Rozdział 20

7.2K 386 27
                                    


Parę dni później nadszedł czas "prac na konto więzienia", jak to wszyscy nazywali. Do tego czasu zaczęłam już rzygać makao, wojną, pasjansem i innym karcianymi gównami. Dostatecznie dużo się nagrałam i nie mogę już patrzeć na te kartoniki. Oprócz grania zabijałam czas długimi rozmowami z Włochem. Opowiadał mi o swojej rodzinie, marzeniach, kraju. W końcu dowiedziałam się jak działają maszyny do tuszowania skóry, a nawet sama próbowałam coś takim czymś narysować. Nie jestem mistrzem, ale mój model i zarazem przewodnik, powiedział, że jak na sam początek to dobrze mi poszło. Pewnie chciał mnie tylko pocieszyć.

Od razu po obiedzie, zamiast jak zwykle iść do swoich cel, zostaliśmy wystawieni na spacerniak. Każdemu z nas wciśnięto szczotki, zmiotki i worki na śmieci, a następnie po ogólnym poleceniu: "Jak tu wrócimy ma lśnić", zabraliśmy się za zbieranie śmieci z podwórka. Już od pierwszego schylenia się znienawidziłam "dzień pracy na konto pierdla" czy jakoś tam. Postanowiłam jednak na razie nie marudzić.

Po pewnym czasie plecy mi odpadały od ciągłego schylania się, a worek był wypełniony po brzegi papierkami od batoników. Postanowiłam się przeciągnąć, ale coś mi to uniemożliwiło. Poczułam ciężkie uderzenie w plecy, a potem z ogromną siłą zwaliłam się na ziemię, będąc czymś przygnieciona.

Lekko zamroczona tą nagłą akcją potrząsnęłam głową, aby pozbyć się mroczków. Po chwili zarejestrowałam, że na mnie, a dokładniej na moich plecach, leży osiłek, który jest powodem mojego upadku. Rzuciłam na niego kątem oka i odkryłam, że to ten sam, któremu przed paroma dniami zwinęłam tosty.

- Czego chcesz? – warknęłam. – Jak byś nie zauważył, to sprzątam.

- Ja? Nic – odpowiedział udając głupiego, a następnie uśmiechnął się złośliwie. – Może poza zemstą za to, że mnie ośmieszyłaś przed całą tą budą.

- To tylko skutek uboczny moich działań – parsknęłam.

Wyszłam spod niego, a potem szybko wstałam na nogi. Z tego co zauważyłam, zebrało się całkiem niezłe zbiegowisko. Nim zdążyłam porządnie się podnieść, mężczyzna po raz kolejny rzucił się na mnie, tym razem z pięściami. W ostatniej chwili udało mi się zblokować jego cios. Wymierzył jeszcze parę innych, a ja cudem uniknęłam większości z nich. Większości, bo ostatni był wyprowadzony w mój brzuch. Zgięłam się w pół. Tak się ze mną nie będzie bawił. Zmieniłam taktykę i tym razem to ja zaczęłam atakować jego. Dzięki mojej sprawności, którą wyrobiłam sobie przez ostatnie lata, miałam nad nim minimalnie większą przewagę. Gdy zobaczył, że przegrywa sięgnął ręką za kombinezon. Wyciągnął z niego srebrny, składany sztylet. Z wrażenia nie zdążyłam się w porę uchylić, a ostra jak brzytwa stal dość głęboko przecięła moją twarz. Gdy dotarło do mnie co zrobił, z furią rzuciłam się na niego. Na moje nieszczęście, strażnicy, którzy wcześniej stali i się tylko przyglądali, po zobaczeniu noża, postanowili zainterweniować. Paru z nich powaliło mężczyznę, a reszta przytrzymała mnie. Razem wyrywaliśmy się z ich uścisków, jednak to nic nie dało.

- No to nagrabiłeś sobie Rosso – rzekł do mojego oprawcy jeden z klawiszy. – Kolejne dwa lata za napad na współwięźnia – zapisał coś na karteczce.

- Jedyne co możecie zrobić to trzymać dłużej moje zwłoki – splunął krwią. – Nie dożyję mojego wyroku – zaśmiał się psychicznie.

Strażnik coś mruknął i odwrócił się do mnie.

– A ty jesteś tu niespełna tydzień i już rozrabiasz. – Zanim zdążyłam coś powiedzieć, dodał – Do skrzydła szpitalnego z nią. Niech opatrzą jej to coś.

- Tak, zróbcie coś z tym – zawołał Rosso, który był już odprowadzany do izolatki. – Bo dziwki nikt nie będzie chciał!

Tym razem już nie wytrzymałam. Zaczęłam się szarpać w uścisku trzymających mnie glin, rozchlapując przy okazji wokół siebie duże ilości krwi. W końcu udało mi się wyrwać. Podbiegłam szybko do mężczyzny, który mnie obraził i z całej siły przyjebałam mu w twarz tak, że odskoczyła na bok. Policjanci nic sobie z tego nie robili i jedynie puścili Rosso, przez co wylądował na plecach.

