-rozdział 26-

791 42 16
                                    

Zapukałam w drzwi jednej ze szpitalnych sal, a kolejno weszłam do środka, zauważając leżącego na łóżku Isaaca. Chłopak uniósł się wyżej na poduszce, a ja usiadłam przy nim na brzegu łóżka.

- Jak się czujesz? - spytałam, zauważając podłączoną kroplówkę do prawego przedramienia Isaaca. Martwiłam się.

- Mam parę siniaków. Nic mi nie będzie. - uśmiechnął się pokrzepiająco, jednak nie poczułam ulgi.

- Przepraszam... To moja wina.

Złapał mnie za rękę.

- To nie jest twoja wina, Sus. W żadnym stopniu. Nie przepraszaj za coś, na co nie miałaś wpływu.

- Jeff pobił cię, ponieważ widział nas razem na basenie... Myślał, że coś nas łączy. Mogłam coś zrobić, cokolwiek, żeby go zatrzymać... - samotna łza spłynęła po moim policzku.

- W porządku. Żałuję tylko, że nie sprałem mu mordy za to, co ci zrobił. Co nie znaczy, że nie będzie jeszcze okazji.

- Długo będą cię tutaj trzymać?

- Jedną noc na obserwacje. Martwią się, że Lightwood mógł uszkodzić mi jakieś ważne narządy.

- Przepraszam...

- Daj spokój. To naprawdę nie była twoja wina, okay? - zaczął gładzic kciukiem moją dłoń. Poczułam miłe dreszcze przepływające przez moje ciało. - To, co się dzisiaj wydarzyło, to jest tylko i wyłącznie wina Jeffa, nie twoja.

- Może... - starłam kolejną łzę, mając nadzieję, że jej nie zauważył.

- Nie płacz, wszystko będzie dobrze. Posłuchaj, co się stało, to się nie odstanie, ale... martwi mnie fakt, że ten skurwysyn cię uderzył. Jak do tego doszło? Jeśli nie chcesz, nie musisz mi mówić.

- W porządku... Kłóciliśmy się i w pewnym momencie krzyknęłam, że nie jestem jego własnością. - moje oczy uwolniły kolejne słone krople - Wtedy on powiedział, że owszem jestem i kiedy krzyknęłam, żeby się pieprzył, uderzył mnie w policzek...

- Przysięgam, że zabije tego skurwiela, jak tylko go spotkam.

- Nie, proszę, zostawmy to w spokoju. Nie chcę marnować na Jeffa ani chwili dłużej. Nie wierzę, że dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie, jaki on jest...

- Przykro mi, że tak to się skończyło. - westchnął. - Chodź tutaj. - rozłożył ręce, a ja od razu się w niego wtuliłam. Przy Isaacu czuje się swobodnie i bezpiecznie. Wiem, że cokolwiek się wydarzy, mogę na niego liczyć. Zawsze potrafi mnie rozśmieszyć, pocieszyć - po prostu przy mnie jest i to mi wystarcza.

Nagle drzwi do sali się otworzyły, a my się od siebie odsunęliśmy. Spojrzałam w ich stronę, gdyż myślałam, że przyszedł lekarz, lecz w drzwiach zastałam kogoś innego - ojca Isaaca.

Zaskoczona i lekko wystraszona, patrzyłam, jak Henry staje po drugiej stronie szpitalnego łóżka.

- Dzień dobry, Panie Lahey. - przywitałam się z grzeczności.

- Dzień dobry...

- Susan. - dokończyłam, a mężczyzna wyciągnął swoją dłoń w moją stronę, którą lękliwie chwyciłam.

- Susan. - powtórzył. - Isaac wiele mi o tobie opowiadał.

- Mam nadzieję, że same dobre rzeczy. - uśmiechnęłam się niepewnie i spojrzałam na chłopaka. Wyglądał na zestresowanego obecnością swojego ojca.

- Naturalnie.

Zapanowała chwila ciszy, podczas której mogłam słyszeć tykanie zegara.

- Muszę się już zbierać, obiecałam mamie, że pomogę jej z aktami. Trzymaj się. - skierowałam swoją wypowiedź do Isaaca, a później do Henry'ego. - Miło było Pana poznać.

Among The Werewolves | Teen Wolf |Where stories live. Discover now