2. ,,Są mi kompletnie obcy"

Start from the beginning
                                    

W pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza. Harry siedzący naprzeciwko mnie spoglądał szeroko otwartymi oczami to na mnie, to na Matta. Nie dziwię się, zwykle pozostaję cicha i staram się nie zwracać na siebie uwagi. Dziś, od kiedy wstałam, jestem poirytowana, a to nie mogło się dobrze skończyć.

Nagle wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie zdążyłam zareagować.

Usłyszałam przeraźliwy pisk gwałtownie odsuwanego krzesła, kilka stłumionych krzyków oraz donośny głos Estelle.

- Stój! Nie waż się ruszyć, rozumiesz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Jeszcze przez chwilę nie docierało do mnie, co właściwie się stało, do chwili aż poczułam na karku czyjś oddech.

- Matt, teraz usiądziesz z powrotem na miejsce i zajmiesz się jedzeniem – poinstruowała dziewczyna, już nieco spokojniejszym, lecz wciąż stanowczym głosem. – Wiesz, czym ci grozi kolejny wyskok. Wszyscy wiedzą – szepnęła, siadając z powrotem na miejsce. Nawet nie zauważyłam, żeby wstawała.

Przez cały ten czas gapiłam się na plamkę przy końcu rękawka koszulki Harry'ego. Wszystko wydawało się teraz ciekawsze od obecności wściekłego, nieobliczalnego idioty tuż za mną.

I oto właśnie kolejna demonstracja napadów złości Hilla.

Szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko, gdyby mnie uderzył, przynajmniej nigdy więcej bym go nie zobaczyła.

Dopiero, gdy byłam pewna, że chłopak już usiadł, wstałam jak najszybciej i skierowałam się w stronę wyjścia. Czy strażników nigdy nie ma, gdy akurat są potrzebni?

- Czekaj! Nawet nie tknęłaś... - zaczął Harry, lecz ja zdążyłam już wyjść.

Zaraz, gdy zamknęłam drzwi, usłyszałam wybuch śmiechu Matta i dwóch jego przyjaciół, Jacoba i Luka.

- Co to było?!

- Wariatka.

O to, czym zawsze byłam. Wariatką. Są siebie warci.

Najciszej jak potrafiłam, uchyliłam drzwi Głównej Sali. Na moje szczęście była pusta.

Pomaszerowałam w stronę starego fotela stojącego w rogu, biorąc po drodze kartki oraz kilka ołówków. Musiałam spróbować się odstresować, a to był najlepszy sposób.

Przyłożyłam miękki ołówek do kartki i rozejrzałam się po Sali. Szukałam jakiegoś punktu zaczepienia, inspiracji.

Wielka Sala była miejscem, gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Było tu dużo stolików, jedna kanapa i dwa fotele. Półki z puzzlami, grami planszowymi i innymi bzdurami, które miały zająć nam myśli. Stała tu też stara szafa grająca, której szczerze nienawidziłam. Za każdym razem grała tą samą melancholijną melodię. Niektórzy gapili się w nią jak zahipnotyzowani. To było cholernie przerażające. Jednak nie bardziej niż rymowanki, wygrywane przez pozytywki, znajdujące się na każdym stole. Często zastanawiam się, czy to ma na celu nam pomóc, czy sprawić żebyśmy jeszcze bardziej zwariowali.

Właściwie, to by się zgadzało.

Na moim piętrze było dziesięć osób. Od kiedy tu byłam, nikt z nich nie wyszedł. Nikomu się nawet nie poprawiło. Jest dokładnie odwrotnie.

Czasami myślenie o tym wszystkim mnie przytłaczało. Każda osoba znalazła się tutaj z jakiegoś powodu. Każdy z tych ludzi miał jakieś mroczne wspomnienia, które dopadają go dzień w dzień.

Właśnie zdałam sobie sprawę, że jestem tu prawie siedem miesięcy, a nie wiem o tych ludziach kompletnie nic. Widzę ich na co dzień, a są dla mnie obcy. Nie znam ich historii, czy nawet ulubionego koloru. Prawda jest taka, że nawet nie starałam się ich poznać. Od kiedy tu jestem, tylko Harry próbował do mnie zagadać. Tylko on się do mnie uśmiechnął, nie drwiąco jak Matt, czy ze współczuciem jak pani Bruce, tylko jak najbardziej prawdziwie, ale to Harry. On jest miły dla wszystkich.

Już od początku byłam dziwadłem. Wariatką. Cóż, ja sama tak o sobie myślałam, więc czemu inni mieliby uważać inaczej?

Byłam tak pogrążona w myślach, że nawet nie zorientowałam się, co rysuję. A właściwie, kogo.

Ołówek wypadł mi z rąk i upadł z brzękiem na podłogę. Przez dłuższą chwilę gapiłam się na twarz mojego największego koszmaru, oczy, które niegdyś przyglądały mi się z chorą fascynacją. Bez zastanowienia, jednym szybkim ruchem zmiotłam plik kartek z drewnianego stolika i poderwałam się na równe nogi, tym samym przewracając go. Mój wzrok nieprzytomnie błądził po jasnych ścianach, a oddech niebezpiecznie przyśpieszył. W tym samym momencie, drzwi sali otworzyły się, a do środka weszło dziesięć osób, z którymi dzielę piętro.

Jedni patrzyli na mnie ze zdziwieniem, a inni cicho chichotali, po czym rozeszli się. Każdy zajmował się sobą. Głośne rozmowy, przesuwane krzesła i grzebanie po szafkach tworzyło harmider. Nikt nie zwracał na mnie uwagi.

Skupiłam się na tym, co robią.

I nagle wszystkie objawy ataku paniki ustały. Tak po prostu.

***

Hej!

Tak o to prezentuje się rozdział drugi. Mam nadzieję, że nie jest tak źle i z góry przepraszam za wszystkie błędy, szczególnie brak przecinków w niektórych miejscach.

Szczerze mówiąc, ze wszystkich pięciu rozdziałów, które napisałam, ten podoba mi się najmniej i beznadziejnie mi się go tworzyło. Musiałam jakoś przeskoczyć do tego, co będzie w trzecim.

Periden House | Niall Horan ✓Where stories live. Discover now