- Mnie. – Uderzenie. – Się. – Uderzenie. – Nie. – Uderzenie. – Nazywa. – Uderzenie. – Dziwką! - Tym razem kopnęłam go z całej siły w żebra tak, że po placu na którym panowała grobowa cisza rozniosło się głuche pękniecie. Dopiero wtedy ktoś postanowił zainterweniować. Po chwili byłam odciągnięta od mojej ofiary.

- Do izolatki z tą kurwą! – wywrzeszczał dowódca.

Zaczęłam być ciągnięta za ramiona, ale nagle przed moimi oczami pojawiły się czarne mroczki. Zakręciło mi się w głowie i poczułam się słabo.

- Szefie! Ona zaraz tu wykituje! – usłyszałam jakiś głos dochodzący jakby z oddali.

-  W takim razie weźcie ją najpierw do skrzydła szpitalnego! Myślcie czasem.

Potem byłam nieco otępiała. Głosy dochodziły do mnie jakby przez ścianę. Nie mogłam się ruszyć, bo byłam sparaliżowana przez ból. Był tylko on. Rozchodzący cię po prawej stronie mojej twarzy jak jakiś jad. Poczułam jak ktoś kładzie mnie na czymś miękkim, a po chwili do moich rąk jest dostarczona, ja mniemam, butelka z wodą. Resztkami sił ścisnęłam ją i wypiłam łapczywie jej zawartość. Wzrok został mi przywrócony, a ja zobaczył biały sufit. Szybko jednak zamknęłam oczy. Słuch mi się wyostrzył, ale za to ból jeszcze się powiększył.

- Będzie potrzebne szycie. – usłyszałam nieznany mi głos.

- To się pan pospiesz, bo my musimy ją dostarczyć, wie pan, do izolatki, panie. – znowu jakiś inny głosy, tym razem należący zapewne do jakiegoś klawisza.

Nadal byłam lekko otępiała. Po paru minutach poczułam jak coś ostrego wbija mi się w policzek.

- Co jest kurwa? – warknęłam ostro. Poczułam, jak coś co miałam w policzku drży. Czyżby ktoś się zląkł?

- Jeśli nie chcesz się wykrwawić, to musisz poczekać, aż skończę szyć – powiedział, jak mniemam, lekarz. W jego pewnym głosie dało się jednak usłyszeć jego niepewność. – Twoja rana jest bardzo głęboka, bo ma, aż dwa centymetry. Dodatkowo jest w okropnym miejscu. Krew tryska jakby ktoś przeciął tchawice.

- A wiesz, że jest coś takiego jak znieczulenie?

- Jestem w pełni świadomy jego istnienia – odpowiedział pewnie.

- To dlaczego jeszcze go nie mam? – drążyłam temat.

- Bo nie mam go na stanie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Lekarze to kończeni idioci – mruknęłam do siebie. Nie usłyszałam nic w odpowiedzi.

Leżałam na kozetce jeszcze parędziesiąt minut, co jakiś czas syczą z bólu. W końcu uzdrowiciel oznajmił, że skończył, a psy, dotychczas czyhające przy drzwiach, szybko do mnie podbiegły i wzięły za ramiona. Znowu zostałam wleczona przez multum korytarzy. Po paru minutach dotarliśmy do długiego pomieszczenia. Po jego obu stronach był szereg drzwi. Jedne z nich zostały otworzone, a ja zostałam do nich popchnięta. Zachwiałam się, ale na szczęście złapałam równowagę. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić drzwi zamknęły się z hukiem.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Któż by się spodziewał, że wszystko w tym pomieszczeniu było całe białe? Aż raziło po oczach. Ściany były wyłożone gąbką. W pomieszczeniu było jedynie łóżko i wysoki taboret, który chyba miał służyć jako stolik. Nad łóżkiem wisiało niewielkie lusterko, które wyróżniało się na tle tego wszystkiego.

Podeszłam do niego, by zobaczyć moją ranę. Długa krecha szła mniej więcej od środka policzka, przez żuchwę i szyję, a zatrzymywała się na obojczyku, akurat tam, gdzie miałam wytatuowaną datę. Całość była zaklejona plastrem. Oderwałam go i rzuciłam w kąt. Rany dużo mówią o człowieku. Jeśli ma się je zabandażowane, poprzyklejane plastrami lub po prostu zakryte człowiek wychodzi na mięczaka. Natomiast jeśli pokazujesz całemu światu swoje niedoskonałości na ciele, inni patrzą na to z szacunkiem. Wiedzą, że dużo człowiek w życiu przeżył.

Odeszłam od lustra i usiadłam na łóżku. W tym miejscu mam być tydzień, a już się nudzę. Co takiego można tu robić?

Położyłam się na łóżku, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w swój miarowy oddech. Parę minut później zasnęłam na niewygodnym materacu. Oczywiście w kolorze białym.

xxx

Poprawiała xFighter27x

Alley ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz