Epilog

164 14 18
                                    

Siedem lat później

 Słońce unosiło się nad Konohą i rozświetliło całe niebo. Sklepienie lśniło czystym i wściekłym błękitem. Nie było na nim ani jednej zagubionej chmury. Żaden obłoczek nie sunął leniwie po niebie i nie psuł tego pięknego widoku. Mira rozsunęła drzwi na taras. Świeże, majowe powietrze wkradło się do środka i uderzyło jej nozdrza. Wciągnęła kojący zapach bzu, kwitnącego na drzewach. Uwielbiała je. Wyszła w końcu na taras. Wiatr musnął jej długie, jasne włosy oraz pastelowo różaną sukienkę, o rozkloszowanym kroju i krótkich, bufiastych rękawach. Przespacerowała bosymi nogami po drewnianej powierzchni tarasu i stanęła w końcu nogą na soczyście zielonej trawie. Poprawiła sukienkę i westchnęła z rezygnacją, patrząc na nią. Nie znosiła jej. A raczej tego koloru. Czuła się w niej jak lalka. Tym bardziej, że miała dziś na sobie delikatny makijaż; Nieco wytuszowane rzęsy i muśnięte różem policzki. Usta pomalowała sobie cielisto-różową szminką. O ile przyzwyczaiła się do chodzenia w makijażu, to do eleganckich i dziewczęcych, sukienek wciąż nie mogła się przemóc. Nie byłaby zła gdyby nie ten różowy kolor. Wzdrygnęła się kiedy przypomniało jej się ślubne kimono sprzed czterech lat. Sakura i Tsunade, wcisnęły ją w nie siłą. Kiedy spojrzała wtedy w lustro o mało się nie popłakała z zażenowania. Nie wspominając o tym dziwacznym upięciu włosów i ostrym, jak na jej gust oczywiście, makijażu. Wspomniane kobiety włożyły w strojenie Miry dużo nerwów, starając się ją przekonać, że na własnym ślubie trzeba wyglądać jak panna młoda, a nie tak jakby się szło po bułki. Powitała je bowiem tego szczególnego dla niej dnia, w dżinsach i wyciągniętej białej koszuli. Właśnie tak chciała iść do ołtarza. Ale kiedy teraz zerkała na ślubne zdjęcie, które stało na komodzie w salonie, stwierdziła, że w sumie warto było się przemóc. Z perspektywy czasu, musiała przyznać, że ładnie się prezentowała. Ale nigdy więcej... Dlatego teraz założyła prostą kreację. Sukienkę, którą mąż kupił jej podczas wyjazdu. Wrócił wtedy cały rozpromieniony. Będziesz w tym wyglądać jak sto milionów ryou- oświadczył jej wtedy szczerząc zęby. Mira westchnęła głęboko. Nie spodziewała się, że będzie z nim aż taka szczęśliwa. Kłócili się często i to prawie zawsze z jego winy, ale kiedy była już u swojej granicy nerwowej, on zawsze potrafił zrobić coś by zapomniała o złości. A to ją rozśmieszył swoją głupotą, a to przyniósł jej kwiaty, a to ją przedrzeźnił. Nie wiedziała dlaczego, ale ten ostatni sposób, zawsze działał. Momentalnie zapominała, że jest na niego wściekła i zaczynała się śmiać. Chyba po prostu za bardzo go kochała. Ale cóż, zasłużył sobie na tę miłość... I udowodnił to nie raz, nie dwa, ani nawet nie sto razy. I wciąż to robił. Kochała go bardzo. Za to, że on kocha ją i jest sobą. Wspierali się wzajemnie w trudnych chwilach. Ona jego a on ją. Uśmiechnęła się pod nosem do samej siebie i przerzuciła włosy na lewy bok. Usiadła na tarasie i zaczęła błądzić stopami bo miłej w dotyku trawie. Nagle usłyszała kroki i odwróciła się za siebie. Zamrugała oczami na ten widok. 

 -Hej.-powiedziała i uśmiechnęła promiennie.-Już wróciłaś? 

 -Tak. Mama?


-Co, kochanie? Chcesz ze mną posiedzieć?


Maleństwo kiwnęło główką. 

 -To chodź do mamy.-Mira odwróciła się nieco bardziej i wyciągnęła do dziecka ręce.


Mała, trzyletnia dziewczynka, przydreptała do krawędzi tarasu i usiadła, nieco niezdarnie przy mamie. Mira przeczesała jej długie, gęste, popielate włosy. Dziewczynka popatrzyła na mamę pięknymi oczami. Takimi samymi jak ona. Szaro-zielonymi z granatowymi obwódkami wokół tęczówki i kocim kształcie. Zatrzepotała czarnymi gęstymi rzęsami.


-Jesteś głodna?-zapytała córkę troskliwie.


-Nie. Zjadłam już.-powiedziała słodkim głosikiem.


Promienie słońca za szkarłatną chmurąTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon