O czekoladzie, kokardce i kilku niedopowiedzeniach

Začať od začiatku
                                    

- Co roku... Co roku się staram. Żebyś miała dobre urodziny. Żebyś miała jeden, twój, dobry dzień. A ty dalej... - urwał, przenosząc dłonie na moje policzki. Lekko rozwarłam wargi, wpatrując się w niego z zaskoczeniem. Jego ton był zwyczajny, ale sposób, w jaki przełknął ślinę wskazywał na rozgoryczenie. Zamrugałam kilka razy, niedowierzając temu, co właśnie usłyszałam.

- Dlaczego? - wyrwało mi się niespodziewanie. Ostrożnie przyłożyłam kciuk do jego dolnej wargi, podpierając jego podbródek na reszcie dłoni.

- A jak myślisz? - prychnął kapral, lekko podirytowany - Bo Cię kocham, kretynko. Nienawidzę, kiedy siedzisz zamknięta w pokoju i płaczesz, nie mogę tego znieść. Muszę to wreszcie jakoś powstrzymać.

- Chwila, skąd wiesz, że płaczę? - zapytałam, zaskoczona. Jestem na sto procent pewna, że nigdy mu tego nie mówiłam. Kapral milczał, nie ruszając się ani o centymetr. Zastygł w miejscu, zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. W końcu wycofał się i zasiadł za biurkiem, wskazując mi przy tym miejsce naprzeciwko. Usiadłam na krześle, wlepiając w niego wyczekujące spojrzenie, domagając się odpowiedzi. Ciemnowłosy westchnął z bólem.

- A co miałem robić, zostawić Cię samą? Skoro nie chciałaś mnie widzieć, to siedziałem pod drzwiami. Zawsze chciałem wejść, ale...

Nigdy nie dokończył tego zdania, ponieważ zaczęłam robić dokładnie to, co właśnie omawialiśmy. Płakać. Tylko, że tym razem wcale nie ze smutku, co mężczyzna natychmiast wychwycił. Podczas gdy ja ocierałam łzy z kącików oczu piąstkami, Levi otworzył jedną z szuflad w swoim biurku, wyciągając z niego dwa tajemnicze zawiniątka. Pierwsze z nich to było prostokątne pudełko w otoczce z szarego papieru do pakowania, natomiast drugi był podobnej wielkości, lecz nieco cieńszy i owinięty ręcznikiem w kolorze pudrowego różu. Uspokoiwszy się, zmarszczyłam brwi, patrząc na bruneta pytająco.

- Jeden jest ode mnie, drugi od twojej matki. Najpierw otwórz ten, ponieważ ten ode mnie chcę sam Ci założyć. - wyjaśnił, podsuwając mi prostokątny przedmiot w ręczniku. Nieufnie odwinęłam go, by ujrzeć coś, co wywołało u mnie kolejny potok łez. Czekolada. Prawdziwa, mleczna czekolada.

- To... Od mamy?.. - zapytałam drżącym głosem, widząc słodycz, który musiał kosztować fortunę - Nie powinna była tego kupować... Tyle pieniędzy...

- Mówiła, że musiała sprzedać swoje łóżko, żeby za to zapłacić. Tak się bała o tę czekoladę, że nalegała, abym odebrał ją dla Ciebie osobiście. Miałem więc okazję trochę z nią porozmawiać. - odparł Ackerman, wstając z fotela i podchodząc bliżej mnie, opierając się bokiem o blat ze skrzyżowanymi na piersi ramionami - Wiedziałem, że będziesz się czuła winna, że wydała na ten prezent tyle pieniędzy, więc oddałem jej z nadwyżką, aby mogła kupić sobie lepsze łóżko i może do tego kilka ubrań. Przy okazji postanowiłem jeszcze powiedzieć jej o nas...

Tu przerwał, czekając na moją reakcję. Trudne było przetrawić te wszystkie niespodziewane informacje w mózgu, ale w końcu mi się to udało. Drgnęłam w miejscu, zrozumiawszy wszystko co się stało. Ulżyło mi bardzo, że mama nie straciła na tym zakupie... i to dzięki Leviemu. Ciężko było uwierzyć, że oddał jej z własnej kieszeni tyle kasy... Czułam ogromną, wręcz niewysłowioną wdzięczność z tego powodu, aż miałam ochotę rzucić się i całować go po rękach. A jednocześnie dalej chciałam wiedzieć, jak zareagowała na to, co jej powiedział. Co jeśli była zła? Nie zniosłabym tego...

- I jak? - zapytałam, łapiąc go za ramię. Każda sekunda niepewności torturowała mnie coraz boleśniej, ściskając moje wnętrzności, jakbym miała w środku jakiś magnes na flaki... Matko kochana, koszmarne porównanie... Jak łapa, która zaciskała wszystkie moje organy w pięść... Nie, to też złe... Zresztą, sami wiecie o co chodzi.

- Podeszła do mnie... Wzięła moją dłoń... - powiedział powoli, czyniąc dokładnie to, o czym mówił - I kazała mi dbać o Ciebie i uczynić Cię szczęśliwą.

- Uff... - westchnęłam z ulgą, uśmiechając się uroczo do bruneta, który w dalszym ciągu trzymał opiekuńczo moją rękę. Założyłam kosmyk włosów za uszy, różowiąc się na policzkach. Ogromna radość wlała się w moje serce na wieść, że moja mama polubiła Leviego i zaufała mu. Na dodatek sama myśl, że zdecydował się jej o tym powiedzieć, napawała mnie nadzieją, że myśli o mnie poważnie. Szkoda, że musimy to tak ukrywać. Może, gdybym to ja awansowała, wszystko wyglądałoby inaczej? Musiałabym go kiedyś o to zapytać, lecz nie teraz. Teraz chcę tylko cieszyć się tym, co zostało mi tak hojnie ofiarowane.

- A na koniec dodała, że jeśli zginiesz na którejś z wypraw, to mnie zamorduje. - bąknął. przewracając oczami, co wywołało u mnie jeszcze większy chichot. Tak, to ewidentnie moja mama. Nie boi się grozić nawet najsilniejszemu żołnierzowi ludzkości. Po kimś mam ten cięty język.

Levi sięgnął drugą ręką po pozostały na biurku prezent i podał mi go do rozpakowania. Ostrożnie zaczęłam rozrywać szary papier, dalej cicho śmiejąc się pod nosem. W środku znajdowało się czarne pudełko, które natychmiast otworzyłam. Ujrzawszy jej zawartość, zaczerwieniłam się z uśmiechem. W środku leżała czerwona wstążka z uroczą kokardą. Na oko była z bardzo drogiego materiału, co zweryfikowałam dodatkowo, przejeżdżając po niej palcem. Ciemnowłosy wyjął ją z pudełka, przy okazji trącając palcami moją dłoń, przez co bicie mojego serca nieco przyspieszyło, a ja musiałam starać się, by mój oddech brzmiał jak najnormalniej, a nie jakbym dopiero co wróciła z ćwiczeń na placu. Ackerman ostrożnie zawiązał ją na mojej głowie, tak, iż tasiemka szła po linii włosów z kokardą u góry, lekko na prawo. Posłał mi ledwo widoczny uśmiech, który odwzajemniłam z radością wypisaną na mordzie. To były najlepsze urodziny, jakie w życiu miałam.

Dopiero wieczorem, w swoim pokoju, przy zdejmowaniu zauważyłam widniejący z dolnej strony tasiemki, wyszyty czarną nitką napis:

"Własność Leviego Ackermana"

Ale... Kokarda, czy...

Don't you dare die ~ Levi Ackerman x OCWhere stories live. Discover now