13. ,,Urodzinowe szczęście"

Start from the beginning
                                    

Zarówno chłopcy jak i przechodnie mają z nas niezły ubaw, ale w tym momencie mam to gdzieś. To miasto, w którym dzień w dzień trzyma się fason - nie ma w nim nic dziwnego, nic innego. Lubię raz na jakiś czas odejść od reguły.

Tak więc resztę drogi pokonujemy pijąc, tańcząc i śmiejąc się w niebogłosy, w radosnej atmosferze, której nie pozwolę teraz nikomu popsuć.

Gdy docieramy do Santa Moncia Pier nasze kubki są puste, więc idziemy po więcej. Tłum jest większy niż zwykle, co spowodowane jest zapewne trwającym festiwalem. Na scenie grają cztery dziewczyny w czarnych strojach - to nie girlsband, raczej kapela. Nie są znane, ale ich muzyka mi się podoba, więc podchodzimy bliżej. Dziś jest mój dzień - moje urodziny, moje wybory. Czuję się z tym naprawdę dobrze.

Przetarte buty znalazły się już na moich nogach, więc nic nie przeszkadza mi w dobrej zabawie. Skaczemy, tańczymy i śpiewamy nie znając złów. Dziś wszystko wydaje się takie odpowiednie i beztroskie. Pijemy drink po drinku - wygląd oraz fałszywy dowód Deana wyciąga do nas pomocną dłoń - ale mimo to nie czuję się pijana. Na moje szczęście mam mocną głowę.

Właśnie tak chciałam spędzić siedemnaste urodziny - z trójką najlepszych przyjaciół, w radosnej atmosferze ciesząc się chwilą. I ku mojemu zaskoczeniu wszystko idzie zgodnie z planem.

Gdy nogi odmawiają nam posłuszeństwa, a moja głowa powoli staje się ciężka, jest za dziesięć czwarta. Zgodnie stwierdzamy, że czas się rozejść. Moja mama i tak pewnie odchodzi od zmysłów, ale to moje urodziny - w urodziny żyję chwilą nie myśląc o konsekwencjach.

Od molo do mojej dzielnicy spacerkiem jest trzydzieści minut, skrótami - jakieś dwadzieścia. Wybieram krótszą drogę.

W połowie - tak jak w środku imprezy - czuję niepokój. Znów mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Gdy się odwracam, mój wzrok niczego nie wyłapuje, więc zganiam to na procenty krążące w organizmie.

Zaczynam mieć wątpliwości, co do podjętej decyzji o drodze na skróty. Mimo sporej ilości domów, nie tętni tu życie tak, jak w innych częściach miasta - jest przeraźliwie cicho i pusto. Gdy zimna bryza muska moją twarz, wątpliwości natychmiast znikają, a ja przyspieszam by jak najszybciej znaleźć się w domu.

Po paru krokach słyszę nadjeżdżający samochód. Nie mam pojęcia skąd nagle się tu wziął i raczej nie chcę wiedzieć. Nie zwracam na niego uwagi, dopóki nie zatrzymuje się parę metrów przede mną.

Robi mi się gorąco, a serce zaczyna walić o klatkę piersiową, ale staram się zachować spokój. Dopiero po chwili orientuję się, że to taksówka i oddycham z ulgą.

Kierowca podnosi szybę, więc zerkam do środka. Niebieskooki, młody szatyn uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Prawy kącik jego ust podnosi się trochę wyżej niż drugi, co wygląda na prawdę uroczo. Jest okropnie przystojny. Urodzinowe szczęście jednak się sprawdza.

- Podwieźć cię? - pyta.

Jego głos jest lekko chrapliwy z wyraźnym, obcym akcentem, co nadaje mu odrobinę seksapilu.

Gdy przystojny, młody taksówkarz proponuje podwózkę - nie odmawiasz. Chociaż nie jestem pewna, czy gdyby nie procenty krążące w żyłach, pakowałabym się teraz na siedzenie pasażera.

- Właściwie to nie mieszkam daleko, ale skoro proponujesz.

Nie byłam pewna czy mogę mu mówić na 'ty', ale miałam w sobie zadziwiająco dużo odwagi. Poza tym, szatyn zdawał się nie mieć z tym problemu.

Podałam chłopakowi, który przedstawił się jako Dylan adres i oparłam głowę o szybę przymykając oczy. Pierwszy raz tej nocy zmęczenie dało o sobie znać.

- Nie boisz się chodzić sama o tej godzinie? Dużo ludzi tylko czeka na takie okazje jak ty.

- Na szczęście mam wybawcę - mówiłam z cichym śmiechem. - Który swoją drogą miał być zalotny, ale to nie ważne.

Nie jestem pewna czy filtrowanie w takim stanie to dobry pomysł. Jednak on kładąc rękę na moim kolanie widocznie nie miał z tym problemu. Dobra kolego, za szybko.

- Całe szczęście - uśmiechał się delikatnie pod nosem.

Dobra, zrobiło się... dziwnie? Ciacho taksówkarz okazał się jednak nie taki świetny jak podejrzewałam i jedyne czego chciałam, to jak najszybciej znaleźć się w domu. Z powrotem zamknęłam oczy postanawiając nie odzywać się już do końca drogi. Zresztą Dylan widocznie też się do tego nie palił.

Zmęczenie wzięło górę, nawet nie bardzo orientowałam się ile już jedziemy. Jak się okazało - stanowczo za długo.

- Hej, zawracaj natychmiast! Wyjechałeś z miasta. Zatrzymaj się i mnie wypuść!

Chłopak siedzi niewzruszony na fotelu, a ja powoli zaczynam zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Gdy już mam otworzyć drzwi, ten blokuje je i przyspiesza, a ja czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Patrzę z przerażeniem jak taksówkarz uśmiecha się chytrze pod nosem. Cały alkohol momentalnie wyparowuje z mojego organizmu.

- To ani trochę nie jest zabawne, wypuść mnie do cholery!

Licznik z każdym przyspieszonym uderzeniem mojego serca wędruje w górę. Gdy już w akcie desperacji mam rzucić się na chłopaka, ten wydaje się tego spodziewać. Chwyta mnie za rękę wykręcając ją na tyle mocno, że z ust wydobywa mi się głośny jęk, a później kiwa palcami na tył samochodu.

Zanim mogę się zorientować co się dzieję, czuję jak czyjaś dłoń przyciąga mnie za szyję do fotela, a druga przykłada nasączoną ścierkę do twarzy - ktoś czaił się za siedzeniem. Wtedy też zaczynam płakać. A właściwie wyć.

Szarpię się na każdy możliwy sposób, niestety, jak się okazało, niezbyt skutecznie.



Pierwsze, co czuję po otwarciu oczu to pulsujący ból głowy i lewej ręki. W powietrzu unosi się zapach stęchlizny. Jest zimno, przeraźliwie zimno. Nie widzę absolutnie nic. Nie słyszę nic, prócz szumu wiatru.

I wtedy coś sobie uświadamiam.

Ból jest zbyt intensywny.

Zapach zbyt mocny.

Zimno zbyt odczuwalne.

Za dużo 'zbyt', żeby to mogło okazać się snem.

I wtedy też zaczynam płakać. A potem znowu. I znowu.

Urodzinowe szczęście jednak się wypaliło.


***

*molo w Santa Monica.

Hej!

Zacznijmy od tego, że MEGA DZIĘKUJĘ ZA 1K WYŚWIETLEŃ! Wow!

Druga sprawa: Bardzo lubię ten rozdział. Jak widać jest on inny od pozostałych. Jak pewnie zauważyliście pisałam go wyjątkowo w czasie teraźniejszym.

Od początku planowałam, że ten rozdział właśnie tak ma być napisany. Po drodze jednak odkryłam, że czuję się w tym czasie wyjątkowo dobrze. Pisze mi się lepiej i wszystko wydaje się po prostu...lepsze.

Dlatego chce was teraz zapytać: W jakim czasie WY wolicie rozdziały? Przeszły czy teraźniejszy? Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby KAŻDY odpowiedział mi na to pytanie.

Kolejne brzmi: Czy nie mielibyście nic przeciwko, żebym w tak w środku opowiadania zmieniła czas? Wiem, że niektórych to razi, dlatego wolę się upewnić. Wiem też, że nie wygląda to zbyt estetycznie, ale jest to moje pierwsze opowiadanie i dopiero tak naprawdę odkrywam z czym czuje się dobrze. Jak się okazuje - czas terażniejszy naprawdę przypadł mi do gustu.

Z góry dzięki za odpowiedz! ( Mam nadzieje, że ktoś będzie tak dobry i wyrazi swoje zdanie na ten temat )

Piszcie też co sądzicie o rozdziale ^^

sprawdzony przez Qushiix

Pozdrawiam!

teenspiriitt

Periden House | Niall Horan ✓Where stories live. Discover now