Taniec Mioteł

3.9K 188 323
                                    

Byłam w szoku. Pierwszego dnia w jednostce spodziewałam się ćwiczeń, musztry, treningów. W skrócie takiej typowej, wojskowej dyscypliny. Ku mojemu zaskoczeniu, została ona zastosowana w inny sposób. Stałam na środku korytarza w głównej siedzibie, kompletnie zdębiała, z fartuszkiem i miotłą w ręku. Dookoła mnie reszta kamratów, bez żadnych pytań i zbędnego gadania sprzątająca cały ośrodek. Mrugnęłam dwukrotnie, nie mając zielonego pojęcia, co się tu wyrabia. Dopiero po upływie chwili mnie oświeciło. Levi. Westchnęłam i nałożyłam na siebie fartuch, chustę na głowę, chustę na twarz i wzięłam się do roboty. W tyle osób bardzo prędko uwinęliśmy się z robotą i teoretycznie miałam już wolne. No właśnie, teoretycznie...

- A ty dokąd, Arquette? - usłyszałam za sobą po drodze do swojego pokoju. - Ty jeszcze nie skończyłaś sprzątania na dziś.

Zdenerwowana, stanęłam twarzą w twarz z Ackermanem i zacisnęłam mocniej ręce na drewnianym kiju. Wzięłam głęboki oddech i zapytałam celowo przesłodzonym tonem:

- Czego panu potrzeba, kochany panie kapralu? - zrobiłam uroczą minkę, otwarcie się z niego nabijając. Szczerze, do dzisiaj nie mam pojęcia, jak znalazłam sobie taką odwagę, by wyśmiać mojego dowódcę, ale jedno wiem na pewno - pożałowałam tego.

- Cóż, skoro jesteś dzisiaj taka milutka i posłuszna, to pójdziesz ze mną posprzątać moje biuro. - warknął brunet, chwytając mnie mocno za nadgarstek. Człapałam za nim, z trudem nadążając za jego tempem chodzenia. Jak ktoś z tak krótkimi nogami porusza się tak szybko? Po niewczasie dotarliśmy do rzeczonego gabinetu. Chociaż ja bardziej zostałam tam wrzucona, co poskutkowało potknięciem się i przewróceniem. Wylądowałam plecami na drewnianej podłodze. Nim zdążyłam podnieść wzrok na mężczyznę, obraz zasłonił mi jakiś czarny materiał. Zsunęłam go z twarzy i zerknęłam na dół. Po raz kolejny dzisiejszego dnia mnie zamurowało.

- Co... Co to jest?! - krzyknęłam, widząc na swoich kolanach uroczy strój pokojówki. Spodziewałam się naprawdę wielu rzeczy, ale nie czegoś takiego.

- Twoje ubranie do pracy. Wbijaj się w to i zabieraj się do roboty. - odparł ciemnowłosy patrząc na mnie z wyższością i standardowo krzyżując ramiona. Jego autorytarna postawa jednocześnie mnie irytowała, ale także budziła we mnie jakieś głęboko zakopane pokłady woli do działania.

- Żart. - prychnęłam, podnosząc się z podłogi. Jego spojrzenie obalało jednak moje założenie.

- Przyjdę za pięć minut. Skoro jesteś dzisiaj taka chętna, aby sprawić mi przyjemność, to chyba nie powinien to być problem, prawda? - zadrwił, zamykając drzwi od pomieszczenia. Spojrzałam na nieco skąpy strój, który nakazał mi włożyć i wzięłam głęboki oddech. Przez moment jeszcze miałam nadzieję, że tylko się ze mnie naigrywał. Przypomniałam sobie jednak, jeszcze z czasów, kiedy byłam kadetką, te wszystkie razy, jak Levi przyglądał mi się podczas robienia zwykłych czynności, by potem dać mi na treningu takie zadania, które niwelowały moje niezdarne zachowania podczas wykonywania tych rzeczy. Więc pomyślałam sobie, że to będzie część mojego treningu z małą zemstą z jego strony. Ostatecznie postanowiłam ubrać to dzikie wdzianko i poczekać na powrót Ackermana, co nie potrwało długo. Brunet wszedł do środka i gwizdnął na mój widok. Odpowiedziałam mu podirytowanym spojrzeniem.

- Więc jednak potrafisz wyglądać jak człowiek. - podszedł do mnie i ujął moją twarz od dołu w jednej dłoni, wlepiając we mnie władczy, surowy wzrok. Lecz gdy przyjrzałam się lepiej, dostrzegłam za chłodnymi oczami coś więcej. Czyżby kapral był... szczęśliwy? I nie mówię tu o tym szelmowskim zadowoleniu, kiedy ma szansę się mną pobawić. Był to tajemniczy, nikły błysk w jego źrenicach, którego nie mogłam za bardzo określić czy wyjaśnić. Ale w takim razie, co to mogło być?..

- Korinna, słuchasz ty mnie, czy znowu bujasz w obłokach? - syknął zdenerwowany mężczyzna, przyciskając mnie do blatu biurka. Mój oddech z nieznanego powodu stał się bardzo nieregularny, a bicie mojego serca odbijało się echem w moich uszach.

- Um... Yyy... Tak? - odpowiedziałam niepewnie, już z daleka czując kolejne kłopoty. Zamknęłam oczy, bojąc się reakcji kaprala. Ten jednak tylko wcisnął mi w dłonie drewnianą miotłę i odszedł od mojej osoby, zasiadając za biurkiem.

- Podłoga ma być zamieciona, zmyta i wypastowana, aż będzie można się w niej przejrzeć. I radzę Ci się sprężać, jeśli chcesz zjeść dzisiaj kolację. - rozkazał, patrząc na mnie uważnie. Kiwnęłam głową i wzięłam się do pracy, aby móc jak najszybciej wyjść. Niezbyt pomocny był fakt, iż musiałam co jakiś czas podciągać na dół sukienkę. Zerkałam wtedy na Leviego, który wodził za mną oczami z zadowoleniem. Dość prędko skończyłam sprzątanie i już zamierzałam opuścić gabinet, gdy zostałam przygwożdżona do drzwi.

- Jedno miejsce jest niedomyte. - szepnął, sącząc każde słowo wprost do mojego ucha. Wzdrygnęłam się i miałam ochotę przyłożyć mu w nos. Lubiłam go bardzo jako osobę, ale już mniej jako dowódcę. Popatrzyłam się tylko na niego i zapytałam:

- Dlaczego pan to robi?

- Z kilku powodów. Pierwszy - mam zły dzień. Drugi - dokładasz ognia do pieca, wkurzając mnie. Trzeci.. - tu urwał i dotknął wargami tyłu mojej szyi. Prawie podskoczyłam w miejscu... A na pewno podskoczył mi puls. Przestałam rozumieć, co się dzieje dookoła nie, dopóki nie uruchomił we mnie zapalnika:

- Ładnie Ci w tych ciuszkach.

Tego było za wiele. Sięgnęłam w bok po miotłę, którą uprzednio tam odłożyłam i walnęłam go w nogę, sprawiając, że wypuścił mnie z drzwiowej pułapki. Ackerman, nie pozostając mi dłużny, chwycił za drugi kij i zaczęliśmy pseudo-pojedynek. Ja usilnie starałam się mu przyłożyć, lecz on blokował moje próby, dodatkowo wykorzystując moje słabe punkty podczas walki, z których doskonale zdawał sobie sprawę. Miałam nadzieję, że uda mi się go zaskoczyć w równym stopniu, co dzisiaj rano, ale nie miałam żadnego pomysłu, jak go podejść. Koniec końców wylądowałam pod nim, z kijem od miotły przyciśniętym do gardła.

- Masz szczęście, że Cię lubię, Korinna. Inaczej za napaść na przełożonego dostałabyś niezłe lanie. A teraz lepiej biegnij na stołówkę, bo o tej porze już zamykają. - odparł, złażąc ze mnie i mierząc mnie wzrokiem - Ale najpierw opuść spódnicę.

Spojrzałam w dół i w panice poprawiłam sukienkę, spalając buraka aż po koniuszki uszu. Bez słowa wybiegłam z pokoju i udałam się w stronę kantyny, lecz było już za późno. Zasmucona i o pustym żołądku, sromotnie zatoczyłam się z powrotem do mojego baraku. Usiadłam na stopniach wejścia i schowałam głowę w podkurczonych kolanach, starając się uciszyć głód.

- Masz, mała łamago. - usłyszałam nad sobą głos bruneta. Z początku nie chciałam na niego patrzeć, ale ciekawość wzięła nade mną górę. Wyciągał w moją stronę bochenek ciepłego, świeżego, przyrumienionego chleba. Na ten widok aż mi ślina pociekła z ust.

- To dla mnie?.. - spojrzałam na niego wyczekująco i po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej, wzięłam od niego jedzenie i czym prędzej zaczęłam pałaszować - Dziękuję, sir!

- Dobrze się dziś spisałaś. - uśmiechnął się pod nosem mężczyzna i przed odejściem podrapał mnie delikatnie za uchem.

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz