rozdział trzydziesty piąty

372 56 34
                                    

Wtorek, 30 kwietnia 2019, godzina 06.29

Rano, kilkanaście minut przed siódmą otworzyłem oczy i jak za dotknięciem różdżki w głowie zaczęło mi nieprzyjemnie szumieć, a w ustach czułem piasek. Podniosłem dłoń do twarzy i przetarłem zaspane oczy.

Zdecydowanie wczoraj za dużo wypiłem.

Rena nadal spała obok. Miała lekko uchylone usta, a powieki co jakiś czas zaciskały się z nieznanych mi powodów. Dopiero wtedy, powoli, a nawet bardzo powoli zaczęło docierać do mnie co miało miejsce kilka godzin temu.

Podniosłem się leniwie do pozycji siedzącej, a wzrokiem odnalazłem swoją wczorajszą bieliznę. Najciszej jak mogłem wstałem z łóżka, by nie obudzić Reny i nie znaleźć się w mało komfortowej sytuacji.

Przeszedłem do łazienki i zamknąłem cicho drzwi. Oparłem dłonie o zimny marmurowy zlew i przyjrzałem się swojemu odbiciu.

Jesteś tak cholernie żałosny Hemmings – powiedziałem do swojego odbicia.

Bycie żałosnym w tej sytuacji było moim najmniejszym problemem. Gorzej przedstawiała się sprawa z tym, że przespałem się z Reną. Z osobą, z którą nic mnie miało nigdy nie łączyć. Tylko zwykła, cholerna przyjaźń. W skali od jeden do nieskonczoności, jak wielkim jestem idiotą?

Nie wiem co popchnęło mnie, by odwzajemnić jej pocałunek i wszelkie inne sposoby, które ostatecznie skończyły się wspólnym seksem w jej mieszkaniu na obrzeżach San Francisco. Czułem się podle. Tak jakbym zdradził z Reną kogoś kogo nigdy nie powinienem. Calum? Czułem się jak śmieć przez wzgląd na Caluma? Przecież oficjalnie nie byliśmy żadną parą. Zakład miał być po prostu dobrą zabawą.

Ale czy na pewno?

Przemyłem twarz zimną wodą i pozwoliłem lodowatym kropelką spadać z mojej twarzy, czubka nosa czy rzęs. W głowie zaczął pojawiać się kolejny mętlik. Zamiast rozwiązywać stare problemy, ja musiałem stwarzać i dokładać sobie nowych. Jakby te wszystkie przeszkody, które spotykam na swojej drodze były niczym w porównaniu do tego, co może mnie jeszcze spotkać.

Wyszedłem z łazienki i odnalazłem resztę swoich porozrzucanych ubrań. Nie zamierzałem zostawać i czekać aż Rena wstanie. Chciałem wyjść i pobyć sam. Na nogach wrócić z Jefferson Street na Ósmą Aleję. Przejść tylko pół miasta o siódmej rano i na dziesiątą uszykować się na zajęcia z profesorem Stanley'em. O nie, tym razem nie zamierzam się spóźnić. Ostatnio, gdy to zrobiłem wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż tego chciałem i teraz znajdowałem się tutaj.

Odnalazłem swój telefon leżący pod sofą w salonie, który swoją drogą nie mam pojęcia skąd się tam do cholery wziął. Podniosłem urządzenie i przejrzałem listę nieodebranych połączeń i wiadomości.

10 nieodebranych połączeń od: Amelia
6 nieodebranych połączeń od: Cal

3 nowe wiadomości od: Amelia
7 nowych wiadomości od: Cal

Wszedłem najpierw w wiadomości od Amelii:

Poniedziałek, 29 kwietnia, godz. 18.09
Gdzie jesteś?

Poniedziałek, 29 kwietnia, godz. 20.59
Luke, co się z tobą dzieje? Czemu nie odbierasz?

Wtorek, 30 kwietnia, godz. 00.09
Nawet Mike i Calum nie wiedzą gdzie jesteś, martwie się.

Ostatni sms przyszedł kilka, może kilkanaście minut przed pójściem z Reną do łóżka. Wiem, że prawdopodobnie postąpiłem jak zwykły rozkapryszony gówniarz i przez blisko kilkanaście godzin nie dawałem znaku życia, ale chyba każdemu zdarza się czasami po prostu odciąć od znajomych i całego świata zewnętrznego, by poukładać sobie pewne sprawy. Pomyśleć lub – tak jak ja – skomplikować wszystko jeszcze sto razy bardziej niż to potrzebne.

Wiadomiści od Caluma niezbyt różniły się od tych, które dostałem od Amelii. Jedna tylko, wysłana kilka minut po trzeciej w nocy wskazywała, że Calum jest wręcz wkurwiony i gdy tylko się spotkamy nakopie mi do tyłka. Dosłownie tekst tego smsa brzmiał:

Jeśli tylko się spotkamy tak ci nakopie do tego seksownego tyłka, że przez tydzień nie będziesz mógł siedzieć. Obiecuję ci to.

Nawet jeśli nie powinienem, na moje usta wpłynął uśmiech. Pokręciłem lekko głową sam do siebie i wstałem z sofy. W kuchni zostawiłem Renie krótką kartkę z przeprosinami i cicho ulotniłem się z mieszkania.
Powietrze na zewnątrz było dziwnie przyjemne. Nie wiał wiatr, na niebie nie było ani jednej chmury. Nawet szum samochodów nie był tak irytujący jak zawsze. Wszystko toczyło się wolnym i spokojnym rytmem. San Francisco powoli budziło się do życia i kolejnego dnia pracy czy nauki.

Wszystko było w normie. Tak jak zawsze. Oprócz pewnego dwudziestodwuletniego faceta, który sam nie wie czego chce od życia. Idąc jedną z ulic San Francisco nagle w kieszeni kurtki zaczął dzwonić i wibrować mój telefon. Kto dzwoni do ludzi po siódmej rano?

Całe moje zaskoczenie w momencie zastąpiło spięcie i pewna niechęć do odebrania tego telefonu. Na wyświetlaczu pojawiło się jedno krótkie imię. Już czułem idealne kazanie za moje zachowanie. Odebrałem.

— Hej – mój głos był ochrypły i nieprzyjemny przez wzgląd na dłuższy czas nieużywalności.
W końcu odebrałeś! Chwała ci do cholery!
— Zamierzasz teraz na mnie krzyczeć?
Gdzie ty do kurwy nędzy byłeś przez te kilkanaście godzin?! Amelia z tego wszystkiego nawet dzwoniła do Mike'a żeby się spytać czy wiemy gdzie jesteś – w jego tonie głosu słychać było zmęczenie i rezygnację.

Zapadła między nami cisza. Żaden z nas nic nie mówił. Ani ja, ani on nie wiedzieliśmy co możemy powiedzieć. Ja, jak się sensownie wytłumaczyć, a on jak mnie jeszcze dobić.

Powiesz mi chociaż gdzie jesteś? – po dwóch minutach w słuchawce znowu usłyszałem jego głos.

Obejrzałem się wokół siebie szukając znaku informującego nazwę ulicy, na której się aktualnie znajdowałem.

Fillmore Street.
Co ty robisz w drugim końcu miasta o siódmej rano?
— Gdybym tylko to cholera wiedział.

Miałem ochotę się rozpłakać. Po prostu usiąść na środku chodnika i płakać jak dziecko. Chyba z dorosłego faceta zmieniam się w jedną wielką użalającą się nad sobą maź.

Nie ruszaj się stamtąd, dobrze? Zaraz przyjadę.
— Po co? Przyjdę do siebie, zamknę się w łazience i nie wyjdę stamtąd dopóki wszystkie moje problemy się nie rozwiążą – zaśmiałem się żałośnie, bliski płaczu.
Luke, kochanie po prostu tam czekaj. Okej?
— Okej.

Po czym rozległ się charakterystyczny dźwięk kończenia połączenia, a ja znowu zostałem sam pośród otaczającej mnie zewsząd ciszy.








$

nie mam pojęcia, ale kocham ten rozdział tak cholernie mocno...

teraz tylko coraz więcej i więcej cake'a!

let's make a deal $ cakeWhere stories live. Discover now