Wyścig ze śmiercią... w pewnym sensie.

1.5K 87 25
                                    

Poszliśmy na plac treningowy, który z racji trwającej ekspedycji świecił pustkami. Grad dalej padał obficie, obijając się o kaptury na naszych głowach. Nie powiem, trochę to bolało. Spojrzałam niepewnie na bruneta, który miał ten niepokojący, tryumfalny błysk w oku, jakby planował coś iście fantastycznego, godnego prawdziwego geniusza zła. Choć przerażał mnie ten widok, lubiłam patrzeć  na niego w tym stanie. Miłość jest strasznie skomplikowana... Nawet kiedy się go boję, chcę być blisko niego... Spoliczkowałam się mentalnie za tę uwagę, stając naprzeciwko niego na moich trzęsących się nogach. Niech się dzieje, co ma się dziać, byle szybko, bo chcę mieć już to nieznośne oczekiwanie za sobą.

- Skoro już tak jesteśmy przy pamiętnikach... Wpadł mi w ręce wczoraj przy sprzątaniu twój dziennik. - odparł z ledwo widocznym uśmiechem wyższości. Moja szczęka niemal nie gruchnęła o ziemię, kiedy to usłyszałam - Pomyślałem więc, że dobrą motywacją dla Ciebie będzie to, bym go nie przeczytał. Schowałem go więc za wodospadem, gdzie kiedyś usiłowałaś się przede mną ukryć. 

- Że jak?! - wrzasnęłam w panice, stając gotowa do biegu. Tak, to była cholernie dobra motywacja. Przecież ja trzymam tam wszystkie moje przemyślenia, wątpliwości, przeżycia... Te dotyczące jego też. A może nawet zwłaszcza te dotyczące jego. Gdyby to przeczytał, chyba nie byłabym w stanie spojrzeć mu w twarz bez czerwienienia się niczym burak. Musiałam odzyskać ten kajet. Za wszelką cenę. 

- Jeśli ty wygrasz, przeczytam Ci mój. Lecz jeśli wygram ja... - tu brunet urwał swą wypowiedź i podszedł do mnie, nachylając się do mojego ucha. Byłam prawie pewna, że mógł usłyszeć dokładnie mój niestabilny oddech oraz bijące w nadzwyczajnym tempie serce. Nogi miałam w tym momencie jak z waty, miałam ochotę paść na ziemię i już nie powstać. Jak to jest, że tyle razy wprowadził mnie już w ten stan, a ja dalej reagowałam tak samo beznadziejnie? Jakim cudem miał na mnie aż taki wpływ? Jego dłoń obwinęła wokół wskazującego palca kosmyk moich włosów, bawiąc się nim z rozkoszą. 

- To... co?.. - zapytałam, niemal od razu tego żałując. Jego lekko sadystyczna mina, którą byłam w stanie dostrzec ledwo kątem oka znikła zupełnie, gdy przybliżył usta niemal dokładnie do mojego ucha, sącząc do niego swoim niskim, chłodnym głosem:

- To przeczytasz mi swój. Osobiście. Każde słowo. Na głos. 


Staliśmy na narysowanej kijem w ziemi linii startu, czekając na sygnał od Hanji, by móc wyruszyć po ten papierowy skarb. Droga była całkiem długa i niełatwa. Najpierw trzeba było przebiec przez cały plac, potem pole, a na koniec jeszcze las. Mieliśmy na sobie sprzęty do manewru, które jednak użyteczne były tutaj tylko między drzewami. A może wcale nie? Rozejrzałam się dookoła, obmyślając plan. Budynki wokół placu nie były od siebie znacznie oddalone, ale w dalszym ciągu wystarczająco blisko, by móc użyć sprzętu do poruszania się między nimi. Uśmiechnęłam się sama do siebie na mój misterny plan. Muszę zdobyć ten dziennik za absolutnie wszelką cenę. 

- Gotowi... - krzyknęła Hanji, trzymając w ręce czerwoną chorągwię - Start!

Wystrzeliłam jak z procy, biegnąc w stronę bramy. Kilka metrów dalej wyciągnęłam ostrza i użyłam sprzętu, wybijając się na znaczne prowadzenie. Zadowolona z mojego przebiegłego postępowania, odwróciłam się w stronę Leviego, który biegł dalej, kompletnie zszokowany, po czym pokazałam mu język. On sam poszedł w moje ślady, lecz nim zdążył odbić się od ziemi, ja byłam już za bramą.

Biegłam przez pole zdeterminowana oraz pewna swojej wygranej, dzięki tej małej sztuczce w obozie. Przeliczyłam się jednak co do prędkości biegu Ackermana, który dogonił mnie w połowie drogi. Syknęłam zirytowana, panicznie nakazując nogom biec szybciej, nawet, jeśli miałam mieć potem zakwasy stulecia. 

- To było niezłe, mała. Muszę Ci to przyznać. - odparł, wyprzedzając mnie o głowę - Ale i tak to przegrasz. Nie tylko ty jesteś zmotywowana tym zakładem.

- Zamknij dziób i biegnij. - burknęłam, niezadowolona faktem, iż z sekundy na sekundę zostawałam coraz bardziej w tyle. Brunet zdążył jeszcze dać mi prztyczka w nos i wbiec prosto do lasu, gdy ja już niemal opadałam z sił. 

Zacisnęłam zęby, czując jak coraz bardziej ogarnia mnie uczucie frustracji. Nie dam się tak łatwo pokonać. Użyłam sprzętu i wleciałam zręcznie między drzewa, przypominając sobie w głowie drogę do wodospadu. W końcu to ja go znalazłam pierwsza, więc lepiej powinnam pamiętać, jak tam dotrzeć... Prawda? Po niecałych dwóch minutach dogoniłam Ackermana. Miałam gdzieś w tej chwili moje zużycie gazu. Liczyła się wygrana i tylko ona zajmowała teraz moje myśli. Byłam tak na niej skupiona, że nawet nie zauważyłam, jak przede mną wyrosła gigantyczna gałąź, w którą zaryłam z impetem. W sekundę świat przed moimi oczami stał się jedną, wielką, czarną plamą. 

- Korinna! - usłyszałam głos bruneta, który natychmiast zawrócił, łapiąc mnie w locie. Wylądowaliśmy na ziemi, gdzie jeszcze przez dłuższą chwilę dochodziłam do siebie. Opierałam się na ramieniu mężczyzny, który troskliwie sprawdzał, czy nie mam żadnych poważnych obrażeń, inspekcjonując uważnie moją głowę. 

- Ała... Co to było?.. - zapytałam niemrawym głosikiem, przecierając ostrożnie oczy, które w końcu zaczynały rozpoznawać otaczające mnie kształty oraz dostosowywać ich ostrość.

- Nieźle się wryłaś w to drzewo, mała niezguło. - zażartował kapral, pocierając moje czoło. Powoli odzyskiwałam siły, a ból uderzenia ustawał - Boskie moce, czy nie, dalej jesteś tą samą Arquette. 

Zawtórowałam mu chichotem. Było w tym sporo prawdy. Wszechświat wymaga równowagi, więc z racji tego, jak dobrze szło mi ostatnio, musiałam coś w końcu schrzanić. Ackerman spojrzał na mnie z lekkim zaniepokojeniem.

- Jesteś w stanie ścigać się dalej?

- Mhm. - mruknęłam ze słodyczą, na co mężczyzna złożył na moich ustach ostrożny, niezwykle delikatny pocałunek. Na chwilę zapomniałam o tym, co działo się zaledwie parę minut temu, rozkoszując się tą upojną słodyczą, która łaskotała przyjemnie moje wargi. Jednak, gdy tylko się ona skończyła, brunet zdążył w błyskawicznym tempie odlecieć do przodu. Drań, oszukał mnie! Uśpił moją czujność!

- Ej, to nie fair! - wrzasnęłam, lecąc w jego ślady. Wodospad był już niedaleko, tylko parę metrów w prawo.

- Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone. - odpowiedział impertynencko Levi, podlatując do jaskini. Kiedy zniknął za ścianą wody, spanikowałam i zużyłam do końca swój gaz, wlatując prosto w niego, nim zdążył sięgnąć po dziennik. Siedziałam okrakiem na jego plecach, oboje wyciągaliśmy dłoń po zeszyt, który był poza naszym zasięgiem. Że też akurat musiał go schować go tak głęboko! No dawaj Korinna, jeszcze tylko kilka milimetrów... Palce Ackermana dotknęły go pierwsze.

Przegrałam.

- Nie! - krzyknęłam, siłując się z nim, by wyrwać mu go z rąk, choć było to bez sensu. I tak musiałabym go mu przeczytać. Jego tryumfująca buźka górowała tuż nade mną, gdy w wyniku walki znalazłam się pod nim. Zadrżałam. Facjata bruneta była coraz bliżej... I bliżej... Aż w końcu na tyle blisko, by móc szepnąć wprost do moich ust:

- Będę czekał na Ciebie wieczorem w moim pokoju... Ubierz dla mnie coś ładnego i przejdziemy do mojej nagrody. 

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz