Rozdział 33

5.6K 360 129
                                    

Elijah postanowił mnie nie oszczędzać i zostawił mnie na tym drzewie do późna. Już słońce się schowało, a ja nadal siedziałam na niewygodnym drzewie w zimnie. Pies dał sobie spokój ze szczekaniem, ale niestety jeszcze nie odszedł od tej przeklętej rośliny. Nadal czatował tam na mnie, a ja nie miałam pojęcia co z tym faktem zrobić.

Kora wpijała mi się w plecy, szyję i tyłek. Komary zdążyły chyba pokryć każdy milimetr mojej skóry ukąszeniem, a ja trzęsłam się z zimna na dworze. No bo przecież jeszcze jest zima. Pomimo tych niewygód jakie Riggs mi zapewnił, udało mi się trochę zdrzemnąć.

- Alley – usłyszałam ostry męski głos. Nie zareagowałam. – Odwróć się kurwa, jak do ciebie mówię. – spojrzałam w stronę mojego rozmówcy. Okazał się nim nie kto inny, jak mężczyzna, który doszczętnie zjebał mi dzień.

- Czego? – spytałam opryskliwie. – Odwołaj tego zapchlonego kundla. – wskazałam na czatujące na mnie zwierzę.

- Właśnie chciałem to zrobić, ale słysząc jak nazywasz Arrow'a zapchlonym kundlem... – podszedł do obiektu naszych rozmów – ...stwierdzam, że jeszcze parę godzin siedzenia nic ci nie zaszkodzi.

- Na to są paragrafy! – zagroziłam. – To podchodzi pod dręczenie!

- I powiedziała to Alley – parsknął. – Co jak co, ale bardziej ogłupić to ty się nie mogłaś – stwierdził i zaczął iść w stronę, zapewne, swoje domku. – A! – obrócił się w moim kierunku. – Nawet nie próbuj schodzić z drzewa. Rozszarpie cię wtedy na strzępy. – spojrzał na psa.

Poszedł sobie. Ten sukinkot sobie poszedł. Zostawił mnie samą na drzewie z... tym czymś. Nie będę siedzieć tu nie wiadomo ile. Nie mam zamiaru się skompromitować! I tak już utraciłam sporo reputacji, dając się przegonić temu pchlarzowi.

Urwałam jakąś gałąź, która akurat nawinęłam mi się pod rękę i zrzuciłam ją obok psa. Ten podniósł głowę i spojrzał na mnie. Czujny jest. Obserwował każdy mój ruch. Znowu sięgnęłam po jakąś gałąź, tym razem grubszą. Ciekawe czy jak rzucę ją, to on za nią pobiegnie.

Rzuciłam i...

Nic. Arrow tylko spojrzał w stronę gdzie poszybował patyk. Pięknie. Jak ja w takim razie mam stąd zejść? Rozejrzałam się dookoła. W pobliżu mojej gałęzi niczego na co można by się wspiąć nie było. Owszem, niedaleko stało kolejne drzewo, ale było w zbyt długiej odległości od gałęzi, na której siedzę.

Spojrzałam do góry. Parę metrów nade mną była dość gruba gałąź i jeśli bym się na nią wspięła to skoczyłabym na kolejne drzewo, a wtedy może dane by mi było jakoś uciec... Niestety jeśli upadnę, będzie to mogło mieć przykre dla mnie konsekwencje. Ale co tam. Lepiej spróbować zwiać z drzewa, niż dać się skompromitować komuś takiemu jak Riggs.

Kiedy dotarłam do mojego celu i usadowiłam się wygodnie, zaczęłam wypatrywać odpowiedniej gałęzi na sąsiednim, która dałaby radę utrzymać mój ciężar. Chyba nieświadomie zaczęłam zabawę w Tarzana. Wchodzę po drzewach, skaczę po nich. Jeszcze tylko brakuje słynnego okrzyku i kłusownika. A nie! Kłusownik przecież jest! Jest nim Riggs.

W końcu udało mi się wypatrzeć na tyle dobry badyl, aby się na nim bezpiecznie zawiesić. Odepchnęłam się nogami i wyciągnęłam ręce przed siebie. W ostatniej chwili udało mi się złapać szorstkiej powierzchni gałęzi. Pomimo mojego aktualnego stanu, czyli wiszenia na ziemią dobre trzy, cztery metry i bólu naruszonej skóry na dłoniach, odetchnęłam z ulgą. Gdybym spadła, mogłabym sobie coś zrobić, a nie widzi mi się tłumaczenie z moich obrażeń Elijah'owi.

Nagle usłyszałam jakiś zgrzyt. Zaraz potem przez wszech obecną ciszę przedarł się trzask i zanim zdążyłam zareagować, zaczęłam spadać w dół nadal trzymając, złamaną już, gałąź. Nim się zorientowałam, mój tyłek wyszedł na spotkanie z twardą i zimną glebą.

Alley ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz