Początek końca

1.7K 77 25
                                    

Podniosłam ciężkie powieki, nie mając szczególnej ochoty, aby wstawać. W dalszym ciągu siedziałam na kolanach Leviego, jednak tym razem okrakiem, niemal przylegając do jego torsu, z głową opartą o jego bark. Nie pamiętałam przyjmowania tej pozycji, ale nie przeszkadzało mi to. Było już popołudnie, więc promienie słońca wkradały się do pomieszczenia. Mimo, że niedawno zaczęła się zima, dzisiaj było całkiem widno. Przecierałam moje zaspane oczęta piąstkami, gdy nagle do moich uszu dobiegł głośny wrzask z korytarza. Początkowo myślałam, że w jednostce wybuchł pożar i chciałam zrywać się do ucieczki, lecz wsłuchawszy się dobrze w krzyk, zdałam sobie sprawę, iż jest jeszcze gorzej.

- LEVIIII! KORINNAAAAA! - wrzeszczała jak opętana Hanji, której wyciu towarzyszył odgłos jej niesamowicie szybkich kroków. Spanikowana, potrząsnęłam Levim, chcąc go dobudzić. W momencie, gdy brunet otworzył w końcu oczy, poczułam, jak zaczynam się z niego zsuwać. 

- Leviś, Hanji tu idzie! - krzyknęłam półszeptem, uświadamiając mu powagę sytuacji. Zdając sobie sprawę, że zaraz wparuje tu "Czterooka", wstał, nie przemyślawszy zbyt dobrze tego ruchu. Niechybnie zderzyłabym się z ziemią, gdyby Ackerman w porę nie zareagował i nie usiłował mnie złapać. Cały problem w tym, że zamiast chwycić spod spodu moje uda, jego dłonie trafiły nieco wyżej... A żeby było jeszcze śmieszniej, akurat wtedy Zoë wparowała do środka, zupełnie nieproszona. Staliśmy jak dwa bęcwały, nie do końca przytomni, zaplecieni wokół siebie, z czego ja nawet nie jestem w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że w ogóle stałam. Bardziej wisiałam, zaczepiona rękami i nogami o bruneta. 

- Uuuu, chyba wam w czymś przeszkadzam. - odparła pani pułkownik, lekko się różowiąc na twarzy, ale mimo to kierując w naszą stronę chytry uśmieszek. W panice zeszłam z Leviego, który ostrożnie postawił mnie na ziemi, po czym oboje zaczęliśmy poprawiać nasze wygniecione od wczoraj wieczora ubrania. 

- Czego chcesz, świrusko? Nie masz już co robić? - warknął oburzony kapral, dopinając pod szyję koszulę, której kilka górnych guzików pozwolił sobie poluzować, gdy jeszcze byliśmy tu sami. 

- List do was przyszedł z dowództwa. Ale skoro tak jesteście zajęci... - droczyła się brunetka, udając, że wychodzi z pokoju. Natychmiast się uruchomiliśmy na słowo "list". Czyżby w końcu?..

- Dawaj go! - wybuchliśmy naraz, rzucając się na biedną Hanji jak wataha wilków na bezbronną owcę, wydzierając jej kopertę z rąk. Kiedy ja przyszpilałam kobietę do podłogi, Levi czym prędzej rozerwał zewnętrzny papier i zabrał się za czytanie zawiadomienia:

- Uprzejmie pragniemy poinformować... Upoważniamy państwa... - mruczał pod nosem, czytając szybko wstęp, by dotrzeć do tej istotnej części - Zapraszamy do siedziby głównej dowodzenia... W celu odebrania zezwolenia na zawarcie małżeństwa!

Zatkało mnie, jego, a nawet Hanji. Przez chwilę żadne z nas się nie poruszyło, ani nawet nie oddychało. Tę grobową ciszę przerwał dopiero radosny śmiech bruneta, który bez zastanowienia wziął mnie w ramiona i zaczął obkręcać się ze mną w kółko. Moim radosnym piskom oraz łzom szczęścia nie było końca. Nie wierzę... Po prostu nie wierzę! Pani pułkownik wstała z podłogi, otrzepując się z kurzu i spoglądając na nas jak na parę rozentuzjazmowanych dzieci. Przytrzymałam się mocno szyi ukochanego, zanosząc się radosnym śmiechem. Był to też chyba pierwszy raz, kiedy widziałam go tak szczęśliwego, tak pełnego emocji. Po odstawieniu mnie na ziemię, nie zdążyłam złapać tchu, nim usta mężczyzny łapczywie wpiły się w moje. Złączywszy nasze języki, zostaliśmy tak przez dobre kilka minut, całując się namiętnie. Pani pułkownik, wyczuwszy intymną atmosferę, postanowiła w końcu ewakuować się z pokoju, którego drzwi zostały zamknięte po omacku przez Leviego, tym razem w końcu na klucz. 

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz