Rozdział 55

4.6K 441 90
                                    

5/6

Gwiazdeczki i komy mile widziane XD

Mówią, że piorun nie uderza dwa razy w to samo miejsce. Ale czy to prawda? Czy komuś chciało się to sprawdzić? Nie sądzę by jakiemuś gościowi chciało się zapierdalać podczas burzy i zaznaczą miejsca gdzie skutek wyładowania elektrycznego zetknie się z ziemią. Przyjmijmy więc, że piorun może uderzyć dwa razy w to samo miejsce. Jakie jest w takim razie prawdopodobieństwo, że w magazynie Browna znajdę drugi, naładowany pistolet? Statystycznie żadne, ale statystyka również jest względna. Wychodzi na to, że wszystko zależy od mojego szczęścia.

Tak jak chłopak kazał poprzedniego dnia, zjawiłam się w magazynie. Z wielkim, niepodobnym do mnie, zapałem przestawiałam puste kartony z głównej hali do magazynu, przy czym dyskretnie zaglądałam do ich środka, by sprawdzić, czy przypadkiem nic tam takiego nie zostało, co mogłoby pogrążyć Ricka, albo chociaż dołożyć mu do kartoteki sporo papierków. Zawsze to coś.

Mój zapał wzrósł jeszcze bardziej, gdy w jednym z pudeł wyczułam słaby, ale nadal charakterystyczny zapach dla marihuany. Trochę zagęściłam ruchy, co w rezultacie sprawiło, że parę minut temu znalazłam jej niewielką, na wpół pustą paczuszkę w jednym z kartonów.
Zrobiłam temu zdjęcie i wysłałam Johnowi. Potem starannie zawinęłam paczuszkę i schowałam do kieszeni. Zaczęłam jeszcze szybciej pracować, nakręcona odkryciem.

Wraz ze mną pracowały jeszcze dwie dziewczyny, które na szczęście niezbyt się spieszyły. W rezultacie w czasie, w którym ja zanoszę dziesięć pudeł, one uporały się dopiero w jednym. Zawsze jest to jednak jakaś konkurencja. A może akurat w tamtym kartonie była spluwa?

Obie laski patrzyły się na mnie, jakbym była jakaś niedorozwinięta. No bo kto pracuje z takim zapałem, jeżeli nie ma żadnych kamer, ani szefa w pobliżu? W końcu chyba się jakoś zmówiły, bo poszły na przerwę na kawę jakieś dwadzieścia minut temu. Pewnie liczą na to, że odwalę za nie całą robotę.

Z nadzieją przekładałam pudła z jednego miejsca na drugie. A nóż coś tam znajdę. Niestety na razie nic prócz niewielkiej saszetki marihuany nie mam.

- Ashley! - usłyszałam wołanie. Rozejrzałam się, by sprawdzić kto tak krzyczy. W oddali zobaczyłam kierującego się w moją stronę Ricka.

- Co jest? - odkrzyknęłam i zaprzestałam noszenia pudeł.

- Chodź - machnął ręką. - Jest nowa dostawa i potrzebujemy kogoś do noszenia tych lżejszych pudełek.

- Okej - zgodziłam się od razu. Może tam mi się poszczęści? - Prowadź - nakazałam.

Chłopak wyprowadził mnie z głównej hali i zaprowadził do magazynu, gdzie składuje się dopiero co przywieziony towar, jeszcze przed tym, zanim trafi na konkretnie wydzielone miejsca w głównej części budynku.

Pomieszczenie było wysokie. W środku panował chłód spowodowany otworzonymi drzwiami, przez które właśnie wypakowywano z ciężarówki paczki. Przyjrzałam się im. Niewielkie, kartonowe. Zdają się być lekkie, sądząc po wątłym mężczyźnie, który nosi aż dwie.

- Weź parę tych paczek i przenieś je za tamte drzwi. - wskazał na otwarte skrzydła magazynu numer pięć. - Gdy skończysz możesz iść do domu - powiedział, a potem zniknął gdzieś w tym labiryncie głównej hali.

Wzruszyłam ramionami i podeszłam do jednego z pudeł. Podniosłam je. Nie było lekkie, ale też nie jakoś super ciężkie. Położyłam je na ziemi i postawiłam na nie drugie. Podniosłam oba. Z trudem, ale udało mi się.

Kartony lekko zasłaniały mi widok, przez co musiałam wychylać się w bok, by w nic nie uderzyć. Oba pudła zaniosłam i postawiłam w piątce. Czynność powtórzyłam parę razy. Ładunek był ogromy, a co piętnaście minut przyjeżdżała nowa ciężarówka, dokładając nam, robotnikom pracy.

W pewnym momencie miałam już po prostu dość tej roboty. Niezdarnie położyłam pudła na ziemie a jedno, to górne, się zsunęło, deformując się lekko. Mruknęłam ciche przekleństwo pod nosem i już chciałam zupełnie olać sprawę, gdyby nie coś, co przyciągnęło moją uwagę.
Podeszłam do rozwalonego pudła i przyjrzałam się mu. Otworzyło się lekko, więc miałam szansę zajrzeć do środka. Rozejrzałam się wokoło, by zobaczyć, czy przypadkiem nikt mnie nie obserwuje z ukrycia. Gdy upewniłam się, że tak nie jest, włożyłam rękę i wyciągnęłam zawartość.

Wybałuszyłam oczy. W dłoni trzymałam worek wielkości cegły, cały wypełniony białym proszkiem. Nie sądzę, by był to cukier puder i chyba nawet nie trzeba być mną, żeby dojść do takiego wniosku, bo każdy głupi by zakapował. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła siebie, a następnie schowałam paczuszkę do kurtki. Miałam szczęście, że ma głębokie kieszenie.

Wstałam z klęczek i zrobiłam kilka zdjęć otoczenia, uwzględniając również ów karton i wysokie ich góry. Potem, by się upewnić, że nie jest to jednorazowy przypadek, pobiegłam w parę innych, oddalonych od wejścia miejsc. Rozcięłam taśmę i otworzyłam pudełka. Za każdym razem widziałam ten sam widok i cykałam fotę. Uśmiechnęłam się do siebie. Niezła dostawa dragów.

Wyszłam z magazynu do pomieszczenia z pudłami. Dyskretnie zrobiłam kolejne zdjęcie do materiału dowodowego dla Johna i powróciłam do zanoszenia kartonów. Okazało się, że w czasie mojej nieobecności zniknęło sporo pudeł. Krótko później skończyłam robotę kierowałam się korytarzem do wyjścia. Nagle zatrzymał mnie głos:

- Alley! - zamarłam.

O kurwa. O kurwa. Okurwaokurwaokurwaokurwa.

Czy już wiedzą kim jestem?

Ale skąd?

Co? Jak? Gdzie?

Przegapiłam coś?

A może to nie chodzi o Alley mordercę, tylko o dragi, które ukradłam? Przecież równie dobrze mogli wołać mnie po nazwisku. Tak, to na pewno chodzi o ten narkotyki, które ukradłam.

- Hm? - odwróciłam się na pięcie i spojrzałam prosto w ciemne oczy Ricka.

- Już wszystko zrobione? - zapytał, na co ja odpowiedziałam kiwnięciem głowy. - To super. Podwieźć cię?

- Ummm - zaczęłam, Podstęp, czy nie? Lepiej chyba nie ryzykować. - Nie dzięki, muszę wstąpić jeszcze w parę innych miejsc - wymigałam się. - Chciałeś o coś jeszcze zapytać?

- Właściwie to... - zaczął. - Tak, ale zapomniałem co - zaśmiał się, a potem wyjął z kieszeni białą kopertę. - Trzymaj, to kasa za dzisiejszą robotę - podał mi przedmiot.

Otworzyłam ją i szybko przeliczyłam pieniądze. Zmarszczyłam brwi.

- Aż tyle? Ile ja dostaję w takim razie za godzinę? - Coś mi tutaj nie pasowało. W kopercie było zdecydowanie za dużo pieniędzy, jak na taką jednorazową robotę.

- Lubię cię - mrugnął do mnie. - No i jesteś dziewczyną, a odwalałaś robotę za facetów. To jasne, że bardziej się napracowałaś. - wzruszył ramionami. - Ale w zamian zrobisz coś dla mnie.

- Zależy co. - przypatrywałam mu się zaciekawiona.

- Pójdziesz ze mną za dwa tygodnie do Night Time wieczorem, szczegóły prześlę ci sms-em.

- Powiedziawszy to, szybko odszedł i zniknął gdzieś za regałami.

Stałam przez chwilę w miejscu ze zmarszczonymi brwiami. Dziwiła mnie ta cała sytuacja. I to, że chciał ze mną gdzieś wyjść jak i również to, że zaprosił mnie dokładnie do tego samego klubu, w ten sam dzień i mniej więcej o tej samej porze, w którym miałam spotkać Wladimira Korseva. Jeszcze mi powiedzcie, że mają ze sobą coś wspólnego, a najlepiej, że pracują razem. To śmierdzi na odległość. Jak cholera. To kolejny powód dla którego muszę pozbyć się Ricka i wsadzić go na długie lata do pudła. To mój Cel, a ja dążę do ich spełniania. Gorzej kurwa jak John dowie się co zrobiłam i wylądujemy w tym pudle razem...

Alley ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz