Nadszedł Dzień Próby cz.1

1.9K 88 50
                                    

Też tak czasem macie, że budzicie się rano z twarzą waszego przełożonego wlepiającą swoje mordercze gały prosto na was? Nie? Tylko ja? No cóż... Nawet nie, żebym narzekała... Po prostu ze względu na ostatnie okoliczności jest to trochę przerażające.

Po tym jak usłyszeliśmy (czy też bardziej ja usłyszałam, bo Levi wydedukował to już znacznie wcześniej, jak zwykle) o możliwej wizytacji z dowodzenia, Ackerman przez ostatni tydzień cisnął mnie jak oszalały, nie dając mi ani chwili odpoczynku. Zdarzało się, iż nie kładłam się wcale spać, a jeść musiałam w terenie, na dodatek głodowe porcje. Mogłoby się to zdawać niektórym dosyć okrutne, ale miejcie na uwadze, że byłam w krytycznym położeniu i musiałam za wszelką cenę poprawić swoje wyniki. Nie były wcale aż takie złe, w porównaniu do tych sprzed kilku miesięcy, ale dalej niewystarczające. Widzicie, by móc wyjść za mąż za Leviego (co do tej pory brzmi dla mnie tak cudownie, że aż nierealnie), muszę awansować chociaż o jeden, najmarniejszy z marnych, stopień. Niby brzmi to łatwo, lecz z moimi umiejętnościami (bądź ich brakiem), swoje musiałam wyćwiczyć, by mieć szansę. Zatem tę parę przepełnionych nieustannym treningiem dni nie uważałam wcale za jakieś wyjątkowo uprzykrzające mi życie, a wręcz przeciwnie. Być może to moje uzależnienie od kaprala, ale byłam mu wdzięczna za to, że poświęca mi tyle czasu. No i mogłam z nim przebywać praktycznie sam na sam, zatem uskutecznialiśmy też... inny... rodzaj ćwiczeń.

Lecz ten feralny poranek wreszcie nastał. Jak już wspominałam wcześniej, tuż po otwarciu powiek przywitała mnie wisząca nade mną głowa bruneta, a jego krótkie włosy łaskotały swoimi końcówkami moją twarz. Zazwyczaj byłabym raczej ucieszona takim biegiem rzeczy, ale z jego miny wyczytałam, że zadziało się coś poważnego.

- Levi? - zapytałam ostrożnie, bez pośpiechu zsuwając z siebie kołdrę - Co się stało?

- Wizytacja. Zostaliśmy wezwani do gabinetu Erwina na dwunastą. Myślisz, że jesteś gotowa, mała? - w jego zazwyczaj suchym i beznamiętnym tonie wyczułam kapkę niepokoju.

- A będziesz tam ze mną przez cały czas? - opuszkami palców pogłaskałam linię jego żuchwy, co wydawało się rozluźnić mężczyznę.

- Będę. - odparł, czyniąc ten sam gest w moją stronę, nie szczędząc mi przyjemnych dreszczy. Przymknęłam delikatnie powieki, pozwalając mu na złożenie na moim czole krótkiego, troskliwego pocałunku.

- To jestem gotowa.


Wizytacja dała się odczuć w całym korpusie. Wszyscy chodzili jak w zegarku, nawet bardziej spięci, niż kiedy Levi zarządzał dzień sprzątania. Gdyby nie moje trudne położenie, pewnie gwizdnęłabym z uznaniem na ten widok. Nietrudno było z tłumu żołnierzy dostrzec ważniaków zza muru Sina. Chodzili niczym dumne koguty z łbami uniesionymi wysoko, patrząc na nas jak na jakieś nędzne robaki. To porównanie przeraziło mnie jeszcze bardziej, gdy uświadomiłam sobie, że koguty jedzą robaki... W skrócie, te ważniaki panoszyły się wszędzie, jakby oddział miał mało zmartwień na kilka dni przed wyprawą poza mury. Miałam jeszcze cztery godziny do spotkania z dowódcami, więc zajęłam się pomaganiem przy zanoszeniu sprzętu stojącego na zewnątrz do składzika, jako że za kilka dni powinien spaść już pierwszy śnieg. Marna to, co prawda, metoda konserwacji, ale lepszej nie mamy. Uwinąwszy się już z ostatnim szpargałem, otrzepałam dłonie z brudu, który na nim osiadł i miałam zamiar kierować się po następne zadania, gdy wtem czyjeś dłonie złapały mocno za mój kołnierz i pociągnęły mnie do tyłu z ogromną siłą. Pisnęłam z zaskoczenia, wyrywając się i majtając nogami w desperackiej próbie uwolnienia się od osoby, która tak nagle zdecydowała się mnie zaciągnąć za róg kantorka. Gdy w końcu moja szyja doznała ulgi od bycia lekko podduszaną przez materiał koszuli na przedzie, pocierając ją z irytacją, odwróciłam się w stronę moich "porywaczek".

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz