-rozdział 24-

851 39 18
                                    

Lucy

Siedziałam przy łóżku Briana już od paru godzin od czasu operacji. Zabieg  nie udał się — mój chłopak już nigdy nie będzie w stanie chodzić.

Siedziałam i patrzyłam na śpiącego bruneta. Myślałam o tym, jak to będzie teraz wyglądać. Czy Brian się załamie? Czy ja dam radę mu jakkolwiek pomóc? Być przy nim?

W międzyczasie do szpitala przyjechała Susan i siedziała ze mną tak długo, jak pozwalały jej na to siły. Nie chciałam jej tutaj trzymać, zważywszy na to, że przez tortury straciła dużo krwi, więc odesłałam ją do domu, co niechętnie uczyniła.

Śpiący Brian wyglądał tak beztrosko i niewinnie. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego musiało to spotkać akurat jego? Łzy spłynęły po moich policzkach, a ja wzięłam dłoń chłopaka w dwie swoje.

- Przepraszam...

Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi do sali i automatycznie spojrzałam w tamtym kierunku. Myślałam, że to rodzice Briana przyjechali, jednak się myliłam. W drzwiach stał Peter, który po chwili zamknął je, a dłonie złożył z przodu ciała. Trochę tak, jak w kościele.

Zaczęłam gotować się ze złości. Po tym, co zrobił ma jeszcze czelność pojawiać się w szpitalu?!

Zerwałam się z krzesła i gwałtownie do niego podeszłam.

- Czego chcesz? - oplotłam go nienawistnym wzrokiem.

- Przyszedłem zobaczyć, jak się czuje Brian.

- Po tym, co zrobiłeś mam niby uwierzyć, że ciebie to w ogóle obchodzi?! - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Peter wzruszył ramionami. - Nawet nie wiesz, jak muszę się teraz powstrzymać przed rozszarpaniem cię na strzępy.

- Wierz mi złotko, nie zrobisz tego.

- Bo...?

- Mogę pomóc twojemu chłopakowi. - parsknęłam śmiechem.

- Wynoś się stąd, Peter, zanim zmienię zdanie i rozrzucę twoje szczątki po całym Beacon Hills.

- Nie chcesz, żeby Brian znów stanął na nogi? - przełknęłam ślinę, dziwiąc się jego słowami.

Owszem, że chce, ale to Peter — jemu nie można ufać.

Spojrzałam na nastolatka szklanymi oczami. Zastanowiłam się. Przecież nie mogę pozwolić, aby osoba, którą kocham, cierpiała do końca życia...

- Jaki jest haczyk?

Susan

Rankiem obudził mnie rwący ból w brzuchu i dźwięk budzika. Z trudem usiadłam na łóżku i przetarłam oczy, przed którymi co chwila wyświetlały się obrazy z wczorajszej nocy.

- Dzień dobry, kochanie. - usłyszałam spokojny głos mamy. - Jak się czujesz?

Wciąż pamiętam jej przerażony wzrok, kiedy późno w nocy wróciłam do domu w zakrwawionej koszulce.

- Nic mi nie jest, zaraz będę się zbierać.

- Oj nie kochana, nigdzie dzisiaj nie idziesz. Zostajesz w domu i wypoczywasz.

- Ale...

- Susan, Peter na razie wam nie zagraża, a ty musisz dojść do siebie. - spojrzała na mnie poważnym wzrokiem. Wiem, że się martwi. Skinęłam głową. - Muszę za chwilę wyjść do pracy, ale zadzwonię po Jeffa, żeby z tobą posiedział.

- Nie!

Mama spojrzała na mnie wystraszona. No tak, przecież wydarłam się na cały dom.

- Znaczy... Nie dzwoń po Jeffa...

Among The Werewolves | Teen Wolf |Where stories live. Discover now