rozdział szesnasty

434 56 10
                                    

Czwartek, 25 kwietnia 2019, godzina 12.12 

Stałem tam jak ostatni idiota, a Calum patrzył na mnie jak na ostatniego idiotę. Wyszedłem w każdym bądź razie na totalnego, ostatniego idiotę. Zaczynałem coraz bardziej panikować i zastanawiać się co mam robić aż w końcu decyzję za mnie podjął zdezorientowany Hood. Podszedł do mnie niepewnie i z taką samą niepewnością przyciągnął do siebie zamykając nasze osoby w pocałunku. Jego usta były delikatne i miękkie. Smakował kawą, którą rano wypił i dymem papierosowym. Z początku nie wiedziałem co mam zrobić. Stałem tam sparaliżowany strachem. Przymknąłem oczy i w końcu, na moje zdziwienie, zacząłem oddawać jego pocałunek. Poczułem, że chłopak uśmiecha się delikatnie. Sądziłem, że osoba, którą zauważyłem po prostu przejdzie obok nas i nie rozpozna mojej osoby, ale oczywiście na szczęście Hemmingsa tak się oczywiście nie stało. 

 
Luke

Oderwałem się od bruneta i odetchnąłem. Spojrzałem na osobę, która wymówiła moje imię i miałem ochotę znaleźć się z powrotem w moim łóżku pod pościelą z Hello Kitty. Za to Calum był najwidoczniej rozbawiony całą sytuacją i moim zakłopotaniem, bo uśmiechał się pod nosem. 

Profesor Kimberley. Dzień dobry – uśmiechnąłem się w jej stronę i kątem oka spojrzałem na chłopaka, który przed chwilą mnie całował, a aktualnie bawił go mój stan.
— Nie przedstawisz mi swojego kolegi? – spojrzała na mnie wymownie, a ja myślałem, że zaraz zejdę tam przed nimi. 
— Uh, Calum to jest moja wykładowczyni, profesor Kimberley, a to jest Calum, mój... 

Chłopak. Dzień dobry – wystawił w stronę kobiety rękę i uśmiechnął się przyjaźnie. 

Kobieta uścisnęła dłoń chłopaka i wzrokiem wróciła do mojej osoby. Czy spojrzenie może zabijać? 

— Nie mówiłeś, że masz chłopaka – w jej głosie słychać było chęć mordu, mimo tego, że nadal uśmiechała się, a jej niebieskie oczy błyszczały.  

Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej dzisiejszy strój. Miała na sobie czarne spodnie rurki i do tego zwiewną bluzkę w niebiesko-czerwone pasy. Strój dopełniały czarne botki. Włosy spięła w wysoką kitkę. Wyglądała zupełnie inaczej niż na uczelni. Tam zawsze nosiła ołówkowe spódnice i eleganckie koszule, a do tego szpilki. Włosy zazwyczaj miała spięte w koka lub rozpuszczone i pofalowane. Teraz wyglądała jak zwykła mieszkanka San Francisco, a nie jak wykładowca na jednym z najlepszych uniwersytetów w mieście. Jednym słowem była: seksowna. Zdecydowanie lepiej wyglądała na co dzień niż w ciągu zajęć. 

Pozostawała jeszcze kwestia Caluma Hooda i tego, że wplątał mnie w związek ze sobą, a ja żeby nie wyjść na głupka niestabilnie psychicznie, musiałem tylko to potwierdzić. W głowie zaznaczyłem punkt, że muszę zabić bruneta gdy tylko Kimberley zniknie nam z pola widzenia. Przeczesałem nerwowo dłonią swoje włosy i jednocześnie przygryzłem wargę zahaczając o kolczyk przez co poczułem lekki ból, ale zignorowałem go. Zauważyłem, że pomiędzy naszą trójką zapadła cisza i wszyscy czekają aż coś w końcu z siebie wyrzucę. 

— Uh, nie sądziłem, że zainteresuje panią to z kim się spotykam, więc nic nie mówiłem – uśmiechnąłem się nieśmiało i przestąpiłem z nogi na nogę zupełnie jak zagubione dziecko. Zabijcie mnie, zapłacę.
— Zawsze interesuje mnie to co dzieje się z moimi najlepszymi studentami – bardzo dobitnie zaakcentowała słowo moimi, tak, że prawie chciałem schować się za Calumem obserwującym całą sytuację. — Cóż, muszę iść. Już i tak jestem spóźniona. Miło było cię poznać Calum. Luke, widzimy się na zajęciach. 

Uśmiechnęła się ostatni raz i wyminęła nasze osoby. Mój wzrok od razu powędrował na jej tyłek, który nie ukrywajmy, ale był niezły jak na kobietę przed czterdziestką. Za ten ruch otrzymałem uderzenie w żebra od Caluma, którego mina nie wyrażała jakiejkolwiek dobrej emocji. Czy ja zauważyłem zazdrość w jego oczach? Nie, musiało mi się przywidzieć. Musiało, prawda? 

— Ej! Za co to? – zacząłem rozmasowywać obolałe żebra i spojrzałem na niego spod rzęs.
— Za chęć do życia.
— Co to w ogóle miało być z tym, że jesteś moim chłopakiem? – ruszyliśmy w stronę wcześniej wyznaczonego kierunku. 
— A co zmierzałeś jej powiedzieć jak widziała cię, że się ze mnie całujesz? Że tylko się przyjaźnimy? Ty naprawdę jesteś ślepy. Ona cię pieprzyła wzrokiem, a ty wyglądałeś jak zagubiona owieczka – ton jego głosu zdradzał, że jest albo zły, albo zawiedziony.
— Nie zwracam uwagi na takie rzeczy u osób, które mnie nie interesują. 

Między naszą dwójką zapadła cisza. Żadne z nas nie chciało się odzywać, bo wiedzieliśmy, że jedno źle dobrane słowo i może tego wszystkiego wyniknąć kłótnia tak naprawdę o nic. Wydawało mi się, że cały dobry humor strzelił przysłowiowy chuj, ale już w momencie pojawienia się przed sklepem z pączkami, Calum zaczął zachowywać się jak kilkuletnie dziecko. Uśmiech z powrotem wrócił na jego twarz i wręcz zaciągnął mnie do środka lokalu. W środku pachniało lukrem i olejem. W środku znajdowało się kilka osób, które siedziały przy stoliku przy oknie. Po wybraniu swoich idealnych pączków i zapłaceniu za nich usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików. 

— Gdzie zamierzasz zabrać mnie potem? – wgryzłem się w swojego pączka z nadzieniem z Nutelli.
— Do mojego ulubionego sklepu z płytami. Nazwa może nie przekonuje, ale sam w sobie ma świetny klimat. 
— Jak się nazywa?
Rasputin Music – posłał w moją stronę nieśmiały uśmiech. Stresował się? 
— Wiem co to za sklep. Czasami z Ashtonem tam chodzimy. Masz rację, świetny jest. 

Dalsza rozmowa upłynęła nam lepszym poznawaniu siebie czy swojej przeszłości i tego jak znaleźliśmy się w San Francisco. Obaj zapomnieliśmy o pocałunku i spotkaniu z Panią Profesor. Bynajmniej miałem wrażenie, że chłopak siedzący naprzeciwko mnie zapomniał. Po dobrej godzinie od zjedzenia pączków w końcu udało nam się wyjść i skierować do naszego sklepu z płytami. Haight Street było dziwnie puste nie to co na Lincoln Way czy Parnassus Avenue. Być może dlatego, że tamte ulice były blisko uczelni i innych ważniejszych ośrodków skupiających większe grupy ludzi? W każdym bądź razie byłem zadowolony, że nie ma tutaj takie tłoku i w spokoju można porozmawiać. Gdy wreszcie dotarliśmy do naszego celu moim oczom ukazał się dobrze znany zniszczony sklep z płytami. Calum miał rację, nawet jeśli wyglądał jak melina i nazwa nie zachęcała to miał w sobie ten unikatowy klimat. W środku panował mały ruch. Kilka osób przeglądało płyty vinylowe. Kilka innych stało przy dziale z muzyką rozrywkową. Widziałem jak Calumowi wręcz świeciły się oczy z radości. Najwidoczniej bardzo lubił to miejsce i chętnie w nim przebywał. Od razu poszedł w stronę działu "rock/punk rock" więc podążyłem za nim. Chodził szybciej niż struś pędziwiatr i nawet jak na swoje długie nogi to musiałem wręcz truchtać za chłopakiem. Znalazłem go stojącego i przeglądającego płyty Blink-182. Podszedłem cicho do niego i stanąłem za nim. Nawet nie drgnął ani nie odsunął się ode mnie. Po prostu stał. 

— Muzyka jest jedynym i wszystkim co mam. Nie mam nic poza nią. Nawet Megan niej jest tak ważna jak muzyka i moja gitara. To najważniejsze rzeczy w moim życiu. Bez tego nie byłoby mnie. 

Nie powiedziałem nic, tylko skinąłem głową i patrzyłem jak z ognikami szczęścia w oczach dalej przegląda pudełka z płytami. To wspaniały widok widzieć człowieka z czymś co kocha i jest to dla niego ważne. To widok jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny.








mała notka: chcecie dzisiaj jeszcze jeden?

let's make a deal $ cakeWhere stories live. Discover now