Droga, z której się nie wraca

409 23 6
                                    


Niebo lśniło soczyście jaskrawymi barwami poranku. Słońce, które zaczynało wschodzić za horyzontem, rozświetliło leśną ścieżkę. Lśniące promienie przebijały swój blask przez zielone korony drzew. Pogoda była piękna, tak samo jak las, przez który szedł całą noc. Słychać było stukanie dzięcioła gdzieś w tle zieleni. Reszta pierzastych i latających zwierząt, wypełniła przestrzeń orkiestrą ćwierkania. Poranni muzykanci dopiero się rozkręcali. Z minuty na minutę, dało się słyszeć coraz to wyraźniejsze i liczniejsze trele. Kakuzu szedł tą ścieżką, nie oglądając się od dłuższego czasu. Miał dziwne wrażenie, że cały czas słyszy za sobą tupot małych stópek... W przeciągu tych kilku godzin marszu, obejrzał się przynajmniej kilkanaście razy za siebie, pewny tego, że zobaczy za sobą drobną istotkę o dużych oczach i jasnym warkoczu. Ale tak się nie stało ani razu. To była tylko ułuda. Taka mała mrzonka.

Czy ja już tak bardzo za nią tęsknię?-  pomyślał, patrząc się na swoje stopy. Przetarł oczy, bo poczuł zmęczenie. W końcu mknął przed siebie całą noc na północ, a jeszcze nie przekroczył granicy Kraju Wodospadu z Krajem Ognia. Zostało mu trzy razy tyle do pokonania trasy. A potem jeszcze dotrzeć w wyznaczony punkt i tam czekać...

Dowiedział się od informatorów, którzy dali mu wyprawkę i wskazówki, że za dwa dni Hashirama wraz ze swoimi ochroniarzami, ma wracać z misji dyplomatycznej z Sunagakure. Normalnie fakt posiadania wartowników zniechęciłoby każdego shinobi, który planuje dokonać zamachu, ale nie jego. Wręcz przeciwnie. Jeżeli Hokage miał jakiś ochroniarzy, to musiało oznaczać, że wcale nie jest tak silny jak wszyscy mówią, a to rodziło w głowie Kakuzu słaby płomień nadziei. W sumie nie aż taki słaby. Naprawdę wierzył w to, że może mu się udać to zrobić. Bał się jednak wciąż co będzie dalej. Nawet jeśli faktycznie uda mu się pokonać Senju, to czy na pewno Takigakure, zapewni jemu oraz jego rodzinie odpowiednią ochronę? Co jeśli Konoha będzie chciała odwetu, jeśli dowiedzą się kto to zrobił? Przecież on też chciał odwetu. Za to, że Liść nasłał na Pana Feudalnego swojego zabójcę, który był odpowiedzialny za śmierć jego ojca. No i druga sprawa. Skoro Taki odkryło, że to sprawka Konohy, to czemu Konoha miałby nie odkryć, że zabójstwo Hashiramy jest sprawką właśnie Taki? Przecież taka nowoczesna i bogata wioska, która zapewne wyposażona jest nie tylko w niesamowity sprzęt szpiegowski, ale również wykwalifikowanych analityków, jest w stanie wykryć kto stoi za morderstwem. No i po drugie i chyba najbardziej oczywiste; Przecież to jasne, że stać za tym będzie Wodospad, skoro Liść zaatakował pierwszy. Tak działa zemsta.

Szlag... Postawię się na chwilę na miejscu jakiegoś doradcy Hokage. Nie... nawet zwykłego żółtodzioba! „Kto mógł zabić naszego Czcigodnego Hokage i dlaczego? Pierwsza myśl- Takigakure, za to, że posłaliśmy na nich naszego zabójcę." Czy to nie jest jasne i proste jak pieprzony drut?! Kurwa mać, w co oni mnie wpakowali?! Czym ja im zawiniłem? Przecież to jest takie oczywiste! Dlaczego do cholery jasnej, te spróchniałe mózgi ze starszyzny zdecydowały się zabić Hashiramę? Przecież te całe refleksje dotyczące jego potęgi, sojuszu i władzy nad bijuu to tylko przypuszczenia! Nie mają na to żadnego klarownego dowodu. Co oni chcą osiągnąć posyłając na Pierwszego takiego leszcza jak ja? Muszę niestety przyjąć w życie taki scenariusz- umieram. Mama i Ruka zostają same, w tym Ruce coś grozi. Mój mały skarb jest dręczony przez jakąś chorobę. Mam dziwne wrażenie, że lekarze nie powiedzieli nam wszystkiego, odnośnie jej dolegliwości.

Westchnął głęboko kilka razy i zaklął na głos, kiedy znowu przypomniał sobie głębokość mułu pod dnem, w które brutalnie go wciągnięto bez ostrzeżenia. Miał ochotę wybuchnąć płaczem, ale to nie było rozwiązanie.

Czyli niestety nie mam wyjścia... Chcę czy nie, muszę to potraktować jak chorobę... Walczyć z przyczyną, a nie objawem... To jest chore.

Po jakimś czasie wyjął w końcu z kieszeni mapę i zlustrował treść wzrokiem. Szedł w dobrym kierunku, póki co. Krzyżyk, w którym miał się ustawić był wciąż daleko od niego. Kakuzu westchnął zrezygnowany. Czuł ukłucie w żołądku, które towarzyszyło mu z myślą, iż z każdym krokiem jest coraz to bliżej tej walki. Miał bardzo dziwnie wrażenie, że nawet jeśli jakimś cudem uda mu się ujść z życiem, to ta bitwa zmieni wszystko, a jej skutki będą go śledzić i piętnować. I nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo...

Promienie słońca za szkarłatną chmurąWhere stories live. Discover now