rozdział trzynasty

444 51 14
                                    

Środa, 24 kwietnia 2019, godzina 21.58 

Calum 

Z mojego mieszkania wybiegłem niczym poparzony wrzątkiem kurczak. Moja głowa musiałaby teraz eksplodować żebym przestał myśleć o tym, co kilka minut temu powiedziała Megan. Jestem w ciąży, Calum. To zdanie odbijało się cholernym echem wewnątrz czaszki. Nie przeszkadzał mi nawet oblewający mnie deszcz i fakt, że już po minucie drogi byłem calutki mokry. Nie interesowała mnie nadchodząca burza i silny wiatr. W tamtym momencie nie przeszkadzało mi kompletnie nic. Byłem wyprany z emocji, a jednocześnie wszystko we mnie wrzało. Jakim cudem ona była w ciąży? Przecież za każdym razem się zabezpieczaliśmy. Poza tym Megs brała tabletki. Zapomniała o nich? Umyślnie ich nie brała? A może to moja wina, bo przy którymś zbliżeniu zapomniałem o prezerwatywie? 

Szedłem mokrymi i ciemnymi ulicami San Francisco. Market Street było dziwnie opustoszałe. Kręciło się tutaj tylko kilku pijaczków czy ćpunów. Co jakiś czas przejeżdżał samotny samochód. W tym wszystkim swoje miejsce znalazłem jeszcze ja – Calum Hood. Dłonie wsadziłem głęboko w kieszenie swoich przemokniętych jeansów. Na głowę zarzuciłem przemoczony i tak kaptur swojej czarnej bluzy. Nawet nie wiem jakim cudem znalazłem się na Ósmej Alei i stałem przed drzwiami mieszkania Luke'a i zastanawiałem się zapukać czy po prostu zawrócić i iść z powrotem do domu, w którym najpewniej czekała na mnie Megan. Nie, nie mogłem tam wrócić. Potrzebowałem się na chwilę od tego wszystkiego odciąć. Chociaż na kilka godzin. Zadzwoniłem dzwonkiem znajdującym się po prawej stronie i czekałem. Po chwili drzwi uchyliły się, a w nich pojawił się Luke w starych szarych dresach i lekko za dużej koszulce Iron Maiden. Patrzył na mnie ze zdziwieniem. 

— Calum? Co ty tu robisz? 
— Ja... To było głupie, że tu przyszedłem. Pójdę już. Cześć Luke – spuściłem głowę i już miałem schodzić ze schodów, gdy czyjaś dłoń złapała mój łokieć. 
— Nigdzie nie idziesz. Widzisz co dzieje się na zewnątrz? Zaraz rozpęta się burza stulecia. Wchodź, dam ci jakieś suche ubrania – posłał w moją stronę ten jeden z uroczych uśmiechów, którym nie sposób odmówić. 

Wszedłem niepewnie do mieszkania. Zdjąłem z głowy mokry kaptur i przemoczone trampki. Powoli przeszedłem do salonu, który pełnił funkcję sypialni. To nawet nie był salon. Mały pokój dwa metry na dwa i tyle. Stałem w progu i czekałem na to co zrobi blondyn. Podszedł do jednej z szafek i wyjął z niej koszulkę i jakieś dresy. Rzucił mi je przez ramię. 

— Koszulka może być trochę za duża, ale tak powinno być okej. Po twojej lewej jest łazienka. Idź się przebrać, a ja w tym czasie zrobię herbaty, bo pewnie zmarzłeś w takim deszczu – kolejny uśmiech. 

Po pięciu minutach wyszedłem z łazienki przebrany w ubrania chłopaka. Usiadłem na jego łóżku i przypatrywałem mu się jak coś zawzięcie czytał. Wyglądał wtedy na skupionego w stu procentach. Tak jakby nic innego wokół nie istniało. Dopiero gdy poczuł moją obecność podniósł wzrok znad pliku kartek. 

— Przepraszam. Czytałem notatki z genetyki na jutrzejszy wykład. 
— Przeszkodziłem ci w nauce? Mogę iść jeśli chcesz się jeszcze pouczyć. 
— I tak już nic mi dzisiaj nie wejdzie więc nawet dobrze, że przyszedłeś, bo zaraz bym tu zwariował – zaśmiał się lekko, wziął dwa kubki z blatu i podszedł do łóżka. Jeden kubek dał mi, a drugi zostawił sobie. 

Usiadł obok mnie i upił łyk herbaty. Zauważyłem, że przy tej czynności zabawnie marszczy nos, a wokół jego oczu pojawiają się ledwo widoczne zmarszczki. Jego blond włosy były nieułożone i opadały na czoło. Wyglądał na zmęczonego. 

— Coś się stało, że tak nagle zjawiłeś się u mnie? – obrócił się w moją stronę i usiadł po turecku. 
— Musiałem się przejść i pomyśleć. 
— Szedłeś taki kawał drogi na nogach? W taką ulewę? – skinąłem głową na tak. 
— Mówię, że musiałem pomyśleć. 
— Co było tak cholernie ważnego, że aż musiałeś zmoknąć? 

Nie odpowiedziałem. Zapadła cisza. On nie dopytywał, ja nie wiedziałem jak zacząć. Nadal mi się przypatrywał tym swoim bystrym spojrzeniem. Tak jakby chciał przejrzeć mnie na wylot. Upiłem kilka sporych łyków swojej cytrynowej herbaty, parząc sobie jednocześnie język, ale zignorowałem ból. Dzięki niemu chociaż przez chwilę moje myśli nie latały wokół Megan. 

— Dowiedziałem się, że będę ojcem – wyrzuciłem na jednym wydechu. Chłopak siedzący obok zachłysnął się herbatą i spojrzał na mnie wielkimi oczyma. 
— Żartujesz, prawda? 
— Wyglądam na osobę, która żartuje? 
— Przepraszam, to było głupie – spuścił wzrok na swoje dłonie. — Jak to będziesz ojcem? 
— Normalnie. Moja dziewczyna, która tak naprawdę nią nie jest, powiedziała mi to godzinę temu – mój głos był wyprany z jakichkolwiek emocji. Był pusty
— Megan? Ta, którą była z tobą wtedy w klubie?
— Tak. Przyszła dzisiaj do mnie i zaczęliśmy się kłócić o to, że mam już tyle lat, że powinienem zacząć myśleć o przyszłości, a nie o zabawie. Ale ja cholera nie chcę brać takiej odpowiedzialności jaką jest dziecko! Jestem za młody na bycie tatą. 

Nie docierała do mnie ta wizja. Mnie jako ojca, trzymającego małe dziecko owinięte w kocyk. Przerażała mnie ta myśl. Nie bałem się tak nawet przed egzaminem na studia czy prawo jazdy. Dziecko nie było zabawką. To było żywe stworzenie, które potrzebuje miłości, czułości i innych taki bzdet. 

— Skąd masz pewność, że to w stu procentach twoje dziecko? – to pytanie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. 
— Co? Co masz na myśli? 
— Zabezpieczaliście się za każdym razem? 
— No tak. Wiem jeszcze, że Megs brała tabletki, a ja zawsze miałem gumkę. 
— Skoro tak to nie wiem jakim cudem miałaby być w ciąży. Z tobą. Może cię wkręca? Żebyś w końcu jej powiedział na czym stoicie? 
— Megan? Nie, ona by tak nie zrobiła. Znam ją. Nie posunęłaby się do takiego czegoś – a może umiałaby?
— Ja tylko daję ci spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy. Być może się mylę, ale zawsze warto sprawdzić czy to, aby na pewno jest twoje dziecko. 

Jego słowa mogły mieć sen, ale jednocześnie nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że Megan mogła przespać się z innym facetem. To było dla mnie tak samo odległe jak Droga Mleczna. Wiedziałem, że teraz muszę brać pod uwagę każdą ewentualność, ale czułem, że mój mózg może zaraz eksplodować z nadmiaru emocji i informacji. Potrzebowałem snu. Desperacko pragnąłem ułożyć się pod kołdrą i zasnąć. Najlepiej przespać całą tę sytuację i obudzić się dopiero gdy będzie po wszystkim. 

— Widzę, że jesteś zmęczony. Prześpij się, a rano zobaczysz co zrobić z tym dalej – blondyn wstał z łóżka, zabrał mój kubek i odstawił na blat. 
— A ty gdzie zamierzasz spać? 
— Tą jedną noc to przekimam na podłodze. Spokojnie. Masz całe łóżko dla siebie – uśmiechnął się nieśmiało. 
— Nie, kładź się obok. To ja się wpakowałem do ciebie bez uprzedzenia i to ja powinienem spać na podłodze - odsunąłem kawałek pościeli i posłałem w jego stronę uśmiech.  

Zawahał się chwilę, ale ostatecznie skończyliśmy razem pod jedną kołdrą. Plecami do siebie. Spałem od ściany. Uprzednio zgasił światło w pokoju i wślizgnął się pod pościel. Gdy chłopak już ułożył swoje ciało postanowiłem na radykalny krok. Odwróciłem się w jego stronę i wtuliłem w jego plecy. Czułem jak się spiął, ale zaraz rozluźnił i złapał moje dłonie którymi oplotłem go w pasie. Nim zasnął powiedziałem cicho w jego plecy: 

Dziękuję i dobranoc Lu. 
— Branoc Cal.







$
uhu, ale mamy Cake moment!

Lubię ten rozdział, bardzo.
A wy jak myślicie? To jego dziecko czy nie?

Zdradzę wam tylko, że będzie jeszcze więcej Cake'a w kolejnych rozdziałach!

W ogóle jak tam szkoła? Jak po pierwszym dniu? Opowiadajcie, chętnie posłucham!

Kocham was, klusie

let's make a deal $ cakeWhere stories live. Discover now