One-shot #1

8.1K 452 101
                                    


Ashley Lynette Loretta Elisa Yvayna

Był ciepły, wiosenny dzień. Ptaki śpiewały, a słońce delikatnie przypiekało plecy. Wiał lekki, przyjemny wiaterek, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Było dość wcześnie, więc większość osób było w szkołach i pracy. Ulice świeciły pustkami i tylko co jakiś czas przebiegał przez nie jakiś kot.

Mimo takiego cudownego dnia i jego miłej atmosfery, nic nie mogło przyćmić roztaczającego mroczną i ponurą aura, Bronxa. Większość, zamieszkująca tą dzielnicę osób, to czarnoskórzy ludzie. Mimo to, bez problemów białych można spotkać w najbardziej niebezpiecznym, obskurnym i odpychającym domu w dzielnicy.

Blok miał cztery piętra mieszkalne, w tym osiem mieszkań, każde zajęte przez wyjętą spod prawa osobę. W jednym z nich mieszkała młoda samotna matka. W brew pozorom to nie było tak, że chłopak ją zostawił. Ona w ogóle nie wiedziała kim jest ojciec tego małego potwora, którego urodziła pięć lat temu. Dziewczyna pracowała jako... nie owijając w bawełnę, dziwka, prostytutka, striptizerka. Dzieciak był zwyczajnym "wypadkiem przy pracy". Puszczała się na prawo i lewo, a pięćdziesiąt procent dochodów oddawała swojemu sponsorowi.

Pięć lat wcześniej, Amanda

"Szłam wściekła ulicą. Musiałam wyjaśnić z Omarem parę spraw, na przykład dlaczego tabletki antykoncepcyjne nie zadziałały? Teraz w brzuchu noszę to... to coś. Może uda mi się go namówić na aborcję?

W końcu dotarłam do jednej z wielu bocznych uliczek. Niczym nie różniła się od innych, jednak osoba, która jest z mojego otocznia wiedziała, że to jest TA uliczka. Skręciłam w nią, a następnie po przejściu paru metrów, zobaczyłam dobrze znane mi drzwi do lokalu znajdującego się w piwnicy. Weszłam do niego. Przeszłam przez długi korytarz obity krwistoczerwoną tapicerką, a potem otworzyłam z impetem drzwi znajdujące się na jego końcu. Prowadziły one do gabinetu Omara.

Było to przestronne pomieszczenie, utrzymane w ciemnych kolorach. Na środku stało ogromne biurko, zrobione z jasnego drewna. Na nim stał komputer, a przy nim pracował mój szef. Przy jednej ze ścian ustawiona została duża, czerwona kanapa. Ściany pomieszczenia były oblepione porno-plakatami.

Marcus to wysoka, mocno umięśniona, łysa i czarnoskóra osoba. Ma pełno tatuaży i zazwyczaj jest ubrana w dres. Na głowie zawsze ma czapkę z daszkiem, a sam jest przyozdobiony złotymi naszyjnikami, bransoletami, zegarkami, kolczykami i pierścieniami. Gdy weszłam spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.

- Co cię do mnie sprowadza Amando? – zapytał. – Niedawno dostałaś swoją wypłatę.

- Ja nie w tej sprawie – powiedziałam, a następnie usiadłam na przeciw niego. – Jestem w ciąży.

Przez chwilę zapanowała głucha cisza. Nic nie było słychać, no może poza brzęczeniem muchy w kącie i jęków zza ściany.

- Zaraz, zaraz, zaraz. – pokręcił głową – Jak to "jesteś w ciąży"?

- Normalnie. Wiesz jak się robi dzieci? – przewróciłam oczami. – Ja też nie jestem zadowolona. Przyszłam do ciebie prosić o kasę na aborcję.

- Kurwa! – uderzył ręką w stół – Kurwa! Kurwa! Kurwa! Kurwa! Ale jak to?! Dałem ci te cholerne tabletki! Nie zażyłaś ich, czy co?

- Zażyłam je. Może były przeterminowane? – podsunęłam.

- Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem. – załamał ręce i schował twarz w dłoniach.

- To... co z tym zrobimy? – zapytałam nieśmiało.

Alley ✔️ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz