Dziady część pierwsza

2.1K 106 30
                                    


Czas mijał jak szalony, aż w końcu nadszedł jeden z moich najbardziej ukochanych dni w roku. Dzień, w którym dusze wszystkich zmarłych oraz poległych, według dawnych legend, miały wracać do naszego świata na całą noc. Tajemnicze siły natury, których żaden człowiek nigdy wcześniej nie odgadł były w sile swej mocy i ukazywały się ludziom, aby Ci oddali im należną cześć i hołd. Członkowie oddziału, widząc moje podekscytowanie tylko wzdychali i starali się wybić mi to z głowy, mówiąc, że to tylko bujdy oraz zabobony. Lecz, jak to w życiu bywa, oni wiedzą swoje, a ja swoje. Moje doświadczenia z duchami są jednak opowieścią na nieco inny rozdział.

Wstałam rano w niesamowitym humorze, otworzyłam okno i zaczęłam wdychać upajający zapach porannego, wilgotnego powietrza. Najwyraźniej w nocy padał deszcz, gdyż ziemia była błotnista oraz gdzieniegdzie pokryta kałużami. Trening na placu mógłby być przez to niezwykle paskudny, więc modliłam się, aby Levi wybrał raczej coś, co można ćwiczyć wewnątrz. Pocieszałam się tą myślą, że on też wolałby uniknąć tego całego brudu i nie uśmiechało mu się babrać w brązowej, obślizgłej mazi. Czym prędzej popędziłam się umyć i przebrać, po czym niechlujnie związałam włosy w krzywy kitek i wybiegłam na zewnątrz. Po drodze do gabinetu kaprala musiałam przebiec przez plac, gdzie nie udało mi się uniknąć pobrudzenia sobie butów. Już czułam to jego mordercze spojrzenie, kiedy naniosę mu to wszystko na jego nieskazitelnie czystą posadzkę, lecz moje masochistyczne usposobienie kazało mi iść tam w tym stanie, pomimo czerwonego alarmu wyjącego głośno z tyłu mojej głowy.

- Jak, gotowa? - zapytał, usłyszawszy skrzypnięcie drzwi przy moim wchodzeniu. Stał odwrócony, zapinając starannie guziki od koszuli i nakładając na siebie resztę umundurowania. Musiałam się rozkoszować tym momentem, gdzie nie widział jeszcze całego tego błota za podłodze. Ta farsa sprawiała, że wręcz miałam ochotę się roześmiać z tego, jak bardzo za chwilę będę miała przerąbane.

- Tak jest, Levi. - odparłam, czekając na niego przy drzwiach. Normalnie podeszłabym do niego się z nim czule przywitać, ale zdecydowałam, że kroczenie w tym stanie wgłąb pokoju byłoby jawną głupotą.

- Co jest, wkurzyłem Cię czymś? - zapytał, zaalarmowany brakiem buziaka na dzień dobry, obracając się na pięcie. Jego twarz zamarła. Nie było na niej złości, zniesmaczenia, niczego. Po prostu zastygła w miejscu. Powoli podniósł na mnie oczy, na co ja jeszcze bezczelnie się uśmiechnęłam, pytając ze słodyczą w głosie:

- Czy coś się stało, panie kapralu?


Kiedy dostałam już nauczkę za swoje zachowanie, z obolałym tyłkiem zawlokłam się za brunetem do lasu. Mimo dokazującego pieczenia, banan na mojej facjacie, malujący się od ucha do ucha, nie schodził ani na moment, co tylko jeszcze bardziej irytowało mężczyznę. Wreszcie nie był już w stanie wytrzymać mojego rozchachania i odwrócił się, stając tuż przede mną tak, iż czubki naszych nosów lekko o siebie trącały.

- I co Cię tak dzisiaj śmieszy, co? Od rana masz jakąś dziwną głupawkę, aż mam ochotę sprawdzić, czy nic nie wykradłaś ze wczorajszej dostawy wina.

- Dziś jest Halloween! - nie wytrzymałam i wyparowałam na całe gardło, aż po lesie rozniosło się donośne echo. Mówiąc to, nieznacznie podskoczyłam w miejscu ze szczęścia.

- Tak, no i? - zapytał, unosząc jedną brew i przyglądając mi się jak psychicznie chorej.

- Jak to: "no i"?! Duchy, zjawy, upiory, te wszystkie niewyjaśnione siły nadprzyrodzone matki ziemi, dalej nieodkryte i nieodgadnione przez człowieka, właśnie dziś mają swoje święto! Czy to nie ekscytujące? - wyjaśniłam, piszcząc jak mysz po amfetaminie - Chciałabym dzisiaj trafić na jakieś niewytłumaczalne zjawisko, odgadnąć jakąś tajemnicę, odnaleźć ślad czegoś niezwykłego!

- Mało to masz strachu i śmierci z powodu tytanów? Po co jeszcze dokładasz sobie jakieś bajeczki? - obruszył się Ackerman, dając mi prztyczka w nos - Opanuj się i skup na treningu.

- Ale... - nie dokończyłam, kiedy ciemnowłosy odwrócił się z powrotem i zaczął kontynuować wędrówkę. Zawiedziona oraz nieco przygaszona, poczłapałam za nim ze spuszczoną głową. Całe moje rozbawienie i dobry humor uleciały daleko wraz z poruszającym liście drzew wiatrem.

Zatrzymaliśmy się około piętnastu minut później. Nie byłam wcześniej w tej części lasu, była ona wysunięta bardziej na zachód niż znane mi tereny. Domyślałam się, że Levi wybrał tę lokację nie bez przyczyny, tym bardziej, że znowu zaczęło lekko mżyć.

- Pamiętasz drogę, którą tutaj przyszliśmy? - zapytał nieoczekiwanie.

- Umm... Nie?.. - odparłam zmieszana oraz nieco zaniepokojona.

- To świetnie. Bo teraz musisz nas zaprowadzić z powrotem.

Więc o to chodziło. Orientacja w terenie. Pośrodku nieznanej części lasu. Czyż nie może być już lepiej? Ale w sumie... Może trafię na jakieś tajemnicze miejsce w lesie... Albo nawiedzi nas jakaś zjawa... Albo trafimy na stare cmentarzysko! Pisnęłam z radości, robiąc obrót w podskoku i biegnąc przed siebie uradowana.

- Z przyjemnością, Levi! Zobaczysz, jeszcze Ci pokażę, że duchy istnieją! - krzyknęłam, biorąc go za rękę, łącząc nasze palce i ciągnąc go w niewiadomym kierunku. Z początku zapierał się nogami, próbując przypomnieć mi, że to ma być część mojego treningu, ale poddał się, kiedy zauważył moje zaangażowanie w poszukiwanie dowodów na istnienie istot nadnaturalnych. Kto jak kto, ale on wiedział aż za dobrze, że kiedy ja się na coś uprę, to tak łatwo mnie nie zatrzyma.


Błąkaliśmy się już dobre pół godziny. Nie zależało mi nawet na znalezieniu drogi do obozu, a wręcz pchałam się na ślepo coraz głębiej w las. Brunetowi oczywiście się to nie podobało, ale wierzyłam, że jeszcze uda mi się go przekonać. Każdy jest sceptykiem, dopóki nie doświadczy tego na własnej skórze.

- Korinna, skup się wreszcie na zadaniu. Nic tu nie znajdziesz, duchów nie ma, rozumiesz? Czego tu w ogóle szukasz? - westchnął wreszcie, szarpiąc moją rękę. Brwi miał bardziej zmarszczone, niż kiedy oblałam go przez przypadek zupą na stołówce.

- Dowodu, żebyś wreszcie poczuł atmosferę Halloween! Jeśli poczekamy do zmroku, na pewno coś się w końcu wydarzy! - odparłam, patrząc na niego błagalnie. Nie chciałam się poddawać, nie zanim czegoś nie znaleźliśmy.

- Zejdź z chmur, smarkulo! Ile ty masz lat, żeby wierzyć w jakieś nadnaturalne, magiczne stworzenia?! - warknął, potrząsając mną za ramiona - Dziecko, zajmij się zadaniem, bo w życiu stąd nie wyjdziemy!

- Ale ja chcę, żebyś uwierzył w to, co sama kiedyś widziałam! Nie czujesz tej energii, tej atmosfery dzisiejszego dnia?!

- Jakiej atmosfery?! Powiedziałbym, że coś Cię teraz opętało, ale tego nie powiem. A wiesz dlaczego? - odparł, grożąc mi palcem - Bo czegoś takiego, jak opętujące demony i duchy nie-

Nie było mu dane dokończyć, gdyż cienka warstwa piasku i liści pod naszymi stopami zapadła się, wrzucając nas do ogromnego dołu. Wylądowaliśmy twardo na kamiennej płycie na dnie, a sucha ziemia osuwająca się po ścianach spadła nam prosto na głowy. Upadek był z wysokości około trzech metrów, więc mowy nie było, aby móc się wdrapać z powrotem.

- Szlag! - przeklęliśmy jednym głosem, cali obolali od grzmotnięcia w twardą podłogę i przykryci solidną warstwą kurzu. Levi wstał, powstrzymując wszystkie odgłosu bólu, które jednak słyszalne były jako ciche mruknięcia. Ja zaczęłam kaszleć, starając się podnieść z posadzki, która była nieco dziwnym zjawiskiem w samym środku gęstwiny drzew.

- Co to ma być? Co to za miejsce? - zapytał Ackerman, rozglądając się dookoła i pomagając mi wstać. Po naszej lewej stronie znajdowała się jaskinia, która ciągnęła się dalej tunelem. Ściany były jakby wydrążone z ziemi, ale za to podłoga zrobiona była z kamiennych płyt. Podeszłam do wejścia oczarowana, a w moich oczach tkwił błysk zachwytu. Kiedy przekroczyłam próg, wchodząc do tunelu, wiszące na ścianach pochodnie zapaliły się jedna po drugiej. Na ten widok szczęka Ackermana opadła, a ja przybrałam tryumfalną pozę.

- Teraz już wierzysz?

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz