rozdział osiemnasty

442 57 5
                                    

Piątek, 26 kwietnia 2019, godzina 02.27 

Leżałem już w swoim, teraz aktualnie skrzypiącym niemiłosiernie, łóżku i tępo wpatrywałem się w ciemny sufit, jednocześnie myśląc nad tym co stało się dwie i pół godziny temu. Myśli napływały do mnie niczym niechciany deszcz przyćmiewający jasne wiosenne słońce, które usilnie próbuje przebić się przez gąszcz chmur. Czułem, że moja głowa w każdym dogodnym dla siebie momencie może eksplodować, pozostawiając nieciekawe plamy na niebieskiej ścianie, a tego żaden z nas chyba by tego nie chciał, prawda? 

Dwie i pół godziny wcześniej 

Nagle zostałem dość niedelikatnie odwrócony w drugą stronę i stało się coś, czego najmniej się dzisiaj spodziewałem. Magicznym trafem usta Caluma znalazły się na moich własnych. Zanim mój mózg zdołał załapać brakujące styki i zareagować, chłopak z ledwo zaznaczonym zawiedzeniem na twarzy odsunął się ode mnie na dwa kroki. 

— Przepraszam, to było głupie. Ja jestem głupi. Lepiej już pójdę – po czym odwrócił się na pięcie i już miał zamiar schodzić gdy zatrzymała go moja dłoń na jego łokciu. 

Nie mam pojęcia co mną kierowało. Co sprawiło, że zacząłem myśleć w ten dziwny sposób i przyciągnąłem zdezorientowanego bruneta z powrotem w moje objęcia i wpiłem w jego usta. Wiem jedno, ten pocałunek zupełnie różnił się od tych wszystkich, które miałem okazję przeżyć. Jego usta były spierzchnięte, jakby pozbawione jakichkolwiek czułości, ale jednocześnie tak dobrze wpasowujące się w moje własne, że przez chwilę chyba zakręciło mi się w głowie. Chłopak swoje dłonie puszczone swobodnie wzdłuż ciała, przeniósł na moje biodra i trochę bardziej przyciągnął do siebie. W doskonały sposób uzupełnialiśmy się w tym leniwym pocałunku. Chociaż w mojej głowie już w tamtym momencie zaczęły pojawiać się niepokojące myśli, że ona ma dziewczyną. Że do kogoś należy. 

Odsunęliśmy się od siebie w momencie, w którym zabrakło mi dostępu do świeżego powietrze. Calum jedynie uśmiechnął się z tym charakterystycznym elementem tego, że dostał to, czego oczekiwał i ponownie się ode mnie odsunął. 

— Tak mogę żegnać się za każdym razem – uśmiechnąłem się mimowolnie na to zdanie. 

Brunet jeszcze złożył krótkiego całusa na moim czole i zbiegł ze schodów, by zniknąć w mroku ulic San Francisco, które oświetlały tylko lampy. Na swoim miejscu stałem jeszcze chwilę, odruchowo palcem wskazującym kreśląc kształt ust Caluma, które niedawno znajdowały się na moich własnych. Czułem się dziwnie. Co najmniej dziwnie. 

Teraz

Noc miałem dość niespokojną. Najpierw przewracałem się z boku na bok, by potem zapaść w chwilowy letarg, a to tylko po to abym potem obudził się zdezorientowany i zagubiony. Pocieszał mnie jedynie fakt, że nie miałem dzisiaj zaplanowanych żadnych zajęć i nie musiałem pokazywać się na uczelni z wyglądem zombie, które nieudolnie przejechał tir bądź czołg. Dopiero około siódmej nad ranem udało mi się zasnąć na kilka godzin bez jakiegokolwiek problemu, co było raczej kiepskim pomysłem, bo po przebudzeniu czułem się jakbym przespał pół życia. 

O godzinie dziesiątej podniosłem swoje zmęczone ciało do pozycji siedzącej. Przetarłem oczy wierzchem prawej dłoni, a następnie tą samą dłonią przeczesałem moje blond włosy, co poskutkowało jeszcze większym bałaganem na głowie niż wcześniej. Jednakże bałagan na głowie nie mógł równać się z tym, co działo się wewnątrz umysłu. Byłem bardziej niż zdezorientowany. Nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Czy po prostu zignorować zachowanie Caluma i zachowywać się tak jakby tego pocałunku w ogóle nie było czy zrobić coś kompletnie odwrotnego? W brew pozorom nie była to taka prosta sprawa na jaką mogła wyglądać. Nawet jeśli dla nas obu coś by to znaczyło to w tym miejscu zaczynały się pojawiać problemy. Może nie wielkie, ale zawsze problemy. Głównym z nich była Megan i jej domniemana ciąża. 

Wstałem niechętnie z łóżka, chociaż wolałbym w nim zostać do końca życia, i skierowałem swoje kroki do łazienki. Oczywiście uprzednio zahaczając o kuchnię i wstawiając wodę na kawę, która teraz była mi potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Smak gorzkiej kawy przywoływał do wspomnień obraz mojego rodzinnego domu. Obraz coniedzielnej tradycji, że mama pozwalała mi i moim braciom napić się kawy, która zawsze była gorzka i zawsze wykrzywiała mi usta. Mama tłumaczyła to zawsze tym, że kawy nie powinno się słodzić, by nie zabić jej smaku i aromatu. Po tych kilkunastu latach nadal doskonale pamiętam ten zapach unoszący się w kuchni, w niedzielne śniadania przy stole. Nawet teraz, mając dwadzieścia dwa lata, potrafiłem najzwyczajniej w świecie zatęsknić za rodzicami. Za swoim dzieciństwem, które raz było kolorowe, a raz nie. Tęskniłem za domem. Czasami chciałbym po prostu zostawić to wszystko, spakować się i na jakiś czas powrócić do mamy. Wpaść w jej ramiona i przesiadywać całe dnie w kuchni, by patrzeć jak z pełnym skupieniem na twarzy parzy kawę. Tak jakby to było jej kolejne dziecko, które potrzebuje opieki i czułości, by mogło normalnie i zdrowo funkcjonować. 

Stałem przy blacie kuchennym w samych bokserkach z motywem Supermana, tępo wpatrując się w parujący kubek z małą czarną. Myślami nadal trwałem kilkanaście lat wstecz. Nie zwracałem nawet uwagi na szum panujący za oknem. Na dźwięk syren karetki lub straży pożarnej. Nie było nic, tylko ja i moje myśli. Dopiero po kilku minutach obudziłem się z bezruchu i uświadomiłem sobie kto może mi pomóc w moim problemie z ciemnowłosym chłopakiem, który od tygodnia zajmuje moje myśli i uparcie nie chce z nich wyjść. 

Telefon odnalazłem po chwilowych poszukiwaniach między książkami, ubraniami, a nawet czymś co trudno było zidentyfikować. Jednakże nie zwracając na to większej uwagi po prostu podniosłem urządzenie. Odblokowałem je i wystukałem numer, który do tej pory znałem na pamięć. Moje wybawienie odebrało po kilku sygnałach. 

— Mogę przyjechać na weekend? – nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wstrzymuję powietrze.







$
ten rozdział jest tak bardzo beznadziejny... przepraszam😞

let's make a deal $ cakeWhere stories live. Discover now