciłam się z powrotem w stronę kaprala. Chyba nic nie widział, bo dalej skupiony był na swoich notatkach.

- Oooo, patrzcie na to! Wrrr, jaka groźna! - zakrzyknął Kirshtein, na co reszta jego towarzyszy się roześmiała, z tym, że Marco zrobił to chyba tylko po to, by nie obrazić przyjaciela. Sam nie był wcale takim burakiem. Niestety, zdecydował się z nimi zadawać. Jego problem. W tym momencie przykuli oni wreszcie uwagę Ackermana.

- Ej, wieprze! Nie macie nic lepszego do roboty? Ruszylibyście te tłuste tyłki i zaczęli ćwiczyć, zamiast się obijać! - wrzasnął na nich, obrzucając ich swoim chłodnym spojrzeniem. Myślałam, że chociaż to w końcu zamknie im mordy. Niestety, nawet gniew najsilniejszego żołnierza ludzkości nie był w stanie przekonać tych baranów do odejścia.

- Jesteśmy już po, panie kapralu! W przeciwieństwie do niektórych, zrobienie dziesięciu kółek nie zajmuje nam trzech dni.

Teraz się wkurzyłam. Pomimo nawoływań do powrotu przez Leviego, parłam wściekle do przodu z zaciśniętymi pięściami oraz zębami. Wyglądałam zapewne jak wkurzony byk, pędzący wprost na irytującą, czerwoną płachtę.

- Idzie tu, idzie tu! Mała lalunia ma zamiar się odgrażać! Co nam zrobisz, dasz pstryczka w nos? - śmiał się dalej lider grupy, patrząc na mnie z ohydną wyższością. Nie mówiłam nic, tylko podchodziłam bliżej, analizując najlepszą strategię ataku. Jean sam nie był jakimś super wybitnym żołnierzem, pomimo dostania się do najlepszej dziesiątki. Skoro byłam w stanie parę razy wygrać z kapralem, nie bałam się walki z tą miernotą.

- Arquette, opanuj się! - napominał mnie kapral, idąc za mną, lecz nie starając się mnie tak naprawdę powstrzymać. Gdyby chciał, już dawno by mnie odciągnął. Wydawało mi się, że sam jest ciekawy tego, jak zamierzam rozwiązać tę sytuację. Był tu tylko dla asekuracji.

- Masz ostatnią szansę, aby to wszystko odszczekać, matole! - syknęłam, łapiąc go za kołnierz i szykując pięść do ataku. Jego kumple, widząc, jak prowodyr całego zajścia nie może wydostać się z mojego uścisku, postąpili jak prawdziwi mężczyźni i... zwiali gdzie pieprz rośnie.

- Ja mogę to wszystko odwołać, ale to nie zmieni faktu, że wszystko, co osiągnęłaś, udało Ci się, bo bzykasz się z kapralem. Kiedy inni ciężko ćwiczą, ty na pewno masz niezły ubaw, co?

Moje siedzenie piekło, jakby oblane wrzątkiem. Kolejna symfonia pisków i jęków opuszczała moje usta. Wydawało mi się zupełnie odrealnione to, jak ta ręka, która zawsze dawała mi tyle ciepła i czułości, mogła też zadawać tyle bólu.

- I jak, Korinna, myślisz, że wystarczy już tej kary? - zapytał ciemnowłosy, jeżdżąc dłonią po dole moich pleców.

- T... tak... - wydukałam, wpijając paznokcie w obicie fotela.

- Niech Ci już będzie. - westchnął i jednym pociągnięciem za moje ramię podniósł mnie z powrotem do pozycji siedzącej,  tak, że udami obejmowałam jego biodra - Teraz masz być już grzeczną dziewczynką, zrozumiano?

- Tak jest, Levi. - odparłam niemal na bezdechu, opierając głowę na jego klatce piersiowej. Ogromny ból, który odczuwałam w dolnych częściach ciała wzmógł się wraz z dotykiem jego smukłych palców, błądzących po mojej skórze.

Zaczerwieniłam się wściekle, na dodatek w najgorszym na to momencie. Odwróciłam twarz w bok, uciekając wzrokiem w ziemię. Mój adwersarz zaśmiał się donośnie, posyłając mi okropny, szyderczy uśmiech.

- Co, mam rację? Jesteś tylko pustą niunią, która znalazła sobie sposób, jak tu przetrwać. Jesteś żałosna.

Nie wytrzymałam. Przyszpiliłam go do ziemi i zaczęłam okładać go po twarzy. Ackerman zareagował szybko, starając się mnie odciągnąć od Jean'a, jednak bezskutecznie. Byłam teraz zbyt zdeterminowana, aby spuścić mu ostry wpierdol, żeby cokolwiek mogło mnie powstrzymać. Chyba nawet wystrzał z armaty byłby tutaj nieskuteczny. Kilka sekund wystarczyło, aby złamać nos chłopakowi i umazać jego twarz kałużą jego własnej krwi. Kiedy była już ona cała czerwona, zerwałam się na równe nogi, wzięłam go za ramię i trzasnęłam o ziemię. Usłyszawszy gruchoczący dźwięk, zaśmiałam się jak opętana i padłam kolanami na ziemię.

- Arquette, wystarczy! - odparł brunet, w którego głosie jednak nie wyczytałam ni krzty pogardy czy złości. Jeśli już, było tam zdziwienie oraz troska. Obrzucił Kirshtein'a gniewnym spojrzeniem i pomógł mi podnieść się z ziemi, odprowadzając mnie do swojego gabinetu.

- Nie ukarze jej pan?! - wrzasnął za nami obolały i ociekający krwią chłopak, z trudem utrzymując się na nogach.

- Niby za co? Sam sprowokowałeś tę walkę. Jeśli masz odwagę szydzić z delikatnej, drobnej dziewczynki, miej odwagę dostać od niej łomot. - bąknął beznamiętnie Ackerman, co ja potraktowałam jako ogromną pochwałę. Mimo ogromnej wściekłości, która w dalszym ciągu szalała niczym burza w moim wnętrzu, miałam poczucie wymierzonej sprawiedliwości. Byłam z siebie prawdziwie dumna. Chwyciłam ramię kaprala i skierowałam się z nim w stronę kwatery. Jednak w pewnym momencie ciemnowłosy zatrzymał się, jakby nad czymś rozmyślając. Spojrzałam na niego, skołowana.

- A, i jeszcze jedno. - wychrypiał, w mgnieniu oka odwracając się i uderzając nogą w tył jego głowy, przyciskając ją podeszwą buta do ziemi - Nie waż się więcej obrażać mojej kobiety.

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz