rozdział czterdziesty ósmy

305 52 23
                                    

Sobota, 23 listopada 2019, godzina 00.59

— Nawet nie wiem od czego mógłbym zacząć – zaśmiałem się gorzko. — To żałosne, mam dwadzieścia trzy lata, a nie potrafię ogarnąć swojego życia w jedną całość.
— Ja w twoim wieku byłem identyczny. To normalne. Też się parę razy pogubiłem tu i ówdzie – wypuścił z ust biały dym, który lekko rozpłynął się w powietrzu.  — Ale wtedy poznałem Celeste i to ona mnie pozbierała. Też musisz kogoś takiego znaleźć.
— Szkoda tylko, że prawdopodobnie znalazłem kogoś takiego, a teraz nawet nie wiem czy jeszcze mam prawo mówić, że ja i on jesteśmy razem.

Moje usta po raz kolejny opuścił pozbawiony jakiegokolwiek humoru śmiech. Za to w oczach znowu poczułem te pieprzone łzy. Wtedy Jack objął mnie ramieniem i potarł lekko.

— To nie koniec świata Luke. W każdym związku zdarzają się wzloty i upadki. Nigdy nic nie jest idealne.
— Wszystko do tej pory szło idealnie.
— Możliwe, ale jak widać potrzebujecie próby, która pokaże wam ile dla siebie znaczycie. Pamiętasz jak mama zawsze nam powtarzała, że mamy walczyć do samego końca o to, na czym nam zależy? Bez względu na konsekwencje?
— A potem Ben przyszedł i powiedział, że pobił się z jakimś chłopakiem, bo ten zabrał mu w szkole ostatni sok pomarańczowy, który Ben uparcie chciał.
— Pamiętam to – zaśmiał się cicho.  — Za bardzo wziął do siebie słowa mamy.
— Dużo za bardzo.
— Ale poważnie Luke. To, że teraz macie kryzys i trochę pod górkę nie znaczy, że Calum nic do ciebie nie czuje. Może po prostu go to przerasta?
— Mnie też to powoli przerasta. Wszystko mnie przerasta – jęknąłem zrezygnowany.
— I zamiast wziąć się w garść i spróbować to wszystko zebrać w całość, ty przejżdżasz na drugi koniec kontynentu do brata z małym dzieckiem. Bardzo rozsądnie.
— Zaczynamy etap gdzie dajesz mi kazanie jak rodzice?
— Nie zamierzam cię umoralniać Luke. Jesteś dorosły. Musisz zacząć sam decydować co dla ciebie dobre i o co powinieneś zawalczyć, a co puścić w cholerę. Pomyśl nad tym bracie.

Poklepał mnie po ramieniu i zniknął wewnątrz mieszkania.

Oparłem ramiona o barierkę i odetchnąłem głęboko. W głowie panował jeden wielki rozgardiasz. Żadna myśl nie potrafiła znaleźć swojego odpowiedniego miejsca. Wszystko walało się jak porozrzucane po całym mieszkaniu niepotrzebne rzeczy przez co uniemożliwiały jakiekolwiek ruchy.

Stałem jeszcze chwilę, a potem wróciłem do przydzielonego mi pokoju. Usiadłem na rozkopanej pościeli i przetarłem twarz dłońmi. 

Po krótkim czasie zastanowienia znalazłem w kieszeni jeansów telefon. Nie miałem pojęcia czy o tej godzinie w ogóle odbierze zważając na fakt, że w Nowym Jorku jest przed drugą w nocy, a w San Francisco przed północą. Nie wiedziałem nawet czy w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać.

Mimo wszystko zaryzykowałem i wybrałem numer bruneta.

Stresowałem się jak nigdy wcześniej. Nawet przed egzaminem z neurobiologii nie denerwowałem się tak jak teraz.

Odebrał po pięciu sygnałach. Nie odezwał się, po prostu był tam i czekał. Słyszałem jak oddycha. Jak bierze oddech i po chwili, powoli robi wydech.

Za to mi język uwiązł w gardle.

Przepraszam – powiedzieliśmy równocześnie.

Nawet teraz, podczas jednej z moich najgorszych nocy, na moje spierzchnięte usta wpłynął uśmiech.

— Kocham cię, wiesz? – powiedziałem ledwo słyszalnie, ale nawet wtedy Calum zdołał usłyszeć każde moje słowo.
Wróć do mnie. Wróć do domu, do naszego domu proszę – wyraźnie czułem, że głos Caluma drży. Brzmiał jakby był bliski płaczu. Bolało mnie to.

Zapadła między nami cisza. Żaden z nas nie wiedział co mógłby powiedzieć albo wyrazić to co teraz czuje. Moje serce po raz kolejny zaczęło łamać się na kawałki, gdy po drugiej stronie usłyszałem ciche pociąganie nosem. Nigdy nie chciałem żeby ktoś przeze mnie cierpiał. Tym bardziej ktoś, kto jest całym moim światem i jedyną definicją szczęścia. Poczułem, że moje policzki robią się nieprzyjemnie mokre.

— Wrócę, obiecuję Calum – wykrztusiłem z siebie.
Kocham cię. Tak cholernie mocno, pamiętaj o tym – nie mogłem tego dalej słuchać, bo z moich oczu zaczęły jeszcze bardziej płynąć łzy.

Calum nie powiedział już nic więcej tylko przerwał połączenie, a ja wtedy rozpłakałem się jeszcze bardziej.

Szczerze miałem gdzieś fakt, że miałem dwadzieścia trzy lata i przede wszystkim byłem facetem. Płacz nigdy nie powinien być oznaką słabości.

Moją słabością były pewne czarne jak smoła włosy, ulubione brązowe oczy i wytatuowane, opalone ramiona. To on powodował cały ten mętlik. I to on powodował, że z każdym dniem zakochiwałem się w nim na nowo i na nowo.

A tylko ja mogłem to spieprzyć tak perfekcyjnie, że aż zapragnąłem przenieść się do końca kwietnia i sytuacji, która na zawsze zmieniła mnie i moje życie.

Sprawić, by tej umowy nigdy nie było. By każdej z tych sytuacji nigdy nie było w moim życiu.

By wszystko było tak jak dawniej.










$

moja wena strzeliła sobie w łeb ostatnio i te rozdziały są takie kiepskie...

+

rycze przez ten rozdział

rozdział + epilog i żegnamy się z tą historyjką

let's make a deal $ cakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz